Samolot w jego rękach zachowuje się, jakby prawa fizyki nie istniały. Łukasz Czepiela jest mistrzem lotniczych akrobacji, najlepszym pilotem świata w zawodach Red Bull Air Race w klasie Challenger, gdzie decydują tysięczne części sekundy. Na co dzień kapitan pasażerskiego airbusa. Wielbiciel niesfornego owczarka, którego właśnie adoptował, i męskiego zapachu Prada Luna Rossa Ocean.
Jak się do ciebie zwracać? Może wypada... kapitanie Czepiela?
Łukasz Czepiela: Nie jestem fanem "kapitanowania". W rejsie z pasażerami nie lecę przecież sam, pracuje cała załoga. W sytuacji krytycznej wiadomo, muszę podjąć ostateczną decyzję na własne ryzyko. Skoro jednak na pokładzie działamy wspólnie, wolę zwyczajnie i bez żadnych stopni: Luke. Tak się łatwiej rozwala ściany sztucznie brzmiących form, które w powietrzu wcale nie są potrzebne. Ba, mogą być wręcz niebezpieczne. Wiele wypadków zdarzyło się tylko dlatego, że ktoś się bał o czymś wspomnieć, a zasłaniał formułką "on jest przecież kapitanem i wie lepiej".
Jaki masz nalot?
11 500 godzin. Rocznie przybywa 750–800. Ostatnio głównie za sterami airbusa, bo w samolocie akrobacyjnym loty są krótsze, zwykle od 10 do 15 minut. W roku złoży się z tego 50–70 godzin. Im więcej, tym oczywiście lepiej – można się czegoś nauczyć, bo krzywa nauki w tym przypadku jest zdecydowanie bardziej stroma. (śmiech)
Twój akrobacyjny egde to szybka maszyna. Airbus przy nim jest jak blok mieszkalny ze skrzydłami. Masz przyjemność z latania takim kolosem?
Dwa lata temu latałem tak dużo, że właściwie nie wysiadałem zza sterów. Traktowałem prowadzenie samolotu trochę jak pracę w biurze – wstajesz rano, bierzesz walizkę, samochodem zasuwasz na lotnisko nisko i potem siadasz na kilka godzin przed ekranami. Może w kokpicie nie jest do końca jak za biurkiem, ale z grubsza dzień nie różni się od innych: lecisz tam i z powrotem, bezpiecznie wykonujesz zadanie i do domu. Pandemia dużo w tym schemacie zmieniła, bo przez grube trzy miesiące nie lataliśmy wcale, a i później chodziło się do pracy na jeden, maksymalnie dwa dni w miesiącu. Zatęskniłem wtedy za lataniem z pasażerami, a za tym wróciła przyjemność z prowadzenia airbusa. W pracy, tam na górze, przy moich ekranach mam przecież najlepszy widok na świecie. Dwa dni temu leciałem na Islandię i przez ponad godzinę dookoła samolotu krążyła zorza polarna. Niesamowite widowisko i dla nielicznych.
Lotnicze wzory? Masz kogoś takiego jak Stanisław Skalski lub Jan Zumbach, którzy pilotowali myśliwce podczas bitwy o Anglię? A może, szukając dla odmiany w twoich rodzinnych okolicach – na Podkarpaciu, starasz się być jak Tadeusz Góra. Pan Tadzio jako pierwszy w historii przeleciał szybowcem z Bezmiechowej do Wilna, czyli jakieś... 600 km.
Tadeusz to faktycznie ikona polskich skrzydeł, ale ja raczej szukam wzorców wśród lotników akrobacyjnych i pokazowych, a nie szybowników. Dla mnie największym pilotem był Bob Hoover. Czytałem wszystkie jego książki. Jestem nim zafascynowany. Człowiek z żelaza. Dziennie miewał po 2–3 awarie silnika, podwozie mu się nie rozkładało. Latał jak natchniony, akrobacje wykonywał nawet ciężkim myśliwcem, a jego pokazowe lądowania na jednym kole... Mój lotniczy bohater nie jest z własnego podwórka, ale to niesamowita postać.
