Wywiad

Artystki Alicja i Bożena Wahl. "Takich kobiet nie da się oswoić. Można je tylko pokochać"

Artystki Alicja i Bożena Wahl. Takich kobiet nie da się oswoić. Można je tylko pokochać
Alicja i Bożena Wahl
Fot. Domena Publiczna

Dwie kobiety. Dwa spojrzenia. Jedna historia, której nie sposób rozdzielić, choć całe życie próbowały się od siebie oderwać. Alicja i Bożena Wahl – bliźniaczki, artystki, splecione nicią miłości i buntu, opieki i rywalizacji. „Takich kobiet nie da się oswoić. Można je tylko pokochać”, mówi nam Jerzy Żurek, były mąż Alicji.

Alicja i Bożena Wahl: siostry o wybuchowych temperamentach

PANI: Czy Alicja i Bożena były naprawdę jak dwie krople wody, czy tylko tak wyglądały?

JERZY ŻUREK: Na zdjęciach – rzeczywiście nie do odróżnienia. Ale dla mnie, człowieka, który jadał obiady z obiema, a żył z jedną z nich – różnica była wyraźna. Bożena – figlarna, dziewczęca, z oczami, które nieustannie się śmiały. Alicja – kobieca, głęboka, zamyślona. To ona mnie przyciągnęła. Od niej biło to, co niewidoczne na fotografii – gęstość emocji.

 Jak to było zakochać się w Alicji?

To był impuls. Miłosny. Paradoksalnie – najpierw poznałem Bożenę. Przedstawił nas jej mąż, Tomek. Alicja wtedy u nich mieszkała. Gdy się wyprowadzała, spędziliśmy razem dwa wakacyjne tygodnie. I wtedy moje życie wywróciło się do góry nogami. Zakochałem się. Bez pamięci. Ale przez moment nie byłem pewien w której. Obie były piękne. Inteligentne. Wyjątkowe. Seksowne. Ekspresyjne.

Dlaczego w końcu Alicja, nie Bożena?

Bożena zaprosiła mnie na obiad do Kamiennych Schodków. Usiadła naprzeciwko, spojrzała mi w oczy i powiedziała: „Słuchaj, będziesz głupi, jeśli uwierzysz, że ona cię nie chce. Masz się nią zająć”. To było tak w jej stylu – bez zazdrości, bez złośliwości, z jakąś siostrzaną klarownością. Alicja była wtedy po trudnym rozstaniu. Zraniona, wolna, obecna. Jakby czekała.

Kiedy zrozumiał pan, że nie można być tylko z jedną z nich, że te kobiety żyły w nieustannej symbiozie?

To przyszło późno. Długo żyły razem – nie fizycznie, ale emocjonalnie. Bożena przyszła na świat kwadrans później i to ona była ta „młodsza”, a Alicja od początku grała rolę starszej – opiekunki, przewodniczki. Dostała tę rolę i przyjęła ją całkowicie. Jakby nie znała innego sposobu istnienia. Chroniła Bożenę – przed światem, przed innymi, ale najczęściej przed nią samą. Obie – wbrew zdaje się powszechnej opinii – nie piły alkoholu. Bożenie wręcz nie było wolno. Miała w dzieciństwie uraz – sanki, uderzenie, potem diagnoza: jeden kieliszek może doprowadzić do utraty przytomności. Ale Bożena jak to Bożena – lekceważyła wszystko, co było zakazem. Kieliszek widziała czasem nie jako zagrożenie, ale jako zaproszenie. Alicja, widząc to, zamieniała się natychmiast w matkę, pielęgniarkę, policjantkę. Czasem jednocześnie. Czy to było męczące? Tak. Czy prawdziwe? Jeszcze bardziej. Ona nigdy nie była fałszywa. Była co najwyżej chwilami zmęczona. Bo jeśli przez całe życie niesiesz na plecach kogoś, kto nie zawsze chce iść, to w końcu pęka ci kręgosłup.

Zastanawiam się, czy bliźniactwo to było dla nich przekleństwo czy błogosławieństwo?

