Zaczyna się niepozornie: od zakupu na targu staroci albo znaleziska w kredensie babci. Odkrycie, że to sławny kubek z Pruszkowa czy legendarny talerz Jana Drosta budzi emocje i daje początek nowemu hobby. O jego uzależniającej sile i życiu wśród przedmiotów z historią opowiadają kolekcjonerzy designu.
Trend ma zasięg światowy. Meblościanki, wzorzyste opartowe dywany, ręcznie zdobione zastawy stołowe, wazony i patery z połowy XX wieku, czyli wzornictwo po angielsku określane jako mid-century modern jest modne w Europie, obu Amerykach i Japonii. Masowo projektowane przedmioty codziennego użytku z lat 60. i 70. dziś uważane są za niszowe, unikalne i kolekcjonerskie. Nadal dostępne, okazują się niedrogim sposobem na stylowy wystrój domu. W Polsce cenimy design z nieistniejących już zakładów minionej epoki, jak krzesła „lisek” z Bystrzycy Kłodzkiej czy ręcznie zdobione filiżanki z Chodzieży. Zachwycamy się ich urodą, poszukujemy na internetowych aukcjach i zgłębiamy historię.
O fascynacji przeszłością przedmiotów opowiadają Aleksandra i Jarosław Musiałowie z Łodzi, architekci krajobrazu, z zamiłowania kolekcjonerzy mid-century vintage. – Gdy pokazujemy gościom strych pełen porcelany, ceramiki, lamp i mebli, niektórzy uważają nas za szaleńców – śmieje się Aleksandra. – Dla nas każda z tych rzeczy to przykład doskonałego wzornictwa. Znamy ich historie i twórców, a nasze zbiory traktujemy z czułością.
Jedną z ciekawszych kolekcji, jaką zgromadziła para, jest zbiór kilkuset białych wazonów. – Ten nazywa się „noga słonia” – Aleksandra podnosi ogromne naczynie. – Wymyśliła go w latach 60. uznana projektantka, Wiesława Gołajewska. Wpadła na pomysł, by porcelit pokrywać tzw. szkliwem zbiegającym, które podczas wypalania kurczyło się, tworząc na powierzchni charakterystyczną fakturę. Dziś jej modernistyczne projekty są rozchwytywane. – W białej kolekcji nie mamy wielu wazonów krajowych, bo takich się w Polsce nie robiło – tłumaczy Jarosław. – Są to głównie modernistyczne naczynia o geometrycznych formach pochodzące z Niemiec, które były kolebką europejskiej porcelany.
Kolekcję Musiałów zapoczątkowało znalezisko na... łódzkiej giełdzie samochodowej. – Zaglądałem tam z tatą jako nastolatek – wspomina Jarosław. – Oprócz aut i części do nich na giełdzie sprzedawano „starocie” z Zachodu. W Niemczech był zwyczaj wystawiania niepotrzebnych rzeczy przed dom, przedsiębiorczy Polacy przywozili je do kraju. Któregoś dnia spośród płyt CD i kabli wyłowiłem piękny biały wazon z reliefem przedstawiającym rajski ogród. Kosztował grosze. Skradł moje serce, zawsze chciałem być ceramikiem. Choć miał w sobie coś antycznego i socrealistycznego zarazem, był nowoczesny. Nie miałem pojęcia, że moje znalezisko ma 50 lat, a zaprojektował je słynny Kurt Wendler. Dzięki temu wazonowi odkryłem w sobie gen zbieracza. Na studiach dołączyła do mnie Ola. – Zostaliśmy duetem „łowców skarbów” – wspominają. – W weekendy odwiedzaliśmy giełdy i bazary. Z czasem oprócz białych wazonów naszą uwagę zaczęły przykuwać porcelanowe serwisy. Dwie dekady temu ludzie pozbywali się ich, żeby kupić duralex, wystawiali za grosze „niemodne” dywany, krzesła, lampy. Dla nas były to dzieła sztuki użytkowej. Wydawaliśmy na nie wszystkie oszczędności!
Musiałowie postanowili spopularyzować ten design i w garażu u babci założyli sklep kolekcjonerski. Na wypadek gdyby filiżanki i wazony z Ćmielowa „nie szły”, mieli w ofercie sekatory i szpadle. – Pomysł, by sprzedawać dzbanki z epoki PRL-u, moja mama uznała za dowód naszego... upadku – śmieje się Aleksandra.
Z upływem lat stworzyli imponującą kolekcję polskiego i europejskiego wzornictwa lat 60. i 70. Z myślą o niej tak przeprojektowali dom, by znalazła się sala, która wszystko pomieści. Czy dziś zbiór jest już skończony? – Skąd, kolekcjonerstwo to nieustające „gonienie króliczka” – mówi Jarosław. – Ja znam się na porcelanie, Ola fotografuje i stylizuje nasze zdobycze. Jej zdjęcia z instagramowego profilu @na_lubinowej dostrzegli edytorzy włoskiego dziennika „Corriere della Sera”. Zamówili sesję. W planach jest autorski album dokumentujący „białą kolekcję”. – Choć vintage to spojrzenie wstecz, pasja nieustannie pcha nas do przodu – twierdzą oboje. – I ciągle otwiera nam nowe drzwi.