W serii Red Bull Air Race latasz... "Edwardem". Skąd takie imię dla... samolotu?
Kiedy zaczęło mi dobrze iść w wyścigach lotniczych, gdy na sześć występów w zawodach aż pięciokrotnie stawałem na podium, zadzwonił menedżer z Red Bulla. "Słuchaj, masz wyniki. Chcemy ci zaproponować kontrakt i spróbujemy sfinansować samolot. Wybierz maszynę i zobaczymy, czy nas na to stać". W tamtym czasie były trzy fajne samoloty akrobacyjne: Edge, Extra i Sbach. Postawiłem na edge’a 540, bo wciąż uważam, że do tej dyscypliny jest najlepszy. Samolot znaleźliśmy w Meksyku. Gdy już został kupiony, trzeba było go jakoś ochrzcić. Edge skojarzył się z Eduardo, co potem spolszczyłem na Edwarda-Edzia.
Jak znaleźć czas na ćwiczenie akrobacji?
Mam wspaniały układ w liniach lotniczych Wizzair, gdzie pracuję na pół etatu. Wożę pasażerów 10–12 dni w miesiącu, a potem jest czas na treningi siłowe, jazdę na rowerze, ćwiczenie psychiki, no i latanie. Akrobacje wykonuję "Edziem", a lądowania precyzyjne samolotem Carbon Cub. A jak wiadomo i historia pokazuje, da się nim wylądować prawie wszędzie.
Jak ujarzmić strach przed lataniem? Poproszę o podpowiedź dla zwykłego człowieka...
Myślę, że najpierw trzeba zrozumieć fizykę latania. Starczą podstawy. Większość ludzi wsiada do wielkiej metalowej tuby. Łapią barierę psychologiczną, bo nie mogą uwierzyć, że tyle ton może lecieć 800 km na godzinę, 10 kilometrów nad ziemią i że ta tuba nie spada. Gdyby trochę poczytali – byłoby łatwiej. Warto też posłuchać pilota, o ile jest okazja. Przypominam sobie lot z Justyną Święs z The Dumplings. Przyjechała do mnie na wywiad w locie z serii "Przelotne pytania". W hangarze obejrzała samolot, a potem zadeklarowała, że panicznie boi się latać i do Edzia za żadne skarby nie wsiądzie. Nie chciałem jej do niczego zmuszać. Pogadaliśmy pół godziny i dopiero wtedy Justyna zdecydowała sama, że jednak polecimy. Wystartowałem delikatnie – spodobało się. Potem zaproponowałem pierwszą figurę – beczkę. Następnie była pętla, najpierw jedna spokojna, następne coraz ostrzejsze. Na końcu sam byłem zmęczony, a ona nie chciała wracać. Tydzień, może dwa tygodnie później Justyna zapisała się na kurs pilotażu.
Ile wyrzeczeń trzeba, żeby zostać pilotem? Ty pilnowałeś w Londynie dzieci, żeby zarobić na szkolenie.
Gdybyś miał budżet bez limitu i chciał zostać "pierwszym" w airbusie A320, czekają cię dwa lata ciężkiej roboty. To będzie życie z lotnictwem full time, czyli nie możesz mieć innej pracy. Głównie się uczysz, trochę później latasz. Jest dużo teorii, nie zawsze szczęśliwie dobranej. Trochę jak z kursem na prawo jazdy, gdzie musisz podać długość przewodu hamulcowego i to ma jakoby sprawić, że się zostaje lepszym kierowcą. W moim przypadku droga do latania trwała długo, grubo ponad siedem lat. Po maturze wyjechałem do pracy do Londynu. Zawsze marzyłem o akrobacjach, od dziecka, ale na to trzeba pieniędzy. Bywało, że pracowałem siedem dni w tygodniu po 14 godzin na dobę. Byłem baby-sitterem, owszem. Mechanikiem w hangarze też. Generalnie pracowałem tak, aby zrealizować swoje marzenia.
Jakie cechy musi mieć kandydat na pilota? Trzeba mieć żelazne zdrowie? Okulary wykluczają?
