Znany komik i jego żona nie mieli miesiąca miodowego. Zaczęli od pieluch i straty auta. Ale nie wspominają tego źle, a po 22 latach nadal są szczęśliwi. Być może pomaga zasada Rafała Rutkowskiego: „Magda mówi, ja słucham”."
Magdalena Godlewska – córka polskich emigrantów. Urodziła się i wychowała w Szwecji. Po studiach pracowała w wydawnictwie oraz agencji reklamowej. Od najmłodszych lat aktywnie działała w polonijnym życiu kulturalnym Sztokholmu. Tańczyła w polskim zespole ludowym i grała w amatorskiej grupie teatralnej. Od ponad 20 lat mieszka w Warszawie. Menedżerka Rafała.
Rafał Rutkowski - aktor teatralny i filmowy. Absolwent warszawskiej Akademii Teatralnej. Ma na koncie role w wielu filmach (m.in. „Lejdis”, „Listy do M. 2”, „Juliusz”, „Zupa nic”, „Planeta singli”). Od 30 lat na scenie. Współtwórca teatru Montownia. Aktualnie związany z teatrami Krystyny Jandy. Obok aktorstwa spełnia się jako komik. Od lat współtworzy scenę stand-up comedy w Polsce.
Nie planowałam się zakochiwać. Zwłaszcza w kimś takim jak Rafał. Młodszy ode mnie, z zupełnie innego świata, bez dziecka, bez bagażu. Ja miałam już życie. Może nie takie, jakie sobie wyobrażałam jako dziewczyna, ale własne. Prowadzone dwiema rękami: jedną trzymałam Maję, drugą samą siebie. A jednak przyszedł. Niespodziewany, nieproszony, a potem coraz bardziej obecny. Śmiał się w taki sposób, że miękły mi kolana. Ale nie od razu. Najpierw to była rozmowa. Teatr. Wspólny projekt. Duma, że udało mi się ich ściągnąć do Szwecji – chłopaków z Montowni. Zagrali po angielsku, a szwedzka publiczność klaskała jak szalona. To był sukces, którego się nie spodziewałam. I nie potrzebowałam więcej. Nie szukałam znajomości, flirtów, męskiego spojrzenia. Miałam osiemnastomiesięczną córeczkę i głowę pełną obowiązków.
Gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że ten chłopak zostanie moim mężem, ojcem moich dzieci, roześmiałabym się głośno. W tamtym czasie wszystko było poukładane. Samotne macierzyństwo nauczyło mnie planowania. Nie było miejsca na chaos. Śmiech był luksusem, a flirt – jakąś iluzją z przeszłości. A jednak… Po jego wyjeździe zaczęliśmy pisać. Maile, czaty… Jego język – błyskotliwy, czuły – sprawiał, że moje wewnętrzne mury zaczynały pękać. Do dziś pamiętam zdanie, które napisał, kiedy opowiadałam o Mai. „Nie wiem, co mam robić z dzieckiem, ale mogę się nauczyć”. I to wystarczyło. Potem był sylwester. Rok 2002. Przyjechałam do Polski niby odwiedzić ciotkę, a tak naprawdę, żeby go zobaczyć. Poszłam na spektakl, w którym grał. Siedziałam na widowni, patrzyłam na jego ruchy, na mimikę. I nagle zobaczyłam go już nie jako aktora z rozmów, ale jako kogoś, z kim mogłabym pić rano herbatę i robić pranie. Po przedstawieniu poszliśmy na domówkę. A potem do jego mieszkania. A rano? Rano poszliśmy razem do kina. Na Bonda. Dwa tygodnie później przypłynął do Szwecji. Nikomu nic nie mówiąc. Wsiadł na prom, a ja odebrałam go w porcie i pierwsze, co zrobiliśmy, to pojechaliśmy po Maję do przedszkola. I wtedy jedna z przedszkolanek powiedziała: „Wyglądacie, jakbyście od dawna byli razem”.
Nie szukałam na siłę ojca dla Mai. Myślałam: będzie, to będzie. Miała mnie. Rafał niczego nie udawał. Nie próbował się przypodobać. Nie zabiegał. Po prostu był. Wychodzili razem na plac zabaw. Czytali książeczki. Patrzył na nią z taką łagodnością, że nie mogłam nie zauważyć: coś się wydarzyło. I wtedy pomyślałam: może to jest właśnie ten rodzaj miłości, o której nikt nie pisze. Taki zwykły, cichy, nieefektowny, ale prawdziwy. Wzięłam odprawę z pracy. Trzy miesiące wolnego. I zdecydowałam: sprawdzam. Pojechałyśmy do Polski. Rafał wynajął większe mieszkanie. Klitka, w której mieszkał, była za mała na dziecko. Przez te trzy miesiące sprawdzałam wszystko. Czy Maja czuje się dobrze. Czy ja się czuję dobrze. Czy Rafał nie traci cierpliwości. Czy potrafimy razem jeść śniadanie, dzielić noc i poranek. I potrafiliśmy. Więc wróciłam. Ale tylko po rzeczy.