Jedno i drugie. Klasyczna historia, stara jak literatura. Gdy poznałem Alicję, poszedłem do biblioteki. Chciałem poczytać coś o bliźniętach, szczególnie tych jednojajowych. Pani bibliotekarka przyniosła książkę o amerykańskich siostrach – trzymały się za ręce przez pół życia, a potem nienawidziły się przez drugie pół. Przerwałem w połowie. Pomyślałem: lepiej nie wiedzieć, dokąd taka historia może zaprowadzić. Alicja i Bożena nie posunęły się tak daleko. Ale ich temperamenty były wybuchowe. Pretensje potrafiły spaść znienacka jak burza z piorunami.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Fundacja WAHL (@fundacja_wahl)

Była między nimi rywalizacja? O mężczyzn, o uznanie, o uwagę?

Nie o mężczyzn. Może podobali im się podobni, może to się czasem splatało, ale nie tu leżała linia napięcia. Ich relacja była głębsza – symbiotyczna, nieustannie zanurzona w cieniu i świetle. Nie dało się ich od siebie oddzielić, ale nie dało się też ich na dłużej razem zostawić.

Widzi pan sens w tej bliskości? W tej osobliwej, czasem dusznej więzi sióstr, które dzieliło zaledwie 15 minut? Czy był moment, w którym zrozumiał pan, że ta ich siostrzana bliskość to coś więcej niż tylko więź krwi?

Nie dało się opowiadać o nich osobno – choć przez całe życie próbowały. Chciały mieć oddzielne mieszkania, oddzielne życia, oddzielne osobowości. Ale to była bliskość innego rodzaju. Bliskość jak z mitu. Jakby były dwiema połówkami jednej duszy, której nie da się rozdzielić bez bólu. Przez długi czas były nierozłączne, nawet mieszkały razem. Jedna mówiła za drugą. Myślała za drugą. Bożena miała psy – całe stado. Alicja – koty. I te psy były dla kotów jak nieustanny nalot bombowy. Kotki przez całe dnie tkwiły na belce pod sufitem. Przerażone. Unieruchomione. Obrazek jak z Kafki. Symbol ich świata. A one w tym wszystkim próbowały żyć razem. Bożena – dzika, rozedrgana, impulsywna. Alicja – czuła, refleksyjna, dojrzała. I wtedy, gdy Alicja zamieszkała w pracowni u Bożeny, wszystko zaczęło się psuć. Za blisko. Za długo. Za intensywnie. To było jak przeciągnięta nuta – najpierw piękna, potem drażniąca, aż w końcu nie do zniesienia. Napięcie zbierało się w ścianach, w oczach kota, w zapachu farb i kawy. Aż w końcu Alicja powiedziała: „Muszę się wynieść. Dla siebie. Dla niej. Dla kotów”. Na szczęście kończyła już budowę domu na Mierosławskiego. Można było się przenieść nawet do surowych murów. Tu był oddech. Odległość. Oddzielne drzwi. Wreszcie można było zasnąć bez poczucia, że ktoś czuwa nad tobą zbyt intensywnie. To nie było zerwanie. To było przecinanie pępowiny. Po 40 latach. Dużo trudniejsze niż przecięcie pępowiny z matką.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Fundacja WAHL (@fundacja_wahl)

 

 

Alicja i Bożena Wahl: trudne dzieciństwo

Dzieciństwo było dla nich piętnem? Czy przeszłość odbijała się w ich dorosłym życiu?

To nie było dzieciństwo. To był mrok. Ta ciemność pewnie, której tak dużo jest w ich obrazach. Uosobieniem tego mroku była matka. One same nazywały ją „potworem”. I nie był to epitet rzucony w gniewie. To był chłodny, powtarzany wielokrotnie opis: potwór. Biła je. Wyrzucała z domu. Krzyczała, szarpała na klatce schodowej. Dziś wystarczyłby może jeden telefon. Wtedy? Cisza. Nikt nie reagował. Żaden sąsiad. Pamiętam, jak Alicja mówiła o ich osiemnastych urodzinach. To była granica. Tego dnia obie wyszły z domu i już nigdy do niego nie wróciły. Nigdy. Zatrzasnęły drzwi dzieciństwa jak trumnę. Zostawiły tam wszystko – strach, upokorzenie, wstyd.

Czy kiedyś spotkał pan ich matkę osobiście?

Raz. Może dwa. Alicja mnie przed nią w jakimś sensie chroniła. Ale to, co zobaczyłem, wystarczyło mi na całe życie. Nigdy wcześniej nie widziałem, by dorosła kobieta – artystka, malarka – tak się trzęsła. Nie z wściekłości. Z bólu. Z zebranego przez lata cierpienia, które nagle przebiło się przez skórę. Pamiętam ten moment, kiedy Alicja wrzasnęła: „Zabiję ją!”. Musiałem ją powstrzymywać. Fizycznie. Paradoksalnie być może uratowałem wtedy życie starej kobiecie, której córki nigdy nie potrafiły wybaczyć.