Pod tym względem jest znacznie łatwiej niż kiedyś. Kiedyś wymagania były jak dla kosmonautów: żadnych plomb, idealnie prosta przegroda w nosie itd. Z roku na rok wymagania zdrowotne są luzowane, w sumie trzeba przejść badania podobne jak dla zawodowych kierowców. Okulary już właściwie nie przeszkadzają. Jeśli ktoś przeczytał w gazecie, że piloci są na liście dobrze zarabiających zawodów, i deklaruje "chcę latać, bo oni dostają 10 czy 15 tysięcy miesięcznie", raczej nie da sobie rady. Pasja, miłość do tego, co się robi, plus wytrwałość w drodze do celu – to trzeba mieć, żeby być pilotem.
Jesteś także doświadczonym mechanikiem lotniczym. Nie myślałeś, żeby odrestaurować aeroklasyka? A jeśli, to jakiego: dwupłatowego AN-2, myśliwskiego spitfire’a, starego junkersa?
Chciałbym kiedyś otworzyć fundację i zająć się odbudową latających staruszków. Mechanika to zresztą moja pasja. Do moich samolotów, gdy akurat wymagają obsługi czy naprawy, przyjeżdża specjalista. Pracujemy zawsze wspólnie, choć oczywiście on musi na końcu wszystko sprawdzić i dopełnić urzędowych formalności. Jaki samolot na początek znalazłby się w kolekcji? Może amerykański akrobacyjny pitts? A jeśli kiedykolwiek starczyłoby funduszy, zająłbym się warbirdami, samolotami z II wojny. Myśliwiec Spitfire jest raczej poza zasięgiem finansowym, ale może udałoby się z T6 (treningowy North American T-6 Texan – przyp. red.)?
Latasz śmigłowcem?
Można tak powiedzieć. Byłem na kursie i już nawet leciałem sam. Potem nas wszystkich zamknęli w domach – pandemia.
Wylądowałeś na molo w Sopocie. Masz też zaliczony przelot pod mostami w Warszawie. Pomijam zawody z serii Red Bull Air Race, bo tam trzeba mieć oczywisty kunszt, a ty jesteś mistrzem świata. Pytanie: gdzie chciałbyś wylądować lub jaką przeszkodę pokonać na skrzydłach?
Fajnym celem byłaby jaskinia w wysokich górach, do której dałoby się wlecieć. Jeśli znacie takie miejsce, poproszę o sygnał na moim Facebooku. Na koniec przyszłego roku lub może ciut wcześniej szykujemy coś widowiskowego, ale nie mogę podać detali. Na pewno wszystkim się to spodoba.
Po męsku. Gotujesz w domu? Chcemy cię poznać z tej mniej oczywistej strony.
Jeśli mam czas – bardzo lubię. Latem grilluję. Dobrze mi wychodzi curry, bo uwielbiam kuchnię indyjską lub tajską. Przez pandemię i nadmiar czasu wolnego rozszerzyłem swoje kulinarne horyzonty. Wziąłem się do żeberek. Myślałem, że to będzie trudne danie, a tymczasem… zepsułem sobie wyjścia do restauracji. Twierdzę, że nikt nie robi żeberek tak dobrze jak ja, i wszędzie w knajpach męczę kucharzy: "Dobre, ale moje lepsze!".
A sport? Gdzieś w mrokach internetu jest informacja o twojej wspinaczce w skałkach...
Uwielbiam góry i wspinaczkę – to numer dwa po lataniu. Dlatego ostatni urlop był na Słowenii, w Alpach Julijskich. Chodzę też regularnie na ściankę. Gdyby tylko kalendarz pozwolił, wyrywałbym się w góry jeszcze częściej. Jestem tam bliżej nieba.
Największe wyzwanie?
Niedawno adoptowałem owczarka belgijskiego, a jak wiadomo, nie jest to rasa "na kanapę". Mój pies ma mnóstwo energii i być może z tego powodu kilkakrotnie zmieniał właścicieli. Bardzo przeżywa, kiedy jadę do pracy. Największe wyzwanie? Dać mu dom...