Rozwój

Jak pieniędzmi próbujemy zagłuszyć poczucie, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy

Jak pieniędzmi próbujemy zagłuszyć poczucie, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy
Fot. Getty Images

Przez bogactwo do szczęścia? Czy to możliwe? Za majątkiem i dobrami luksusowymi można gonić całe życie i nie czuć satysfakcji. Może dlatego, że pieniędzmi próbujemy zagłuszyć poczucie, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy. A przez to tylko marnujemy okazje, by szukać realnego szczęścia, które dostępne jest bezinwestycyjnie, mówi profesor Agata Gąsiorowska z Uniwersytetu SWPS, współautorka książki "Pieniądze albo życie".

Twój Styl: Często życzymy ludziom zdrowia i… bogactwa. Dużo pieniędzy oznacza dużo szczęścia?

Agata Gąsiorowska: To zależy. Lepiej nie być biednym, bo finansowe trudności to także stan umysłu: one faktycznie wpływają na to, jak funkcjonujemy poznawczo, a nawet jak radzimy sobie w testach na inteligencję. Profesorka Anandi Mani prowadziła badania w pracowni, ale też w supermarketach i wśród hinduskich rolników tuż po zbiorach i na przednówku. Okazało się, że ludzie, którzy przeżywali kryzys ekonomiczny, gorzej wypadali w zadaniach na myślenie logiczne, czyli inteligencję płynną. 

Z tego wszystkiego wynika, że majętnym lepiej się żyje.

Zazwyczaj żyje im się łatwiej, bo są w stanie wiele problemów rozwiązać jednym machnięciem kartą kredytową. Ale granicą między tymi, którzy mają wystarczająco dużo pieniędzy, a tymi, którzy mają ich mało, poza ekstremalnymi przypadkami nie jest odgórnie ustalony limit „bogactwa”, ale nasze odczucie. Dlatego gdyby zapytała mnie pani, czy lepiej żyje się mojej znajomej, która ma 2500 zł emerytury we Wrocławiu, czy czterdziestoletniemu menedżerowi z Warszawy z czterokrotnie wyższą pensją, odpowiedź mogłaby panią zdziwić. 

Emerytka jest bardziej zadowolona ze swojego życia.

Tak. Menedżer ciągle narzeka, że na coś mu nie starcza: kupił większe mieszkanie, ale ma kredyt. Na samochód też wziął pożyczkę. Chciałby polecieć na wypoczynek na Malediwy, a na dodatek kupił thermomix, bo „wszyscy mają”. 

Ale zgodnie z badaniami, których wyniki opublikował IBRiS, 77 proc. Polaków nie wydaje dziś pieniędzy na to, czego nie potrzebują, a dwie trzecie tej grupy kupuje tylko to, co niezbędne.

To prawda. Ale jest haczyk: pytanie, co uznamy za potrzebne. Przeprowadzałam kiedyś badanie, w ramach którego prosiliśmy klientów supermarketów o pokazanie list zakupowych, a potem sprawdzaliśmy, co kupili. To, co mieli w wózkach, różniło się od tego, co wypisali na liście. Ale najciekawsze, że absolutnie wszystko, co kupili, było ich zdaniem niezbędne. Mamy talent do racjonalizowania własnych decyzji, także zakupowych: „Zapomniałam, że jeszcze potrzebuję…” „Była promocja, a to się zawsze przyda, szkoda nie skorzystać z okazji” i tak dalej. Więc w zależności od zamożności i ambicji różne rzeczy mogą nam się zdawać „absolutnie konieczne”. Paczka ryżu w promocji, ale też – własny samolot, bo „jestem zajęta i nie mam czasu czekać na odprawę na lotnisku”. W ekonomii mówi się, że szczęście – też finansowe – to są nasze osiągnięcia podzielone przez aspiracje. W związku z tym, jeśli moje aspiracje finansowe są niskie – będę szczęśliwa, nawet nie osiągając dużych dochodów. Natomiast jeśli mam ogromne aspiracje – w kontekście ekonomicznym oczywiście – to trudno będzie mi dobić do pułapu zarobków, przy którym będę się czuła usatysfakcjonowana. Może się okazać, że to jest po prostu niemożliwe. Jeśli przyjrzymy się życiorysom gwiazd chociażby, okaże się, że było wśród nich wiele osób, które nigdy nie czuły się szczęśliwe ani... bogate pomimo ogromnych majątków.

