Partnerzy

Karolina Gruszka i Iwan Wyrypajew: "W drobiazgach mieszka prawdziwa bliskość"

Karolina Gruszka i Iwan Wyrypajew: W drobiazgach mieszka prawdziwa bliskość
Fot. Filip Zwierzchowski

Odkąd władze Rosji wydały na niego wyrok, stracili poczucie bezpieczeństwa. Mimo to Iwan Wyrypajew i Karolina Gruszka nadal głośno sprzeciwiają się wojnie w Ukrainie i pomagają jej ofiarom. Jak mówią, siła ich uczucia tkwi w drobiazgach. I we wzajemnej uważności.

 

Kim jest Karolina Gruszka?

Karolina Gruszka – absolwentka warszawskiej Akademii Teatralnej. W 2005 roku dostała nagrodę na festiwalu w Gdyni za najlepszą pierwszoplanową rolę kobiecą w filmie „Kochankowie z Marony”. Grała u Krzysztofa Zanussiego (już jako 11-latka), Jana Jakuba Kolskiego, Filipa Bajona czy Davida Lyncha. Wcieliła się m.in. w Marię Skodowską-Curie, jesienią zobaczymy ją w roli Delfiny Potockiej w filmie „Chopin, Chopin!” Michała Kwiecińskiego i serialu „Breslau" Leszka Dawida. Ma 45 lat.

Kim jest Iwan Wyrypajew?

Iwan Wyrypajew – reżyser, aktor i dramatopisarz. Absolwent Irkuckiej Szkoły Teatralnej oraz Instytutu Teatralnego im. B. Szczukina w Moskwie. W 1998 r. założył w Irkucku teatr studyjny Przestrzeń Gry, później współpracował z moskiewskim Teatr.doc., znanym z odważnych spektakli sprzeciwiających się polityce rosyjskiej. Od wielu lat żyje i tworzy w Polsce. Laureat Paszportu „Polityki” (2012) w kategorii Teatr. W 2023 roku został skazany przez sąd w Moskwie na 7,5 roku więzienia. Ma 50 lat.

KAROLINA GRUSZKA O ZWIĄZKU Z IWANEM WYRYPAJEWEM

Spotkaliśmy się po raz pierwszy w 2005 roku na festiwalu w Kijowie. Obejrzałam film Wani i byłam pod wielkim wrażeniem. Zaprosiłam go na swój. Potem namówił mnie, żebym poleciała z nim do Moskwy zobaczyć jego spektakl. Poleciałam, chociaż miałam zupełnie inne plany. To przedstawienie to była „Księga Rodzaju nr 2”. Wania był autorem i grał w nim. Dla mnie to było olśnienie – odkrycie innego wymiaru teatru: obecnego, intymnego, prawdziwego. Pracowałam wtedy w Teatrze Narodowym – pięknym, dostojnym, ale zakorzenionym w zupełnie innej tradycji. Ten spektakl poruszył we mnie coś głębokiego. Mówiłam słabo po rosyjsku. Nasza rozmowa była jak dziecięcy dialog – trochę słów, trochę spojrzeń, trochę domysłów. A mimo to rozumieliśmy się. Intuicyjnie. Dalej wszystko działo się powoli, krok po kroku. Wania zaproponował mi rolę w swoim filmie „Tlen”. Potem został dyrektorem niezależnego teatru w Moskwie. Grałam tam, pracowaliśmy razem. To był czas pełen pasji, intensywnych poszukiwań. Dla mnie – możliwość dotknięcia tego, co kiedyś tak mnie zachwyciło w jego teatrze. I tak po prostu byliśmy razem. Bardzo dużo podróżowaliśmy. Tybet. Indie. Indonezja. Peru.

Wzięliśmy ślub, a właściwie trzy. Pierwszy w Nepalu – najważniejszy. Bez świadków, bez dokumentów, tylko góry i my - podjęliśmy decyzję: na zawsze. Drugi – oficjalny – 10 kwietnia 2010 roku, w Polsce. Urzędnik miał łzy w oczach. Powiedział: „Dziś wydarzyła się ogromna tragedia narodowa”. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że rozbił się samolot z prezydentem. Trzeci ślub – prawosławny – w cerkwi, gdy byłam w ciąży. Skromny, duchowy, bez białej sukni i bez wesela.

Urodziła się Maja. Żyliśmy między Warszawą a Moskwą. Rzeczywistość wokół nas się zmieniała. W 2013 roku, pracując w teatrze w Rosji, widzieliśmy to z bliska. Zmieniono ministra kultury. Przyszły zakazy. Niby drobiazgi – zakaz przekleństw na scenie – ale dla nas to był sygnał: zaczyna się cenzura. A jeśli cenzura, to koniec wolności. Pamiętam jeszcze 2014 rok. Wania dostał w Polsce nagrodę za wkład w rozwój relacji polsko-rosyjskich. Wręczali ją Radosław Sikorski i Siergiej Ławrow. Wania był wtedy w Dharamsali, więc poszłam odebrać dyplom w jego imieniu. Potem dopiero zauważyliśmy, że był bez pieczątki, bez podpisów. Symbolicznie pusty. Jakby już wtedy mówił: to się kończy. A przecież jeszcze niedawno trwał Rok Polskiej Kultury w Rosji. Spektakle, wystawy, rozmowy. A potem jakby ktoś wyłączył prąd. W 2014 roku wróciliśmy do Polski.