Kim była ich matka? Czy naprawdę była aż tak okrutna, czy to tylko pamięć podkręca dramat?

Była osobowością na własny rachunek. Dziś powiedzielibyśmy: sprzedawczyni z charakterem. W tamtych czasach mówiono: „przekupka”. Nie musiała pracować, miała z czego żyć. Ale lubiła to. To nie był zawód. To był temperament. A potem to Alicja ją utrzymywała. Mimo że przez lata dzieciństwa musiał się w niej nagromadzić żal o to, że je biła, wyrzucała z domu, często na noce, które spędzały na klatce schodowej, rzucała nimi po ścianach. Alicja raz powiedziała: „Walczyła z nami jak z intruzami, jak byśmy były niechcianym lokatorem, nie dziećmi”. To była wojna domowa – bez świadków, bez ratunku, bez końca. Dla nich dzieciństwo było nie czymś, co się wspomina, ale czymś, z czego trzeba było się wydostać.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Fundacja WAHL (@fundacja_wahl)

Czy w tym dzieciństwie był ktoś, kto dawał im ciepło? Ojciec? Czy może i on zniknął zbyt wcześnie, zostawiając je w tej czarnej pustce?

Ojciec… Jean Wahl. Nazwisko duże, obco brzmiące, jak z paryskiej sceny filozoficznej. Ale dla nich niemal fikcja. Był, dopóki nie zniknął. Poszedł na wojnę, potem przez armię Andersa, przez Egipt, Palestynę, przez kontynenty – osiadł w Paryżu. Do Polski już nigdy nie wrócił. Kiedy były małe, podobno bywał czuły. Do siódmego roku życia istniała jakaś nić. Może zapach tytoniu na wełnianym płaszczu. Może wspomnienie ojcowskiego kolana. Ale potem – cisza. Alicja próbowała się z nim skontaktować. Bożena – nie. Dla niej ojciec był tym, który odszedł. Cieniem. Nawet pamiątek po nim nie miały. Dom, biblioteka, cały jego świat został po francuskiej stronie. Zarządzała nim już inna rodzina. Gdy odwiedziliśmy go z Alicją w Paryżu – raz, może dwa – nie było między nimi żadnej chemii. Może cieszył się z ich sukcesów, ale nie umiał już kochać. Patrzył na nie jak na egzotyczne, obce zjawiska. One z kolei zachowywały się, jakby chciały już tylko wrócić do siebie.

Czy pan wie, kiedy to wszystko pękło? Kiedy ten rodzinny obrazek, jeszcze przedwojenny, rozpadł się na kawałki? Była jakaś iskra, która zapaliła ten dramat?

Alicja opowiadała tę historię jak mit założycielski. Miały może 11 lat. Matka, próbując je ocalić przed wojną, wywiozła je do jakiejś rodziny pod Krakowem. Dworzec, zima, chaos. I wtedy Alicja znalazła zwitek dolarów. Leżał między deskami peronu. Dla dziecka – cud. Dla matki – majątek. Ale najważniejsze było to, co stało się chwilę później: matka przestała ją bić. Jakby coś w niej pękło. Skupiła się na Bożenie. Alicja powtarzała: „Od tego dnia już nigdy nie podniosła na mnie ręki”. Jakby ten gest – znalezienie pieniędzy – dał jej status nietykalnej. Mogła za to zasłaniać swoim ciałem siostrę. Dopiero po latach zapytałem: „A nie pomyślałaś nigdy, skąd ten zwitek się tam wziął?”. Zamilkła. I wtedy przyszło przerażające olśnienie. Kraków. Lato 1943. Czas likwidacji getta w Płaszowie. Te dolary mogły wypaść z dłoni jakiegoś innego dziecka, które uciekało, które już nigdy nie wróciło. I nagle historia o cudzie zamieniła się w dramatyczny symbol ocalenia – kosztem czyjegoś końca.

Alicja i Bożena Wahl: "Obie siostry były delikatne psychicznie"

To musiało być dla Alicji niszczące.

