Ewa Wachowicz, była miss i rzeczniczka prasowa rządu, rocznik 1970, pędzi do przodu. W kuchni, w produkcji telewizyjnej, w biznesie. Zdobyła też szczyty sześciu najwyższych wulkanów świata i nie zamierza na tym poprzestać. Ewa Wachowicz to prawdziwa self made woman. Z wielkim sercem, którym chętnie się dzieli.
W 1993 roku Ewa wróciła, po rocznym urlopie dziekańskim, na studia. Nauka nie trwała długo, bo nowo wybrany premier rządu, Waldemar Pawlak, zadzwonił do niej z propozycją objęcia posady sekretarza prasowego. Zastanawiała się kilka dni. W końcu powiedziała: tak. Choć rodzice odradzali, a w Krakowie czekał na nią indywidualny tok studiów, własny program w regionalnej telewizji, współpraca z radiem i z Polsatem. Praca w Urzędzie Rady Ministrów rzeczywiście okazała się wyzwaniem. Przez pierwsze miesiące większość dziennikarzy nie zostawiała na Ewie suchej nitki. Krążyły żarty w stylu „Jaki jest numer telefonu do rzecznika rządu? 90-60-90” (numery wtedy były sześciocyfrowe).- Ostatnio na jubileuszu Polsatu rozmawiałam z Zygmuntem Solorzem, znamy się od lat - opowiada. - Dołączył do nas Wiesław Walendziak, wtedy prezes TVP. Wspominaliśmy początki Polsatu i zapytałam: „A pamiętacie, jak przyszłam się poradzić, bo dostałam propozycję pełnienia funkcji rzecznika prasowego rządu?”. Wiesiek odpowiedział: „Doskonale pamiętam. A pamiętasz, że byłem przeciwny?”.
Ewa uważa, że uroda pomaga w życiu, ale też może zaszkodzić. Nieraz docierały do niej bolesne zdania: „Długie nogi miss nie zastąpią rozumu”. Praca w polityce kosztowała ją wiele emocji, ale i czasu poświęconego na mrówczą pracę, także dziennikarską. Starała się budować zaufanie, co nie było łatwe, bo plotkowano, że ma romans z premierem, choć ona była już wtedy związana z przyszłym mężem, dziennikarzem Przemysławem Osuchowskim. Tak było w kraju, a za granicą na czołówkach gazet pisano, że Polska to młoda demokracja, młody premier i miss została rzeczniczką. Do dziś ma wycinki od Australii po Chile przesyłane przez polskich ambasadorów. Na YouTubie można obejrzeć telewizyjny program z tego czasu: „100 pytań do”. Ewa radzi sobie tam z tuzami dziennikarstwa. Jest szczera, naturalna, niczego nie udaje.- Nina Terentiew powiedziała mi kiedyś: „Ty wtedy nie wiedziałaś, w co wchodzisz. Być może teraz nie poszłoby ci tak gładko. Wiedza potrafi blokować, dziś wiesz dużo więcej o telewizji, polityce” . Dlatego gdy ktoś mnie pyta, czy ponownie weszłabym w to, odpowiadam: „Nie. Ja chcę robić kuchnię”. Kuchnia jest smaczniejsza i niesie radość. Po co mam się narażać? Jednak na swój sposób robię politykę, mam restaurację, jestem przedsiębiorczynią, płacę podatki. Biorę odpowiedzialność za swój kawałek i robię to najlepiej jak potrafię. Mam nadzieję, że politycy tego nie zepsują, choć te lata są trudne i nieprzewidywalne – mówi Ewa.
