Czy związek Polki z mężczyzną pochodzącym z innego kręgu kulturowego może być trwały i szczęśliwy? Czy miłość pomoże zaakceptować różnice wynikające z religii, tradycji i obyczajów? Czy obie strony będzie stać na kompromis i wyrozumiałość? Są pary, którym się udało – to budujące i inspirujące. Ale w tej książce oddałam głos kobietom, które zawiodły się na związkach z Arabami - mówi Agnieszka Litorowicz-Siegert. Publikujemy wstęp nowej książki autorki Twojego Stylu.
Przygotowując się do pisania tej książki, odkryłam, że w pięknym języku arabskim na określenie stanu zakochania przeradzającego się w dojrzałą, ale też coraz bardziej wielowymiarową i skomplikowaną relację między kochankami, istnieje aż jedenaście określeń. My powiemy: miłość. Tam nazwano każdy jej wymiar i etap. Zastanawiałam się, które słowo z bogatego zbioru najlepiej oddaje sens tego, co moje rozmówczynie opowiedziały o swoich związkach z arabskimi mężczyznami. Myślę, że jest to „shaghaf” – określenie tej fazy, w której zaczyna się cierpienie. Niestety, nie będą to historie ze szczęśliwym zakończeniem. Cóż, chyba wszyscy lubimy myśleć, że miłość, która nas spotyka, okaże się spełnieniem wyobrażeń o wspaniałym, trwałym związku. Jesteśmy optymistami, wierzymy, że pokonamy trudności, przeskoczymy różnice. To naturalne. Tęsknota za wymarzonym uczuciem tłumaczy nawet to, że wchodzimy w relacje, które inni w punkcie wyjścia skazują na porażkę. Mówią: Nie, to nie może się udać. Przecież nasz partner wydaje się tak inny, niepasujący do nas, odmienny w poglądach, stylu bycia, systemie wartości.
Czy udają się związki Polek z mężczyznami pochodzącymi z kręgu kultury arabskiej? Czy chrześcijanka ma szansę na szczęśliwe życie z wyznawcą Allaha? Rozmawiałam z osobami, które od lat zgłębiają ten temat. Analizowałam losy kobiet, które zdecydowały się na małżeństwo z muzułmaninem. Słyszałam i czytałam o przypadkach relacji, które ułożyły się wspaniale. W większości z nich kluczem do sukcesu było słowo „kompromis”. Dogadanie się, akceptacja różnic, a przede wszystkim – świadome wejście w związek z człowiekiem, którego wiarę, poglądy i kulturę się poznało. Upraszczając – kobiety, które dziś mówią, że są szczęśliwe, wiedziały, na co się decydują, na jakie ustępstwa będą musiały się zgodzić, lub do jakich ustępstw nakłonić swojego partnera. Zawsze oznaczało to wymagający proces docierania się, często – przekraczania swoich granic. To zasługuje na ogromny szacunek. Chciałabym napisać kiedyś książkę o takich parach. Tym razem moje zadanie było inne.
Skupiłam się na związkach, które nie przetrwały. Myślę, że takich jest więcej. A doświadczenia bohaterek i zachowanie ich partnerów wskazują na schemat, który warto zauważyć. Każda z moich rozmówczyń, decydując się na opowiedzenie swojej historii, miała podobną motywację: „Może, kobiety, które to przeczytają, nie popełnią moich błędów”. „Może będą miały oczy otwarte szerzej niż ja”. Nie oceniam tego, co zaszło w ich życiu. Unikam wartościowania i porównań. Oddaję głos bohaterkom, a wyciąganie wniosków zostawiam czytelnikom. Opisujemy wspólnie zjawisko, które – mimo widocznych analogii – nie jest szablonowe. Za każdym razem miłość popłynęła innym nurtem i meandrowała po swojemu. Jednak… Coś się powtarza, coś działa na tej samej zasadzie, tak samo zgrzyta, zawodzi lub przeciwnie – fascynuje. Przyjrzyjmy się tym prawidłowościom. Życzliwie – o ile się da. Bo usłyszymy także o rzeczach strasznych, na które nie można dać przyzwolenia. Nie zmienia to faktu, że początkiem każdej z tych historii był cudowny stan ekscytacji, uniesienia, przyjemnego zawrotu głowy. Gdy byłam nastolatką, mówiło się o nim „zadurzenie”, co oznaczało przedsmak zakochania. Teraz wolimy „motyle w brzuchu”. W obu przypadkach chodzi o zapowiedź uczucia, które wybuchnie za chwilę. W języku arabskim ten etap to „hawa” – wiatr, pierwszy delikatny powiew nieznanego. Ładne, prawda? Jednak ten wiatr zwiódł moje bohaterki. Był zapowiedzią cierpienia. Trzeba uważać.
Książkę można kupić tutaj.