Obie siostry były delikatne psychicznie. Bardzo łatwo było wyprowadzić je z równowagi. Dlatego coraz rzadziej się spotykały. Bo zwykle kończyło się to źle. Rozmowa telefoniczna zaczynała się od „Ojej, jak się dziś źle czuję, siostro...”, a kończyła trzaskiem słuchawki, histerią, wymawianiem nie tylko miłości, ale i znajomości! Bożena mówiła na przykład: „Jestem głodna”. Alicja: „Jak to, przecież ci daję co miesiąc kupę pieniędzy”. Bożena: „Na psy wydałam”. I już był pożar. I już obie leżały – jedna na Piwnej, druga na Mierosławskiego – w absolutnej ciszy, prawie nieprzytomne. A my z córką Alicji, Julią, w panice, chodziliśmy na palcach po domu. To było życie w cieniu detonatora.

Czy były momenty, w których świat zawisał na włosku, bo między nimi coś pękło?

Jedna z bardziej teatralnych scen: wyszły razem na spacer. Objęte, roześmiane. W stronę Cytadeli. Alicja prowadziła ukochanego psa Dziadka, jak go nazywaliśmy. Dziadek był całkiem dziarski. Szczekał na biegaczy, rzucał się czasem do łydek, a czasem szedł dumnie jak patriarcha. Spacer skończył się awanturą. Do domu wpada Alicja – rozwiane włosy, cisza jak po wybuchu bomby – trzaska drzwiami. Za nią biegnie Bożena, już głośno: „Noga tu moja więcej nie postanie! Gdzie jest Dziadek?!”. Dramat rozegrał się z powodu psa. Pies szczekał, atakował, Alicja oczekiwała, że Bożena „coś z tym zrobi”. Bożena nie zrobiła. Gotowe. Tydzień milczenia. Domy podzielone jak po rozwodzie. To się powtarzało. Bożena pojawiała się nagle, „nieawizowana” – tak to nazywaliśmy. Czyli: bez zapowiedzi, bez filtra nastroju, bez myślenia, że może trafić na zły moment. Ale równie dobrze mogła sama być w złym momencie. I wtedy zderzały się dwie burze. Dwie furie. Dwie siły. W dodatku przenosiło się to na galerię, która była na parterze, pod mieszkaniem.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Fundacja WAHL (@fundacja_wahl)

Czy próbowaliście jakoś to zatrzymać, okiełznać te burze?

W którymś momencie, kiedy galeria działała pełną parą, zrozumieliśmy – dalej się tak nie da. Ludzie przychodzili oglądać obrazy, a na górze – tupoty, krzyki, meble przesuwane, awantury godne trzech aktów greckiej tragedii. Ja próbuję mówić o malarstwie, a nad głową Alicja woła: „Zamknij te psy!” albo: „Wyjdź stąd, Bożeno!”. Z Julią postanowiliśmy: koniec. Bożena nie może już przychodzić niespodziewanie. Ustaliliśmy zasady, jakbyśmy prowadzili ośrodek odwykowy dla emocji. I przez pewien czas działało. Ale potrzeba było cudu, żeby te emocje okiełznać na dłużej. Czy one kiedykolwiek szukały pomocy? Psychoterapeutów? Lekarzy? Psychoterapia dopiero raczkowała. Ale wszyscy, którzy wtedy zaczynali, przelecieli przez nasz dom. Santorski, Eichelberger. Nawet Marek Kotański, człowiek, który znał się na najtrudniejszych przypadkach, podjął próbę. Miał jednak pecha. Trafił na Bożenę pod naszym domem. Weszli więc razem. Alicja, widząc to z okna z miejsca wiedziała, „czyją on stronę trzyma”. I to był koniec. Cokolwiek by później powiedział, dla niej był już „po tamtej stronie”. A próbował. Mówił, że życie jest krótkie, że trzeba się kochać, że nie warto się kłócić. Ale głównie mówił o sobie. Wrócił wtedy z Ameryki. Miał co opowiadać. Alicja patrzyła na niego z kamienną twarzą.

Czy był ktoś, komu naprawdę udało się dotrzeć? Przerwać ten krąg?