Karolina Gruszka: "Nie próbujemy siebie nawzajem zmieniać"

Potem zaczęła się pełnoskalowa wojna w Ukrainie. A my – Rosjanin i Polka – mieszkaliśmy w Polsce. I wiedzieliśmy, że Wania będzie oceniany nie przez czyny, ale przez narodowość. Dlatego chcieliśmy powiedzieć jasno: są Rosjanie, którzy się nie godzą, którzy jednoznacznie stoją po stronie Ukrainy. Ale to nie znaczy, że było łatwo. Pamiętam dzień, kiedy pojawiła się wiadomość, że rosyjska prokuratura oskarża Wanię o „rozpowszechnianie fejków”. Najpierw nikt nie wiedział, o co chodzi. Potem – że grozi mu osiem lat więzienia. Po apelacji – siedem i pół. To już nie były abstrakcyjne liczby. To było o naszym życiu. O naszej rodzinie. Ten wyrok zaburzył moje poczucie bezpieczeństwa. Choć jesteśmy w Polsce, choć Wania ma obywatelstwo – ten lęk zostaje. Cichy. Głęboki. I realny.

Zachwyca mnie w Wani jego odwaga. Odwaga w szukaniu prawdy. W mówieniu tego, co się myśli, nawet jeśli to nie zawsze daje bezpieczeństwo. Ale daje wolność. Nie jest ideałem. Ma lekką obsesję na punkcie zarazków. Przeciera telefon spirytusem i myje owoce dziesięć razy. Często działa pod wpływem impulsu, zanim zdąży się zastanowić nad konsekwencjami. Nie próbujemy siebie nawzajem zmieniać. Mamy podział obowiązków, który sam się ułożył. Rachunki – moje. Urzędy – też. Czystość – jego domena. On pierwszy zauważy kurz. Mamy tylko kłopot z żarówkami. Jeśli coś się przepali, raczej się nie zmieni. Przenosimy lampki. Gotujemy po omacku. Ale życie w półmroku ma swój urok. Czasem przychodzą dni ciemności. Nie dlatego, że coś się dzieje. Po prostu życie. Stres, zmęczenie, presja.

Karolina Gruszka: "Każdy kryzys jest wspólny"

Jesteśmy neurotyczni. Przewrażliwieni. Ale silni wzajemną uważnością. Próbujemy siebie łapać. Pomagać sobie. Słuchać. Nauczyłam się, że nie każdy kryzys jest wspólny. Czasem trzeba dać przestrzeń. Pozwolić pobyć samemu. Wspierać, ale szanować odrębność drugiej osoby. Wania nauczył mnie elastyczności. Jestem introwertyczna. On – zaskakujący. Z początku mnie to stresowało. Ale zaczęłam dostrzegać, że za jego „niespodziankami” często stoją śmiech, rozmowy, świeża energia. Dziś jestem za to wdzięczna. Wania wyciąga mnie z bezpiecznej skorupy. Ale najbardziej jestem wdzięczna za to, że tak bardzo we mnie wierzy i daje poczucie czystej, bezwarunkowej akceptacji.

 

 

IWAN WYRYPAJEW O ZWIĄZKU Z KAROLINĄ GRUSZKĄ

To Karolina mnie uratowała. Dosłownie. W moim życiu są dwa kluczowe wydarzenia: pierwsze – że się urodziłem. Drugie – że ją spotkałem. Bez niej by mnie nie było. Co mnie w niej zachwyca? Jest piękna, utalentowana, ma kobiecą mądrość – głęboką, intuicyjną. Ja mam w sobie prędkość rakiety – lecę, wpadam, podejmuję decyzje za szybko. A ona mnie zatrzymuje. Mówi: „Poczekaj chwilę”. I ja jej słucham. Jest jak kontroler ruchu lotniczego, który mówi: „Ląduj ostrożnie”.

Poznaliśmy się na festiwalu w Kijowie. Mój debiut – „Euphoria”. Karolina przyjechała z filmem Izabeli Cywińskiej. Spotkaliśmy się przypadkiem. Podziękowała za film i zaprosiła mnie na pokaz. Spędziliśmy wieczór razem. Coś się zaczęło – ledwo wyczuwalne, ale prawdziwe. Potem długo się nie widzieliśmy. Ale to jedno spotkanie zostawiło ślad. Kiedy pisałem scenariusz filmu „Tlen”, przypomniałem sobie o niej – jedynej polskiej aktorce, którą znałem. I która zostawiła po sobie światło. Przyleciałem do Warszawy. Zaprosiłem ją do głównej roli. Bez prób, bez castingu. Usiedliśmy w jej mieszkaniu i oglądaliśmy koncert U2. Nic spektakularnego. Ale coś się przesunęło. Praca, proces, zaufanie. I z tego zrodziło się „razem”. Bez wielkich słów. Po prostu byliśmy parą.

