Cezary Pazura to zapatrzony w żonę Edytę mąż, czuły tata i fan „Gry o tron”. Nie traci poczucia humoru, ale podkreśla, że musiał sporo przeżyć, by teraz brać się też za poważniejsze tematy.
Zdrada jest czymś bardzo niefajnym w związku. Zgodzi się pan z tą prostą tezą?
Moim zdaniem jest po prostu niedopuszczalna. Zatem granie postaci, która się jej dopuszcza, a z którą prywatnie się nie zgadzam, jest niemałym wyzwaniem. Trzeba się zmierzyć z czymś, czego się nie akceptuje. Ale w pracy aktor musi się utożsamić z bohaterem i wyobrazić sobie, co by było, gdyby był taki, jak ten mój Andrzej z „Tajemnicy zawodowej”.
Nie jest to najsympatyczniejszy bohater w pana karierze. Andrzej jest nielojalny wobec żony i dzieci, i ma problemy z prawem.
To się jeszcze okaże. Trzeba czekać i uzbroić się w cierpliwość. Mężczyzna, jak mówią kobiety, „zmienną” jest. Może coś się w nim zmieni, choć przyznaję – nabroił niemało.
Konsultował pan zagranie niewiernego męża ze swoją żoną?
Oczywiście, bo wszystko z Edytką konsultuję. Zostałem zaproszony na casting i na zdjęcia próbne, co bardzo mnie ucieszyło, bo przecież czasy łatwe nie są, a jednak sporo się kręci. I już po przeczytaniu kilku odcinków wiedziałem, że materiał jest kapitalny. W takie produkcje wchodzi się bez lęku, trzeba tylko swoje dobrze wykonać.
Dobrze, że producenci widzą pana w takich rolach, a nie tylko jako zabawnego Czarka, polskiego Jima Carreya.
I dlatego jest we mnie taka nadzieja, że nie przejdę jeszcze na emeryturę, tylko pojawią się kolejne propozycje. Zazwyczaj tak jest, że jedna przyciąga następne. Dziś jestem innym człowiekiem, z inną twarzą, nie mam nic wspólnego z Cezarym sprzed 20 lat.
A myślał pan kiedyś o innym zawodzie niż aktorstwo?
Uważam się za odpowiedzialnego mężczyznę: za życie, za dzieci, rodzinę. Działającego, a więc czasem popełniającego błędy. Na początku dałem sobie zaledwie pięć lat – w tym czasie miałem się przekonać, czy dam radę utrzymać się z grania. Kolorowo nie było – to wyglądało jak hobby, i to jeszcze drogie. Musiałem sobie dorabiać, żeby potem mieć za co żyć i móc pójść na plan filmowy, gdy zostałem zaproszony. Ale udało się. Z pomocą przyszli Pasikowski, Ślesicki i Koterski. Potem, gdy okazało się, że grałem w produkcjach kultowych, już nie wypadało zmieniać zawodu.
Myśli pan – aktor, który grał w tak wielu filmach – że pandemia to koniec kina i diamentowa era seriali? Teraz najwięksi pojawiają się też na małym ekranie.
Złota era seriali zaczęła się, kiedy pojawiły się takie hity jak „Gra o tron”, której jestem wielkim fanem. Nie spałem w nocy, żeby ją oglądać, choć broniłem się przed tą produkcją wiele lat. Ale gdy zacząłem oglądać, wciągnęło mnie jak dziecko. W ogóle jestem jak dziecko, gdy oglądam filmy, tak łatwo mnie oszukać.
Nie patrzy pan fachowym okiem na triki?
W ogóle mnie to nie obchodzi, kiedy oglądam. Ale czy kino się skończyło? Kiedy na chwilę otworzono kina, okazało się, że nie ma zbyt wielu nowych produkcji do pokazania widzom. Przecież to nie jest sklep, że przywiozą ci zamówiony dwa dni wcześniej towar. Film powstaje co najmniej rok. Musi więc minąć jeszcze trochę czasu, by kino odżyło. Mam nadzieję, że będziemy do niego chodzić i mam nadzieję, że na filmy.
Wróćmy do naszej smutnej rzeczywistości. Co z kolacją u Pazurów, która była w tym roku do wylicytowania na rzecz WOŚP?
