Wywiad

Agnieszka Grochowska: "Kiedyś przepraszałam, że żyję. Nie chciałam nikomu zawracać głowy swoimi emocjami"

Agnieszka Grochowska: "Kiedyś przepraszałam, że żyję. Nie chciałam nikomu zawracać głowy swoimi emocjami"
Fot. Sesja PANI 02/2023

Im dojrzalsza, tym bardziej nieprzewidywalna. W tym roku aktorka Agnieszka Grochowska zaskoczy wszystkich.

PANI: Miniony rok był dla ciebie udany?

AGNIESZKA GROCHOWSKA: Zdecydowanie tak. Podróżowałam między odległymi światami – najpierw miesiące treningów i nieustanne bicie na planie sensacyjnego „Dnia matki”. Po czym przeniosłam się na plan „Kosa” - filmu o Tadeuszu Kościuszce, w którym głównego bohatera gra Jacek Braciak, a ja Pułkownikową. W tej historycznej sytuacji, na planie oświetlanym świecami, zadawałam sobie pytanie: „Gdzie ja w ogóle jestem?”. Jest taki filmik - w stroju z XVIII wieku robię pompki, bo ciągle byłam w klimacie „Dnia matki”. Potem trafiłam na wózek inwalidzki jako Julia, bohaterka komedii romantycznej „Skołowani”, a następnie na plan nowej ekranizacji „Akademii Pana Kleksa”. Zawsze marzyłam o różnorodnych rolach. Większa rozmaitość jest chyba niemożliwa.

Co teraz?

Teraz odpoczynek – te kilka filmów wymagało ode mnie ogromnego wysiłku, szczególnie „Dzień matki”. Trzeba trochę pożyć, pobyć więcej z dziećmi. Potrzebuję poczytać, pooglądać, nasycić się czymś nowym. Choć na szczęście nie jest tak, że film wyrywa mnie całkowicie z życiowej codzienności. Na przykład na zdjęcia do filmu o Kościuszce mogłam zabrać dzieci. To dla mnie ważne, by być zawsze blisko. Wynajęłam dom nad rzeką. Była z nami opiekunka, ja pracowałam głównie w nocy, więc jak wracałam o piątej rano, mogłam się wyspać i spędzać z czas z chłopakami. Potem jeszcze wyruszyliśmy kamperem, nawet niedaleka podróż po Warmii czy Mazurach z takim domem na kółkach jest fantastycznym przeżyciem.

Umiesz zorganizować rodzinny wypoczynek w każdych warunkach.

Mam spore doświadczenie. Każdy z moich synów był pierwszy raz na planie, gdy miał sześć miesięcy. Dzisiaj nie bardzo wiem, jak to było możliwe. Przecież wtedy jeszcze karmiłam piersią. Tak było na planie „Teen Spirit” w Londynie, gdzie grałam z Elle Fanning. Mam z tamtego czasu nagrania wideo. Są całkiem czarne, bo przychodziłam po zdjęciach w nocy - nic nie widać, słychać tylko perlisty śmiech niemowlaka. Oczywiście, byłam wtedy permanentnie niewyspana. Teraz wiem, że nie można tak cały czas grać i że nie chodzi o to, żeby robić wszystko, co się trafia, ale żeby wiedzieć, czego się chce.

Wiesz to?

Pandemia zapoczątkowała ten proces, ale też dużo mi pokazał film „Skołowani”, w którym gram osobę poruszającą się na wózku. W tym filmie śmieję się więcej niż wszystkie postacie, które zagrałam do tej pory. Gdy wcielasz się w kogoś, kto ma obiektywne ograniczenia, a jednocześnie jest aktywny i pogodny, radzi sobie i nie robi ze wszystkiego problemu, to nie pozostaje bez wpływu na ciebie. Już podczas zdjęć zauważyłam, że to mnie zmienia, inaczej patrzę na życie.

Jest taka teoria o uśmiechu – podobno nawet wymuszony oddziałuje na mózg.

