Martyna Wojciechowska zamyka pewien rozdział w życiu osobistym i wspina się na kolejny szczyt. "Wiele razy byłam na kolanach i zawsze się podnosiłam", mówi. Jak przypomina, jej imię wywodzi się przecież od Marsa, boga wojny.
Wojowniczą naturę masz po tacie? Co od niego dostałaś?
Martyna Wojciechowska: Rock and rolla. Tata był królem życia znanym w całej Warszawie. Nie był grzecznym chłopcem, prowadził bujne, żeby nie powiedzieć hedonistyczne życie. Ale jednocześnie był, jest cholernie odpowiedzialny, słowny, punktualny i nieprawdopodobnie pracowity. Ma 87 lat i nigdy nie widziałam, żeby wstał później niż ja. Nie widziałam go leniuchującego, nigdy nie mówi, że mu się czegoś nie chce. Niedawno ciężko zachorował na COVID-19, ale wcześniej nie widziałam go chorego. Bywał przeziębiony, ale jak miał pracę do zrobienia, wstawał i robił, co trzeba. Posiada jeszcze jedną niezwykłą i nietypową u mężczyzn zaletę, otóż mojemu tacie wystarczy powiedzieć raz. Najdrobniejsza rzecz, o którą go prosiłam, była zrobiona od razu albo w pierwszym możliwym terminie.
Z takim wzorcem ciężko ci potem było w związkach?
Mój tata jest świetnym, kochającym mnie do bólu tatą, ale na pewno nie chciałabym mieć takiego męża. Zawsze wymagał ogromnej dozy dyplomacji ze strony kobiety. Ja potrzebuję partnerstwa.
Przez lata mówiłaś, że nie masz szczęścia w miłości. Potem wyszłaś za mąż, wydawałaś się szczęśliwa i… nagle twoje małżeństwo się rozpadło.
Jestem tylko człowiekiem i dosięgają mnie takie same problemy jak nas wszystkich. Wiele kobiet ma za sobą podobne doświadczenia. Wiem, bo piszą do mnie, podchodzą na ulicy, okazują wsparcie. Mam 47 lat i moja decyzja o stałym i tak poważnym związku była bardzo głęboko przemyślana. Podjęłam, jak sądziłam, najlepszą z możliwych i zamierzałam w niej wytrwać. Bo chodziło także o stabilizację dla mojej córki, którą wychowuję sama po śmierci jej taty, a odpowiedzialność i dane słowo są i zawsze pozostaną dla mnie wartościami nadrzędnymi. To nie ja zmieniłam zdanie, byłam bardzo zaskoczona, ale nie mam na to wpływu. Nie chcę jednak, żeby ta historia przylgnęła do mnie jak łatka. Zdobyłam wiele szczytów, zrealizowałam ponad sto odcinków programu „Kobieta na krańcu świata”, stworzyłam fundację, wypowiadam się w ważnych, nie zawsze popularnych sprawach. I nadal mam wiele rzeczy do zrobienia dla innych i dla siebie, wiele wyzwań i planów. Nie zamierzam stać w miejscu i bać się życia.
Można zawalczyć o miłość?
Jeśli o coś w życiu warto walczyć, to o wolność i właśnie o miłość. Ale w pojedynkę człowiek niewiele może zdziałać.