Odbyła się 8 marca, przed kolejnym lockdownem. Umówiliśmy się, państwo dostali menu do akceptacji – staraliśmy się oboje z żoną, by był to niezapomniany wieczór dla tych, którzy tyle pieniędzy wydali, by z nami spędzić trochę czasu.
Coś pan ugotował?
U mnie z gotowaniem dobrze nie jest, to żona jest mistrzynią. Ja wolę opowiadać i polewać.
Jak przez ten rok zmieniło się pana życie?
Oczywiście tęsknię za teatrem, za bezpośrednim spotkaniem z widzami. Czekam na moment, kiedy ludzie przestaną się bać chodzić do teatru. A przestaną, kiedy się poszczepią, czyli pewnie za rok. Brakuje mi też występów kabaretowych. Lecz paradoksalnie mieliśmy z żoną sporo wyzwań elektronicznych: instagramowych, youtube’owych. Choć przyznam, pierwsze miesiące lockdownu w 2020 roku były najtrudniejsze – marzec, kwiecień, maj.
Dlaczego?
Trudno było patrzeć na panikę mojej żony. Ja nie panikowałem tak bardzo, może dlatego, że przeżyłem stan wojenny, będąc już całkiem dorosłym facetem – miałem 18 lat i uczyłem się w klasie maturalnej. Wtedy przerażony nie wiedziałem, czy pozwolą nam wrócić do szkoły i zrobić maturę, czy będę mógł zdawać na studia i co będzie dalej. Dla chłopca z małej miejscowości nagle ucinały się wszelkie możliwości. Bałem się, że wezmą mnie do wojska. Nie było też nic w sklepach. Natomiast kiedy my z żoną po dwóch tygodniach wybraliśmy się do sklepu na zakupy i zobaczyliśmy pełne półki, już się nie martwiłem tak bardzo aprowizacją, bardziej samym wirusem. Mam jednak wrażenie, że przez ten rok świat się zmienił. Wystarczył taki kij w szprychy i wszystko się zatrzymało. Najgorsze jest to, że ja siebie winię za pandemię!
Czemuż to?
Trzy miesiące przed pandemią zacząłem grać monolog o tym, kto naprawdę rządzi światem. Nie politycy, a bakterie i zarazki. Naukowcy obliczyli, że ich masa jest większa niż masa wszystkich ssaków na świecie. Wtedy śmiałem się z tego, a tu wcale do śmiechu nie jest. Teraz czuję się trochę jak Franciszek Dolas, który wywołał II wojnę światową. Może powinienem nakręcić taki film o facecie, który uważa, że jakimś niewiele znaczącym czynem spowodował pandemię? Tak czy siak, poczucie winy mnie nie opuszcza.
Był taki moment, że musiał pan wytłumaczyć dzieciom, co właściwie się dzieje?
Oczywiście. Starsza córka uczy się w domu, młodszy jeździł do szkoły. Pech chciał, że zmieniliśmy Antosiowi w zeszłym roku szkołę i on nie zdążył tak na dobre zaprzyjaźnić się z innymi dziećmi. A przecież dzięki kontaktom międzyludzkim kształtują się postawy społeczne, ma szansę rozwijać się empatia. Nagle wszystkie te codzienne rzeczy zostały skasowane, pozostaje jedynie wykonywać polecenia nauczycielki, odrabiać lekcje. Żal mi dzieci, umknął im rok.
Wiele maluchów jest też w kiepskiej kondycji psychicznej.
O tak, córka mówi mi ciągle, że tak bardzo chce wrócić do szkoły, do koleżanek. Prosi „Tato, zrób coś”. A ja nic nie mogę zrobić.
Ale nie kończmy tak smutnym akcentem!
Mimo wszystko jestem optymistą.
Jak nim być w tych czasach?
Po prostu staram się, by definiowali mi życie ludzie mądrzejsi ode mnie, nie ci głupsi. Akurat w tej sytuacji wierzę medycznym autorytetom, licząc na skuteczność szczepionek, że dzięki nim Covid stanie się chorobą sezonową, ale już nie tak groźną. Nie wolno dać się zastraszyć, tylko uważać na zdrowie i żyć. I wtedy będzie dobrze, i już!