Co jest silniejsze: strach przed nowym, śmiercionośnym wirusem czy uczucie osamotnienia? Jak single poradzili sobie w czasie lockdownu?
Przed 13 marca 2020 roku Katarzynie Świątoniowskiej nie przyszłoby do głowy narzekać na to, że jest sama. Nigdy nie miała poczucia, że czegoś w jej życiu brakuje. Uwielbia swoją pracę (jest koordynatorką działu kreatywnego marki odzieżowej) i ma oddanych przyjaciół. Mężczyźni? Tak. Chodzi na randki, ale, jak mówi, nie chce dać się usidlić.
13 marca w Polsce ogłoszono stan zagrożenia epidemicznego, a Katarzyna, podobnie jak wielu Polaków, zamknęła się w domu. – Który dotąd był raczej uczuciem niż miejscem. Spędzałam w nim bardzo mało czasu. Prawie nigdy nie wracałam do niego po pracy. Gdy mówiłam kolegom: „Jadę do domu”, nie wierzyli. Myśleli, że robię coś, o czym nie mogę im powiedzieć, bo nie chcę, by do mnie dołączyli – uśmiecha się Katarzyna i tłumaczy: – Lubię korzystać z miasta. Wystawy, koncerty, teatr, kino… Do kina chodziłam na wszystko. I zawsze miałam z kim pójść, a potem rozmawiać o filmach. Kiedy więc zrozumiałam, że teraz muszę całkiem zmienić swoje życie, miałam atak paniki.
Czułam, że odebrano mi to, co dla mnie najważniejsze: wolność i wybór. Byłam też przerażona, bo wszystkie emocje osadziłam w przyjaźniach, a nagle okazało się, że nie powinnam się widywać z przyjaciółmi.
Zamień miasto na mieszkanie
– Okres pandemii to moment konfrontacji z samotnością. Często kompensujemy sobie to uczucie, podejmując różne aktywności. Realizujemy się zawodowo, towarzysko, fitnessowo. W czasie lockdownu wiele z tych zajęć nie miało racji bytu, singlom zabrano więc wszystkie narzędzia – komentuje Sylwia Michalczewska, psycholożka i psychoseksuolożka. Katarzyna jednak do pewnego stopnia narzędzia odzyskała. – Zadzwoniłam do przyjaciółki, która zna mnie 27 lat. Poskarżyłam się jej, że straciłam prawo do wyboru, co chcę robić. Odpowiedziała: „Zamień miasto, które dotąd dawało ci takie możliwości wyboru, na swoje mieszkanie. Nadal możesz decydować, co chcesz robić: czy obejrzeć serial, czy przeczytać coś ciekawego czy po prostu relaksować się z maseczką na twarzy”. To mi pomogło. Skanalizowałam cały swój maksymalizm w mieszkaniu – uśmiecha się.
Przypomniała sobie m.in., że ma w komputerze listę książek, które od dawna chciała przeczytać. Teraz lista zaczęła się skracać. Rozmowy z przyjaciółmi prowadziła przez telefon i online. Jak mówi, odnalazła się w nowej sytuacji. Ale nie do końca. – Któregoś dnia rozmawiałam z kolegami z pracy i powiedziałam im, że już nie mogę. Że po wielu dniach siedzenia samej w domu wiem już o sobie wszystko. Że jadę do przyjaciela na Podlasie, trudno, nic mnie już nie obchodzi. „Gdyby wszyscy siedzieli w domach, w czerwcu nie byłoby epidemii i moglibyśmy wrócić do dawnego życia, a tak to będziemy się w ten sposób męczyć do października”, usłyszałam od kolegi. „Twoi bliscy – partnerka i dziecko – są na wyciągnięcie ręki. Moi najbliżsi są daleko. Ja się z nimi nie widzę i po prostu cierpię”, odpowiedziałam. „Ale ja mam swoich najbliższych dość”, zaoponował kolega. „No tak, ale nie wyobrażasz sobie, jakie to jest smutne, gdy nie możesz dotknąć człowieka. I nawet nie chodzi o pocałunek czy seks, tylko o możliwość dotknięcia kogoś przypadkiem przy wspólnym gotowaniu".