Wtedy, w latach 90., po prawie półtorarocznej przygodzie z polityką uznała, że musi znaleźć sobie zajęcie, które pozwoli jej pracować w świecie mediów, ale z dala od bycia na świeczniku. Chciała odpocząć. Współpracowała już wtedy z Polsatem i wiedziała, że telewizja jest jej pasją. Założyła firmę producencką. Potem przez lata produkowała dla publicznej telewizji „Podróże kulinarne Roberta Makłowicza” – jeden z pierwszych polskich programów kulinarnych. Produkcja i prowadzenie programów to wszystko, co najbardziej kocha, co nigdy jej nie męczy. - Współpracowałyśmy wielokrotnie – opowiada Jolanta Borowiec, szefowa Polsat Cafe. – I jako prowadząca, i jako producentka Ewa jest bardzo profesjonalna. Zawsze zorganizowana. Obowiązkowa, nie generuje konfliktów, a problemy na planie rozwiązuje w niezwykle kulturalny sposób. Prowadzi programy kulinarne, bo to kocha i się na tym zna. Nie próbuje się wkomponować w żadne ramy, trendy. Jest marką samą w sobie. Nikogo nie udaje i we wszystkim, co robi, jest prawdziwa, a przez to wiarygodna. Myślę, że za to widzowie ją kochają. Jest serdeczna, ciepła i empatyczna. Choć poznałyśmy się w pracy, nasza relacja przeniosła się też na życie. Nie spotykamy się często, bo mieszkamy w innych miastach. Ale Ewa jest jedną z niewielu osób, do których mam totalne zaufanie. Ma rzadkie dziś cechy: jest szczera i lojalna. Zawsze otwarta na bezinteresowną pomoc. Wiele lat temu moja córka była na kolonii pod Krakowem. Musiałam ją jakoś odebrać, bo potem leciałyśmy za granicę. Pracowałam na pełnych obrotach do ostatniego dnia urlopu i poprosiłam Ewę o pomoc. Pojechała, odebrała Natalkę, zrobiła jej naleśniki. Córka była nastolatką, nie zawsze ufną i otwartą, ale ją bardzo polubiła. Potem jeszcze Ewa odebrała mnie z lotniska, odwiozła, zawiozła. Niby drobiazgi, ale to one między innymi definiują przyjaźń.
Ewa przyznaje, że przyjaźnie i ich pielęgnowanie to ważna część jej życia. – Stawiam na jakość, nie na ilość. Z Klaudią Cierniak-Kożuch, lekarką laryngolożką, wyjeżdżamy teraz na kilka dni na narty. To z nią zdobywam Koronę Wulkanów Ziemi. Śmieję się, że wspinam się z medyczną obstawą. Z Jolą Borowiec nasze życie zawodowe i prywatne się przeplata. Jola jest bardzo dobrym człowiekiem i piękną kobietą. Gdy bywa trudno, tylko druga piękna jest nas w stanie zrozumieć. Wokół mnie jest dużo Ew. Przyjaźnię się z Ewą, z którą prowadzę firmę medyczną, Ewą z Warszawy i z Ewą Mleczko. Wspieramy się i dajemy sobie rady – opowiada gwiazda Polsatu.
Ewa jest bardzo dumna z córki Oli, która ma dziś 22 lata i studiuje na wydziale budownictwa Politechniki Krakowskiej. Mówi, że kocha ją ponad życie i musi się pilnować, żeby nie ingerować w jej życie. - Bycie rodzicem to największa przygoda, a im dziecko starsze, tym więcej wolności trzeba mu dać. A ja czasem o nią drżę i martwię się, gdy nocą wraca do domu. Ola znalazła pracę w restauracji i jeszcze w dwóch miejscach. Ma też konia. O ile pomogłam jej w kupnie zwierzęcia, to Ola musi sama je utrzymać, karmić, trenować. To uczy ją odpowiedzialności, pozwala dojrzeć.
O swoim partnerze Sławku Ewa nie mówi za dużo. Uważa, że tego, co najważniejsze, strzeże się najbardziej. - Trafiłam na mężczyznę mojego życia i to wystarczy - śmieje się. – Otworzyłam nowy rozdział. Sławek jest muzykiem, napisał dla mnie piosenki i nagrał płytę pod pseudonimem Ivo Morski. Niedawno była premiera na Spotify. Namówił mnie do zaśpiewania jednego utworu. Podśpiewuję tam, chociaż i tak wolę gotować.
Cały tekst znajdziesz w lutowym wydaniu magazynu "Pani".