Iwan Wyrypajew: "Chcieliśmy być razem"

Kiedy zostałem dyrektorem Teatru Praktyka w Moskwie, przyjechała do mnie. Chcieliśmy być razem. Pracować razem. To był najpiękniejszy zawodowo czas naszego życia. Tworzyliśmy spektakle, które do dziś są dla nas ważne. To jeszcze nie była Rosja Putina. Wystawialiśmy sztuki otwarcie krytyczne wobec reżimu, także polskie. Żyliśmy intensywnie, ale uczciwie. Artystycznie i duchowo. Moskwa tamtych lat była miastem skrajności: niewyobrażalnego bogactwa i nieopisanej biedy. Tłustym cieniem kładła się nad nią próżność, która rosła szybciej niż inflacja. Świat burżuazyjnego komfortu, za który płacisz najwyższą cenę – utratą sensu. Wróciliśmy do Polski, gdy nasza córka Maja miała pójść do przedszkola. W tym samym czasie Rosja anektowała Krym. To nie był już wybór estetyczny. To było pytanie o wartości. Odpowiedź była jasna. Nie chcemy tam wychowywać dziecka.

24 lutego 2022 Rosja przestała być miejscem nadziei. Atak na Ukrainę był jak bomba – cywilizacyjna, moralna. O szóstej rano zadzwoniłem do przyjaciół w Kijowie. Pierwszy odruch: czy żyją? Wiedzieliśmy już, że ten świat się skończył. Że nie będzie już rozmowy, tylko przemoc. Że skończyło się marzenie o dialogu. Cała twórcza Rosja – najlepsi reżyserzy, pisarze, aktorzy – wyjechała. Albo milczysz. Albo odchodzisz. Wtedy właśnie dostałem polskie obywatelstwo. Gdyby nie to, byłbym tylko obywatelem Rosji. I już wtedy groziło mi więzienie. Publicznie wystąpiłem przeciw wojnie. Nazwano mnie zdrajcą. Skazano na osiem lat kolonii karnej. W aktach mojej sprawy do dziś widnieje pełne, publiczne wystąpienie przeciw Putinowi. Z datą, z podpisem. I nie mogą tego usunąć. Wiem, że jeśli trafię do Rosji, nie wyjdę. Jednak są ludzie w więzieniach. A ja, mimo wszystko, mam szczęście. Ale zamknęły się drzwi. I coś we mnie pękło. Przestałem wierzyć, że Rosja może wrócić do wspólnoty europejskiej. Język rosyjski zaczął mnie parzyć. Nie dlatego, że zawiniłem. Ale dlatego, że wspólna odpowiedzialność istnieje. W każdej rozmowie musiałem udowadniać, że nie jestem „tym Rosjaninem”. Że nie reprezentuję zła. I wtedy w warszawskim supermarkecie, kiedy kasjerka odmówiła mi sprzedaży, stanęli za mną Ukraińcy. Powiedzieli: „On jest z nami”. To było ważne. Symboliczne. Poczułem, że nie jestem sam. Nie potrafię stać z boku. Zacząłem pomagać ludziom z Ukrainy. Fundacja, którą wcześniej tworzyliśmy dla sztuki, stała się czymś więcej. Pomagaliśmy młodym z Rosji, Ukrainy, Białorusi – bez pieniędzy, bez planu – odnaleźć sens. Rozwijać się w swoich artystycznych zawodach. To już trzy lata. Ogrom obowiązków, ale też ogrom sensu.

Iwan Wyrypajew: "W drobiazgach mieszka najczęściej prawdziwa bliskość"

Mieliśmy trzy śluby, ale jest jedna rzecz, która mówi o nas więcej niż wszystkie deklaracje. Kiedy wracamy z podróży, walizki zostają w korytarzu. Nie rozpakowujemy ich od razu. Czasem leżą dwa, trzy dni. I nikt nie mówi drugiemu: „Zrób z tym coś wreszcie”. One są, a my się na to godzimy. Cicha umowa. Niewypowiedziane „rozumiem cię”. To drobiazg, ale w tych drobiazgach najczęściej mieszka prawdziwa bliskość. Zgoda na czas drugiego. Na to, że każde z nas potrzebuje chwili, żeby wrócić. Że nie wszystko trzeba od razu domykać. Karolina i nasza córka nie widzą pogody. Mogą wychodzić bez czapki zimą, a w sztucznym futrze latem. I tym właśnie nieustannie się martwię. Żartuję, ale nie do końca. Nie radzę sobie z żarówkami, dlatego bywa, że siedzimy po ciemku. Ale podłogi są czyste, bo odkurzam. A żarówki? Może do 2028 się zbiorę. 

 

 

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 09/2025
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również