Zostawiłam wszystko: stabilność, znajome ulice, sklepy, które znałam na pamięć. Święty spokój, dobre zarobki i wygodne życie. Dostałam... chaos. Urzędy, papierologię, szkoły i przedszkola. Obcość. Brak koleżanek i kolegów. Brak kodu kulturowego. Inność. Czasem pogardę. Ale też ciepło i dom. Z Mają, z Kubą – który pojawił się w naszym życiu dokładnie dziewięć miesięcy po ślubie – stworzyliśmy coś, co dziś nazywam rodziną, choć długo bałam się tego słowa. Bo dla mnie rodzina to był hałas. Awantura. Strach. A tu było... cicho. Zwyczajnie. Po 22 latach wspólnego życia mogę powiedzieć jedno: to była najlepsza decyzja, jaką podjęłam. To nie była bajka. Były kredyt we frankach, kradzież samochodu, lata, kiedy dzieci jeździły na wakacje z innymi, a my zostawaliśmy w domu. Były momenty, kiedy trzeba było pożyczać pieniądze od przyjaciół i sprzedać coś, żeby zapłacić za coś innego. Kiedy myślałam: wracam do Szwecji na etat. Ale wiedziałam, że jeśli to zrobię, nas nie będzie. Rafał pracował wieczorami, ja w dzień. A dzieci? Kto miałby je przytulać? Więc zostaliśmy razem. Bez luksusów. Ale z decyzją, że nie odpuszczamy. Dziś Rafał ma teatr, stand-up. Ja organizuję trasy, hotele. Dbam o nasze zdrowie. Zaciągnęłam Rafała na pilates. Większość czasu pracujemy wspólnie. On na scenie, ja w garderobie na telefonie. Nadal poprawiam po nim w kuchni. Nadal nie znosi aplikacji bankowych. Nadal wyciera się moim ręcznikiem. Ale to nie ma znaczenia. Bo ja jestem kobietą, która wszystko przestawia, zasłania, wybiera, analizuje. A on... po prostu jest. Śmieje się, kiedy ja się śmieję, i patrzy z czułością, kiedy krzyczę. I wie, że za tym wszystkim jestem ja. Nieidealna, ale jego. I to wystarcza. A może nawet to jest wszystko.
To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Byłem wtedy po trzydziestce, jechałem z teatrem Montownia do Szwecji zagrać „Zabawę” Mrożka w wersji anglojęzycznej, co już samo w sobie brzmiało komicznie. Przed spektaklem weszła do sali kobieta. Dojrzała, z dzieckiem w wózku. Nie była w moim „targecie”. Wtedy oglądałem się za zupełnie innymi. Ale coś w niej było. Energia, spokój, który się nie kładzie spać. Grawitacja. Ludzie ją otaczali, ale to ona panowała nad światem. Potem była rozmowa, a właściwie wiele rozmów między próbami, spektaklami, kolacjami. Magda była błyskotliwa, a ja mam słabość do kobiet, które są mądre i umieją się śmiać. Ale nadal – nic. Żadnych zamiarów.