Dokładnie to czułam. I zaczęłam się temu przyglądać. Jeżeli film, w którym cały czas się śmieję, ma tak pozytywny wpływ na moje życie, jak działają na mnie role zrozpaczonych, przeżywających dramaty, cierpiących kobiet? To mi ostatnio zaprząta głowę. Do tego na planie było niezwykle wesoło. Reżyser Jan Macierewicz śmiał się, że mógłby zmontować drugi film z tego, co odbywało się, zanim zaczynaliśmy kręcić. Z Michałem Czerneckim, moim partnerem na planie, nieustannie opowiadaliśmy sobie anegdoty, więc często zaczynaliśmy scenę, śmiejąc się tego, o czym rozmawialiśmy wcześniej. „Skołowani” to taki film o miłych ludziach, kręcony w miłych warunkach. Ale zastanawiam się, jak pracować, żeby tej pogodnej energii było więcej?

Masz już jakąś odpowiedź?

Wiem, że nie da się utrzymywać tego stanu, bo wchodzę w swoje postacie i ich doświadczenia głęboko, z czego dużo dla mnie jako aktorki wynika. Nie wszystko w aktorstwie ma źródła intelektualne, część przychodzi intuicyjnie. Nie do wszystkiego mamy świadomy dostęp, nawet jeżeli bardzo się staramy. To pozwala na subtelniejsze efekty. Potem na ekranie widzisz, że coś dzieje się z bohaterem, ale nie do końca wiesz, w czym rzecz, a to dla filmu dobre. Granie tak, żeby nie wszystko do końca było jasne, wymaga odwagi. Na razie nasuwa mi się jedna odpowiedź - źródłem radości może być sama możliwość wykonywania tej pracy i szansa doświadczania normalnie niedostępnych sytuacji.

Wdzięczność?

Tak, dzisiaj to widzę wyraźnie. Kiedy stoję na planie, jest tam ze mną naprawdę wielu ludzi. Kiedy film nie okaże się dobry, wszyscy będziemy żałować. Ale jeśli wszystko się uda, ja jako pierwszoplanowa aktorka biorę wszystko, każdą minutę pracy każdej z tych osób. W pewnym momencie zrozumiałam, że to nie jest żadna metafora. Tak jest. Zrozumienie tego rodzi wdzięczność za to, że te wszystkie osoby oddają swój talent, czas i pracę, by osiągnąć efekt. I wyrywa cię z egotyzmu aktora skupionego na swoich emocjach. Nasza praca jest bardzo trudna, ale to my dostajemy na planie mnóstwo przywilejów.

Doświadczenie sprawia, że łatwiej radzisz sobie z emocjami na planie?

Przestałam się wstydzić tego, że kiedy gram trudne sceny, nie potrafię w jednej chwili wrócić. Zdarzało mi się po zakończonej scenie stać i ryczeć. Potrzebowałam czasu, żeby przez to przejść. Kiedyś bym się schowała, stłumiła te uczucia, a teraz przestałam to robić. W końcu podczas trudnej sceny ekipa jest obecna, bierze w niej udział. Ktoś mnie szarpie, bije czy całuje i to się dzieje. Przestałam to podważać. Na planach jest dzisiaj sporo 30-latków, którzy mają inny stosunek do emocji. Rozumieją je, nie czują się zawstydzeni, nie lekceważą ich, wiedzą, że to jest naturalny, a nawet zdrowy proces. W ten sposób powstaje wspólnota, a ja ze swoimi reakcjami nie zostaję sama.

Kiedyś zostawałaś?

Kiedyś przepraszałam, że żyję. Robiłam swoje, ale wydawało mi się, że nie mogę nikomu zawracać głowy swoimi emocjami. Potem coś się zmieniło i zrozumiałam, że to jest także czas dla mnie – mogę tu być, nie muszę się spieszyć. Całe lata zajęło mi uznanie, że to jest moje miejsce i mam coś do powiedzenia. A teraz jestem w kolejnej fazie – kiedy już oswoiłam się ze sobą i poczułam się pewniej, otwieram się na innych ludzi.

To brzmi jak kolejne etapy emancypacji.

Myślę, że w związku z tym, co się zadziało na świecie: ruchem Me Too, wzrostem świadomości kobiet i tego, że wyrażają swoją potrzebę równego traktowania, mamy do czynienia z falą, której nie da się zatrzymać. Każda z nas, chce czy nie, jakoś się z tym mierzy. Na własny sposób oraz w kontekście własnej sytuacji i doświadczeń. Ale nie można tej globalnej zmiany, jaka się odbywa, nie zauważać.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również