Dziś, kiedy Katarzyna wspomina tamte chwile, jest już inaczej – można wyjść do restauracji, a nawet do kina i teatru, nadal jednak zaleca się zachowanie dystansu społecznego. Minister zdrowia mówi, że obostrzenia mogą wrócić, jeśli gwałtownie wzrośnie liczba zachorowań na COVID-19. Jak wtedy mogą sobie poradzić single? – Niestety trudno tu o naprawdę dobrą radę, bo receptą jest drugi człowiek, jego ciepło. Pozostaje zracjonalizowanie sobie tej sytuacji, próba zaakceptowania jej i myślenie, że to minie. Ważne jest też, by nazwać swoje uczucia: przyznać, że jest nam ciężko, że chcemy się do kogoś przytulić. Nie zaprzeczajmy i nie uciekajmy od tego, tylko wyrzućmy to z siebie w rozmowie z przyjacielem. Ta rozmowa nie rozwiąże naszego problemu, ale ulży w cierpieniu – mówi Sylwia Michalczewska. Radzi też, by w takiej sytuacji znaleźć sobie nowy cel, np. naukę języka, ćwiczenia. Kasia to zrobiła, jednak w pewnym momencie zrozumiała, że to nie wystarczy. – Musiałam pójść na jakiś kompromis. Zaczęłam się dwa razy w tygodniu spotykać z przyjacielem, który też został sam w domu na czas pandemii. Z nikim więcej się nie widywaliśmy, tylko ze sobą, więc uznaliśmy, że to względnie bezpieczne – opowiada i dodaje: – Staliśmy się sobie najbliższymi osobami w czasie kwarantanny. Nie było tu wątku erotycznego, ale to musiało wystarczyć.
Randki odcięłam całkowicie, uznając, że próby nawiązania relacji byłyby teraz brakiem odpowiedzialności. A platoniczna relacja z kimś dopiero co poznanym nie była mi do niczego potrzebna, bo mam z kim porozmawiać.
Randka po negocjacjach
Polskie władze i instytucje medyczne ograniczyły się do ogólnego zalecenia, by zostać w domu. W innych krajach wskazówki były bardziej konkretne. „Jesteś swoim najbezpieczniejszym partnerem seksualnym. Masturbacja nie powoduje rozprzestrzeniania się COVID-19” – przekonywał Departament zdrowia Nowego Jorku.
Masturbację zalecał też holenderski Instytut Zdrowia Publicznego. A jeśli to nie wystarczy, ograniczenie liczby partnerów seksualnych do jednej osoby. Brytyjczycy byli natomiast proszeni o zamieszkanie z kimś, z kim zaczęli randkować, ewentualnie zrezygnowanie ze spotkań i sprawdzenie w ten sposób, czy związek jest poważny. – Związek moich znajomych nie przetrwał, ale dlatego, że ze sobą zamieszkali – mówi Klara, Polka mieszkająca na stałe w Londynie. Dla niej lockdown zaczął się dobrze. Rzuciła pracę doradczyni podatkowej, której nie lubiła. Zaszyła się w domu, lecz nie narzekała. – Wcześniej spędzałam mnóstwo czasu na mieście, teraz pomyślałam, że może to jest okazja, by odkryć uroki innego życia – tłumaczy. Towarzystwa jej nie brakowało, bo ma współlokatorów, których bardzo lubi. – Jednak po kilku tygodniach zaczęło mi doskwierać, że nie spotykam się z mężczyznami. I wreszcie dwóch udało mi się przemycić do domu – śmieje się.
Władze Wielkiej Brytanii nie nakazały obywatelom pełnej izolacji, tak jak polskie, zaleciły tylko ograniczyć liczbę gości do jednej osoby, tzw. „plus one”. – Przekonałam więc współlokatorów, którzy początkowo nie byli zbyt chętni, że John będzie moim „plus one”. Poznałam go jeszcze przed wybuchem epidemii – mówi Klara i wyjaśnia: – Nie, nie bałam się, że zachoruję. Jestem młoda, nie należę do grupy ryzyka. Zresztą jeśli mam się zarazić, to od współlokatora. Mieszkam z lekarzem zajmującym się chorymi na COVID-19.
