Na wielkanocnym stole będą wędzone bałtyckie ryby. To nawiązanie do historycznej kuchni Żuław, którą gospodarze z pasją odkrywają. By ocalić zabytkowy dom w Mikoszewie, Katarzyna Pielaszkiewicz zapisała się na studia ochrony dziedzictwa kulturowego. Urządzając go, udowodniła, że wnętrze dwustuletniej rezydencji nie musi przypominać skansenu.
Z okna widać Wisłę, która dwa kilometry dalej wpada do Bałtyku. Ten pejzaż wraz z domem uwieczniano na przedwojennych pocztówkach. Rezydencja w dzisiejszym Mikoszewie była architektoniczną i historyczną atrakcją ówczesnego pruskiego Nickelswalde. W 1807 roku zatrzymała się tu, podczas ucieczki przed wojskami Napoleona, królowa Luiza, żona cesarza Henryka Wilhelma III. Dwustuletni drewniany dom zachwyca i dziś. Gospodarze wpuszczają doń gości w ramach akcji Dni otwarte żuławskich zabytków. – Od wielu osób słyszałam, że od progu czuli się w nim jak u siebie i że ma niesamowity urok. Sama mu uległam, kiedy trafiłam tu pierwszy raz – mówi Katarzyna Pielaszkiewicz. Miłość do Żuław i ich architektury zaszczepił jej ojciec, gdański nauczyciel historii, historyk i pisarz. – Kiedy miałam 10 lat, dostał pracę we wsi Myszewo. Zabierał mnie na spacery po okolicy, odkryłam urodę krajobrazu, żuławskie wierzby i tutejsze domy podcieniowe. Być może już wtedy zaczęła we mnie kiełkować myśl, żeby kiedyś w takim zamieszkać. Ten był miłością od pierwszego wejrzenia. Nowych właścicieli nie zniechęcił kiepski stan budynku ze śladami przeróbek, które zaburzyły pierwotny układ funkcjonalny. Zamieszkiwały go dwie rodziny, z których każda miała osobne wejście, kuchnię i piwnicę. Ściany, stropy i podłogi przykryte były płytami pilśniowymi i styropianem. Wielką izbę dekorowała kiczowata fototapeta z palmą. – Naiwnie sądziłam, że za rok rozsiądziemy się pod podcieniem, delektując się ciastem – śmieje się Katarzyna. Pomyliła się o... pięć lat. Okazało się, że dom wymaga nowych fundamentów, a co się z tym wiąże – demontażu. Został belka po belce rozebrany, a potem złożony od nowa. – Samo przygotowanie do operacji trwało kilka miesięcy, musieliśmy oznakować każdy element – wspomina Katarzyna. – Nie chcieliśmy iść na skróty. Postanowiliśmy zastosować oryginalne rozwiązania ciesielskie oraz drewniane czopy zamiast współczesnych metalowych łączników czy wkrętów. Na szczęście udało się znaleźć odpowiednią ekipę cieśli, fascynatów starych technik budowlanych i tradycji Żuław. – Choć taki remont może zatrważać, nas ekscytował – przyznaje gospodyni. Renowacja wciągnęła ją na tyle, że... zaczęła studia ochrony dziedzictwa kulturowego na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Z wykształcenia jest architektem wnętrz po gdańskiej ASP – czuła, że brakowało jej teoretycznej wiedzy konserwatorskiej. W pracy magisterskiej opisuje rewaloryzację domu.
Więcej w kwietniowym Twoim Stylu.