Tak. Trafiliśmy do Komorowa, do terapeuty – pana Komorowskiego. Nie miał wielkiego pojęcia o artystkach. I może właśnie dlatego. Alicja opowiada dramaty – tupoty, awantury, obrazy fruwające po mieszkaniu. A on na to: „Ale zaraz… To wszystko zaczyna się od rozmowy telefonicznej? No to niech pani nie odbiera telefonu”. To było olśnienie. W domu mieliśmy coś w rodzaju centralki. Dało się tak zrobić, żeby Alicja nie musiała podnosić słuchawki pierwsza. I przez jakiś czas był spokój. Alicja mogła malować. Ja mogłem pisać. Galeria oddychała.

Czy w sztuce potrafiły się spotkać? Czy ten świat je jednoczył, czy dzielił?

W sztuce były dla siebie najbliższe. Najlepsze przyjaciółki. Najsurowsze krytyczki, ale bez cienia urazy za najostrzejsze nawet słowa. Kiedy się związałem z Alicją, miała po 20 latach malowania mniej więcej 20 obrazów. Bo ciągle malowała te same płótna, niegotowe, jej zdaniem, niedoskonałe. A inne, czasem po wielogodzinnym seansie w pracowni, po prostu niszczyła. To nie było zwykłe malowanie. To był rytuał. Bitwa. Nie jak u wielu malarzy, np. u Beksińskiego, który zaczynał od któregoś rogu blejtramu, siedząc na stołeczku. U niej to była walka. Z płótnem. Ze sobą. Z całym światem. To jak można było taki pojedynek wygrać? Z czasem, z jej córką, chowaliśmy te „świeżo malowane” obrazy. Do skrytki koło pieca w piwnicy. Na szczęście już nie protestowała zbyt głośno. Następnego dnia potrafiła nam nawet dziękować.

Czy one naprawdę bardziej były rysowniczkami niż malarkami?

Niezupełnie. Uważały się raczej za malarki. Rysunek to była ich codzienność. Ich język. Ich pismo. Również sposób na zarabianie jakich takich pieniędzy. Obrazy to było coś więcej. Trudniejsza dyscyplina. Głębokie, mocne, czasem przerażające. No i znacznie bardziej wyjątkowe. Dlatego pewnie przez całe lata nie pokazywały ani nie sprzedawały – tych najważniejszych, najintymniejszych – nikomu.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Fundacja WAHL (@fundacja_wahl)

 

 

Jerzy Żurek o wspólnym życiu z Alicją Wahl

A jak wyglądało codzienne życie z taką kolorową artystką?

Wbrew pozorom to było... bardzo zwyczajne życie. Śniadanie wspólne, a potem oboje pracowaliśmy. Ona schodziła do pracowni i malowała, ja szedłem na górę do swojego pokoju pisać. Czuwałem jednak, bo przecież ona po takim seansie malowania bywała prawie nieprzytomna. Dosłownie. Musiała się położyć, leżeć w ciszy, odpoczywać. Czasem coś zapisywać. Malowanie to była praca i fizyczna, i emocjonalna zarazem. Na początku nie całkiem to rozumiałem. Kiedyś, po jej kilku godzinach pracy nad jednym obrazem, pytany o zdanie, coś tam bąknąłem, że: „Ale przecież dopiero zaczęłaś. To jeszcze nie skończone”. Szybko się zorientowałem, że to błąd. Tego nie wolno było mówić. Płótno zamalowała paroma pociągnięciami pędzla. Później już nie dyskutowałem, po prostu zabierałem obraz. Dzięki temu prac przybywało. Alicja zresztą w ogóle tworzyła zrywami. Były miesiące intensywnej pracy, potem cisza. Na początku, kiedy nie miała jeszcze drugiej, właściwej pracowni, malowała w samej galerii. To była udręka. Najpierw musieliśmy rozłożyć na podłodze folie, wyciągnąć blejtramy, przygotować wszystko. Potem na czas otwarcia galerii z powrotem to zwinąć, pędzle umyć i schować. A po takim dniu jeszcze potrafiła rozmawiać z ludźmi, uśmiechać się, przyjmować gości. To było ogromnie wyczerpujące.