Kluczem do szczęścia nie jest bogactwo, ale umiarkowane aspiracje finansowe? A większość chce mieć więcej i więcej.

Bo pieniądze składają fałszywą obietnicę: że poczujemy się lepiej we własnym życiu i w sobie samych. Ta obietnica jest bez pokrycia – znów można się odwołać do życiorysów „bogatych biedactw”, których losami fascynuje się opinia publiczna. A także do wyników eksperymentów. Wykazano, że nawet najbardziej kosztowny zakup poprawia samopoczucie jedynie w chwili kupna. Luksusowy samochód będzie nas cieszył, ale najdalej po pół roku spowszednieje. Z badań wynika, że swoją samoocenę próbują poprawić za pomocą pieniędzy i kosztownych zakupów ludzie o tzw. ambiwalentno-lękowym stylu przywiązania. To jeden z kilku wzorców relacji międzyludzkich, który kształtuje się jeszcze w dzieciństwie. W tym konkretnym przypadku dziecko nie jest pewne uczuć rodzica, bo ten pojawia się i znika albo jest emocjonalnie niedostępny na przemian z zalewaniem swoimi uczuciami. Dziecko – a potem dorosły – ma ciągły niedosyt bliskości, a jednocześnie boi się odrzucenia. To rodzaj niedokochania, który zostaje na całe życie. 

Próbujemy je załatać konsumpcjonizmem?

Lekarstwo nie pomaga, jeśli działa na objawy, a nie przyczynę choroby. Tu jest podobnie. Dzięki pieniądzom przez chwilę czujemy się interesujący i wartościowi w oczach innych, a potem wszystko wraca do normy. Osoby o bezpiecznym ale też unikowym stylu przywiązania nie wykazują tendencji, by poprawiać sobie samoocenę dobrami materialnymi: pierwsze czują się dobrze same ze sobą, drugie uciekają od innych, więc nie zależy im na ich aprobacie. „Niedokochani”, płacą za bogactwo wysoką cenę. 

To znaczy?

Nie żyją swoim życiem zgodnym z wewnętrznymi potrzebami, tylko wyobrażeniem idealnego życia, często zaszczepionym im przez reklamy i media społecznościowe. Aby tak funkcjonować, muszą znaczną część swojego czasu poświęcić na zarabianie pieniędzy i podtrzymywanie „statusu materialnego”. Siedzą w biurze do późna, biorą kolejne prace zlecone, rozkręcają firmę za firmą, ale nie pójdą z psem na spacer, nie będą wieczorem patrzeć z dzieckiem w gwiazdy, często odcinają się od znajomych, przyjaciół, porzucają swoje pasje, nie dosypiają, żyją w napięciu. Często się porównują z innymi, ale to są porównania „w górę”. Zawsze znajdzie się ktoś bogatszy, a to podsyca kolejne apetyty i rodzi frustrację. To jest koszt bogactwa – wysoki koszt. Nie da się w życiu mieć wszystkiego. Zresztą nie o samo bogactwo tu chodzi, bo w skład „triady materialistycznej” oprócz niego wchodzi popularność i atrakcyjny – czyli młody – wygląd. „Niedokochani” często gonią za tymi wartościami, tymczasem są one w zasadzie przeciwieństwem takich wartości, jak rodzina, przyjaciele, poczucie wewnętrznej swobody. A właśnie dążenie do nich dałoby „niedokochanym” satysfakcję i pozwoliło zapełnić wewnętrzną pustkę i poczuć się tak, jak nigdy się nie czuli: właściwą osobą na właściwym miejscu, kimś ważnym.