Klara się nie bała, ale jej gość już tak. Negocjacje zajęły chwilę. – John mieszka z siostrą, więc musiałby się jej tłumaczyć, a chyba było mu niezręcznie, i w końcu przyjechał, gdy siostra była u rodziców.
Następny „plus one” był twardszym zawodnikiem. – Poznałam go przez internet i na początku nie mógł się spotkać, bo jego współlokator chciał, żeby się zupełnie izolowali. Ale po paru tygodniach ten współlokator sam znalazł sobie kogoś z aplikacji, więc Max powiedział mu, że teraz ma już chyba prawo mnie odwiedzić.
Klara chciała spotkać się jeszcze z Jakiem. Jednak on mieszka ze starszymi rodzicami, więc podjęli decyzję, że lepiej ich nie narażać.
Niebezpieczne powroty
Katarzyna Świątoniowska mówi, że jej poczucie odpowiedzialności nie tylko nie pozwoliło na szukanie nowych znajomości, ale także pomagało przetrwać izolację. – Widziałam, że wielu moich znajomych również dużo poświęca. Ta mobilizacja społeczna, świadomość, że robię coś dla innych, były silną motywacją, by zrezygnować ze spotkań – tłumaczy. Nie dla wszystkich było to takie proste. Dr hab. Łukasz Okruszek, profesor Instytutu Psychologii PAN i kierownik Projektu Samotność, przeprowadził badania, z których wynika, że osoby samotne były mniej skłonne do przestrzegania zaleceń związanych z pandemią.
Poczucie osamotnienia mogło prowadzić nie tylko do szukania nowych znajomości. – Wszyscy moi znajomi na początku lockdownu odezwali się do swoich eks. Ja też tak zrobiłam – wspomina Klara. – Takie powroty są zrozumiałe w sytuacji zagrożenia.
Niestety bywa, że reaktywujemy nawet toksyczne związki, bo tak bardzo pragniemy bliskości drugiego człowieka. Czas zaciera złe wspomnienia, a niepokój sprawia, że idealizujemy dawną relację
– wyjaśnia Sylwia Michalczewska i dodaje: – Spotkania wbrew zaleceniom też są efektem strachu, choć może się wydawać, że taka osoba właśnie wcale nie boi się choroby. Może być wręcz przeciwnie: ignorujemy zagrożenie, bo je wypieramy, wolimy myśleć, że nic takiego się nie dzieje.
Co z tymi, którzy do zaleceń się zastosowali? Czy wrócą np. do spotykania się z ludźmi poznanymi na Tinderze? „Nawet gdy pojawi się lekarstwo na koronawirusa lub epidemia wygaśnie, całe pokolenie zastanowi się dwa razy, zanim przytuli obcą osobę na pierwszej, drugiej czy nawet trzeciej randce”, uważa Dacher Keltner, socjolog
z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Innego zdania jest Sylwia Michalczewska. – Jeśli ktoś był otwarty na drugiego człowieka, pewnie nie będzie miał problemu, by wrócić do uściśnięcia dłoni czy przytulenia się na pierwszej randce. Opory mogą mieć osoby lękowe, u których epidemia nasiliła te stany, bo ich uwaga została nakierowana na nowego, niebezpiecznego wirusa. Przekazy medialne budowały napięcie, pojawiały się też sprzeczne komunikaty, bo widzieliśmy, że liczba zakażeń rośnie, a jednak luzowano obostrzenia – mówi psycholożka i dodaje: – Myślę, że teraz ludzie będą indywidualnie ustalać swoje granice, pytać, czy chcą sobie podać ręce.
– Z obcym facetem zawsze narażamy się na jakieś niebezpieczeństwo, poczynając od gwałtu, a na chorobach wenerycznych kończąc. Mnie przekonują liczby i staram się myśleć, że koronawirus jest po prostu jeszcze jednym z wielu zagrożeń. Sądzę, że jednak nie zagraża mojemu życiu. Jeśli będę chciała kogoś uściskać, zrobię to – zapewnia Katarzyna Świątoniowska.