Ale trzymaliście się razem. Wspierała was nie tylko sztuka, również więź.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez Jerzy Żurek prozaik, dramaturg, znawca sztuki (@jerzy_zurek_official)

Powiem szczerze – większość tych dwudziestu kilku lat przeżyliśmy, trzymając się za ręce. Dosłownie i metaforycznie. Żyliśmy w bardzo ścisłym, miłosnym związku. Wszystko, co robiliśmy, każde wspólne działanie tylko ten związek pogłębiało. Twórczość była trochę z boku. Po kilku latach Alicja powiedziała mi, żebym rzucił pracę w gazecie i zajęliśmy się już tylko sobą, własną twórczością. No i galerią. Spora część energii Alicji poszła w jej prowadzenie, bo nie dało się inaczej – trzeba było temu poświęcić czas, pieniądze, serce. Ona zresztą robiła to wspaniale, potrafiła zachęcać do sztuki bardzo przekonywająco i – co tu dużo mówić – pięknie. Ale jeśli chciała malować, to malowała. To był jej wybór.

Jerzy Żurek o rozstaniu z Alicją Wahl

A jednak się rozstaliście…

Bywa i tak. Po tylu latach, prawie idyllicznych… Czasem los jest złośliwy. A nadmiar temperamentu miewa skutki uboczne. Rozstaliśmy się w dziwacznych okolicznościach. Ale prawie miłośnie. Bez gniewu, bez awantur. Nad moim łóżkiem wisi do dziś jej piękny autoportret. Z dedykacją: „Dla mojego ukochanego Żunia”, czyli mnie. Bo wie pani, one mnie nazywały Żukiem. A pieszczotliwiej, czyli częściej, Żuniem. To dlatego, że, jak mówiły, „masz paskudne nazwisko” i „imię jeszcze gorsze”. Tak więc było czule. Zawsze czule.

A gdyby miał powstać film o siostrach, jaki powinien być? Dokument? Obraz impresyjny? Dramat? Poezja?

Oj, byłby dramatyczny, nie ma co ukrywać. Życie Bożenki pod koniec – z tego, co widziałem w jakimś reportażu – było bardzo smutne. Długo trzymała się fizycznie. Zawsze szczupła, zadbana, z pięknymi zębami. One zawsze miały piękne zęby. Ale to wszystko już nie wyglądało tak dobrze. I ta scena z karmieniem szczurka na dachu garażu… A Bożena mówiła, że to nieprawda, że karmi szczury. Wszyscy przecież widzieli. I to było takie wzruszające. I tragiczne, i śmieszne zarazem. Zmierzch Alicji nie zastał mnie przy niej. Z decyzji ani mojej, ani jej.

Co zostaje po twórczości, kiedy znikają nazwiska, a obrazy pokrywa cisza?

Pamięć. Tych, którzy chcą pamiętać. Oby ich było jak najwięcej. I jeśli dopisze los – jeszcze jedno: opowieść. Bo sztuka potrzebuje słów tak samo jak barw. Kiedy obraz znika z oczu, zostaje ten, kto potrafi go opowiedzieć. A jeżeli opowie dobrze, obraz wraca. Może nie w galerii, ale w sercu, w wyobraźni. To nie jest mało. 

Kim były Alicja i Bożena Wahl?

Alicja i Bożena Wahl - bliźniaczki urodzone w 1932 roku, najbardziej znane jako rysowniczki i malarki. Absolwentki warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Ich rysunki ukazywały się m.in. w piśmie „Kultura”. Siostry ilustrowały książki, projektowały okładki, tworzyły scenografie, np. dla Kabaretu Starszych Panów i Teatru Telewizji, bywały także kostiumografkami, a karierę zaczęły od jeszcze innej dziedziny – ceramiki. W latach 80. skoncentrowały się na malarstwie. Prace wystawiały w Galerii Sztuki Alicji i Bożeny Wahl, jednej z pierwszych prywatnych galerii w naszym kraju. Można było tam obejrzeć także prace takich artystów, jak Zdzisław Beksiński (wielki fan twórczości Bożeny), Franciszek Starowieyski czy Bruno Schulz. Zmarła w 2020 roku Alicja była żoną Romana Bratnego, miała z nim córkę Julię. Później związała się z Jerzym Żurkiem. Bożena była partnerką m.in. Janusza Głowackiego. Zmarła w marcu tego roku.

Jerzy Żurek - Rocznik 1946. Prozaik, dramaturg, kolekcjoner osobliwości z PRL-owskiej bohemy. Przez lata współtworzył z żoną, Alicją Wahl, jedną z pierwszych prywatnych galerii sztuki w Polsce – Galerię Alicji i Bożeny Wahl. Autor książki „Alicja. Bożena. Ja. Siostry Wahl i bohema PRL-u” (Lira). 

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 06/2025
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również