Steve Jobs powiedział, że dojrzały człowiek w pewnym momencie uświadamia sobie: zegarek za 30 dolarów mierzy ten sam czas co zegarek za 300 dolarów. Albo za 300 tysięcy. Pojawia się pytanie, jak chcieć tego zegarka za 30 dolarów.

To trudne. Modne jest teraz podejście, by mieć mniej, ale próby ograniczania zakupów będą skuteczne tylko w krótkim terminie. Powinniśmy zająć się potrzebą, która leży u źródła skłonności do kosztownych zakupów czy obsesji zarabiania pieniędzy. To może być to wyjściowe „niedokochanie”, ambiwalentno-lękowy styl przywiązania. Jeśli nad tym popracujemy, na przykład na terapii, po pewnym czasie ochota, by potwierdzać własną wartość dobrami materialnymi, zniknie. Na krótką metę mogą działać różne strategie radzenia sobie: okazuje się, że nadmierne kupowanie w supermarkecie ogranicza… wózek z zepsutym kółkiem. Szarpanie się z nim tak nas absorbuje, że nie starcza nam uwagi, by przyglądać się produktom i nabierać na nie ochoty. Kupowanie przez internet też pomaga: nasz wzrok nie pada na przypadkowe rzeczy i nie pojawia się potrzeba, by je kupić, bo są „niezbędne”. Wniosek? Unikajmy miejsc, w których dajemy się ponosić impulsom. Można też założyć niski limit na transakcje kartą albo chodzić na zakupy z odmierzoną kwotą w gotówce. Archaiczne, ale działa. 

A zadanie sobie pytania: po co mi ten przedmiot? Jakie walory musi spełniać? Ostatnio kupowałam telewizor, pierwszy raz od kilkunastu lat, i poczułam się zagubiona, czytając opisy „dodatków” i funkcji. Zamknęłam komputer, zastanowiłam się, jaki ma być ten telewizor, i wyszło mi, że musi mieć stopę, a nie nóżki. Okazało się, że to zredukowało listę potencjalnych kandydatów do siedmiu i szybko dokonałam zakupu.

Dobry sposób, przedmioty mają coraz więcej funkcji, bo udowodniono, że ludzie chętniej je wtedy kupują, chociaż pytani podczas realnego użytkowania o ich zalety… wymieniają coś, czego na liście „dodatkowych funkcji” nie było. Ludzie generalnie są kiepscy w porównywaniu długich list cech, im więcej możliwości wyboru, tym trudniej wybrać, a łatwiej się nabrać – specjaliści od marketingu o tym wiedzą. 

Pani książka, której współautorką jest Katarzyna Sroczyńska, nosi tytuł Pieniądze albo życie. Naprawdę to się wyklucza?

Chodzi o to, że możemy być skupieni albo na pieniądzach, albo – na życiu. Nie da się uważać, że pieniądze są bardzo, bardzo ważne, i żyć pełnią życia. Nie oznacza to, że pieniędzmi mamy się nie zajmować, tylko żebyśmy zajmowali się nimi sensownie. A jeśli już kupujemy coś drogiego… wybierzmy to, co zapewni nam doznania, doświadczenie, a nie tylko fizyczną rzecz. Bilet na koncert, wycieczkę. Proszę popatrzeć, o, na moim regale z książkami. Widzi pani? 

To jest… Titanic z klocków Lego?

Tak. Zostało mi jeszcze trochę do zbudowania. Kupiłam go sobie, gdy prezydent podpisał moją nominację profesorską. Małe szaleństwo, ale składanie go było prawdziwą frajdą. Będę to pamiętała. A więc ten zakup uczyni mnie bogatszą nie dlatego, że był drogi, ale przez to, że powstaną w jego efekcie cenne wspomnienia. A one cieszą długo.

 

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 10/2024
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również