Dopiero kiedy zostawiłem klucze do mieszkania w Instytucie Polskim i zadzwoniłem do niej, żeby mi je przywiozła, coś się zmieniło. Spotkaliśmy się w H&M, chciałem coś kupić na szybko. Patrzyła na mnie chwilę, po czym powiedziała: „To ci w ogóle nie pasuje”, i zaczęła mnie ubierać. Dosłownie, wybierała spodnie, marynarki, koszule. Mierzyłem wszystko bez sprzeciwu. Wyszedłem z tymi rzeczami i z uczuciem, że ktoś właśnie zrobił porządek z moim gustem. I może z czymś jeszcze. Wróciłem do Polski i zaczęliśmy pisać. Zorientowałem się, że nie tylko ją lubię, ale też tęsknię. Zimą kupiłem bilet na prom. Odebrała mnie z portu i od razu pojechaliśmy po Maję do przedszkola. Pytałem: „Ale co ja mam robić? Jak się zachować?”. A Magda z tą swoją łagodnością, której nie widać na pierwszy rzut oka, odpowiedziała: „Nic. Ona sama do ciebie przyjdzie”. I miała rację. Maja wpatrywała się we mnie trochę jak w kosmitę, mówiła coś po szwedzku, czego nie rozumiałem. A ja jej odpowiadałem w języku dziwnych dźwięków, improwizacji. Zadziałało. To wtedy pierwszy raz poczułem, że nie trzeba być biologicznym ojcem, żeby dziecko zaczęło traktować cię jak swojego człowieka. Po trzech tygodniach Magda spakowała Maję i przyjechały do Polski. Wynająłem mieszkanie większe niż moja kawalerska nora. Materac, śpiwory, wszystko tymczasowe, ale serce – już na stałe. Zaczęliśmy żyć razem. Bez wielkich słów, bez deklaracji. Jakby ktoś nacisnął „start” i ruszyliśmy.
Po kilku miesiącach wiedziałem, że to nie jest etap. Że chcę tego życia z Magdą, z Mają. Ze śniadaniami, remontami i praniem. Kupiłem pierścionek. Zabrałem ją do Pragi na sylwestra. Błąkaliśmy się po ulicach zmarznięci, bez kolacji, bez rezerwacji. A ja czekałem na moment. Pięć po północy, most Karola, fajerwerki. Zanim uklęknąłem, zapytałem: „Czego byś najbardziej chciała?”. Odpowiedziała bez wahania: „Żebyśmy byli razem”. I wtedy wyjąłem pierścionek. Klasycznie. Ona w szoku. Ja jakbym wiedział od zawsze. A potem, po powrocie z Pragi, Maja spojrzała na mnie i powiedziała: „O, mój tata przyjechał”. I to był najważniejszy moment w moim życiu.
Potem był ślub kościelny, choć od dawna nie chodziliśmy do kościoła. Ale chcieliśmy pokazać światu, że to nie flirt. Magda mówiła, że ciotka się martwi: „Z czego wy będziecie żyć? Magda za komedianta wyszła”. Znajomi ostrzegali ją, żeby mnie nie zraniła. Mnie ostrzegano, że z dzieckiem to jednak ciężej. Nie mieliśmy miesiąca miodowego. Zaczęło się od nocy nieprzespanych, pieluch, kredytu we frankach, kradzieży samochodu. Ale nie pamiętam dramatu. Pamiętam Magdę z jej kalendarzem, ścierką i temperamentem. Pamiętam siebie stojącego w sklepie godzinami, bo ona wybiera sweterek, którego nie widziała pierwszego dnia. Pamiętam, jak powtarza, że ręcznik niebieski jest mój, a nie różowy. Nie wiem, co to znaczy „małżeństwo idealne”. Ale wiem, że kiedy wiesz, jak ktoś pachnie, jak przeklina, jak śmieje się przez sen i jak mówi „daj spokój”, to już nie możesz tego odwidzieć. I że nie chcesz.
Mam prostą zasadę: nie przeszkadzam. Gdy Magda pracuje – nie przeszkadzam. Gdy sprząta – nie przeszkadzam, pomagam. Kiedy gotuje – jestem wiernym podkuchennym. To mój sposób na miłość. Magda mówi, że trzeba mówić wprost. Więc mówi. A ja słucham. Bez fochów. Bez dumy. Bo po co? Z kwiatami była edukacja. Raz, drugi, trzeci – nie ma kwiatów, jest spojrzenie. A potem już wiem. Są kwiaty – jest uśmiech. Proste. Nie filozofujemy. Nie komplikujemy. Żyjemy. Mamy swoje przestrzenie – ja stand-up, ona remonty. Ja scenę, ona garderobę.
Po 22 latach dalej się śmiejemy. Dzieci są dorosłe. Jeździmy razem na występy, planujemy przyszłość. Może Szwecja, może Koluszki. Może kuchnia w remoncie. Ale wiem jedno: że nigdy się nie nudzimy. I że jak firanka jest źle zasłonięta, będzie opiernicz, ale potem są wino, serial, rozmowa. Bo kiedy kochasz kogoś naprawdę, nie boisz się chaosu. Firanki, ręczniki, zmywarka – wszystko staje się językiem, którym mówi się: „Nadal jestem. Z tobą”. I to jest, jak myślę, największy sukces mojego życia.
20 października o godzinie 20:00 na żywo w twojstyl.pl
Transmisja za: