Do pierwszej ligi wskoczyła piosenką „Gdzie ci mężczyźni”, którą zna chyba większość Polaków. Śpiewanie przychodziło jej łatwo, wyzwaniem było aktorstwo, do którego co rusz startowała. Charakterek? Owszem. Co w sercu, to na języku. Rozkoszna złośliwość. Ale też niedzisiejszy brak kalkulacji, bezinteresowność. Autoironia wobec swoich rozmiarów i sekretny przepis na polędwicę w ogórkach, który do dziś pobudza fantazję przyjaciół. Danuta Rinn – gwiazda, która wyprzedzała swoje czasy. Czułe wspomnienie z okazji listopadowego festiwali jej piosenek.
Spis treści
Nazywam się Danuta Rinn. Urodziłam się w Krakowie w roku urodzajnym. Mieszkam w Warszawie w pięknej przestronnej willi, 10-piętrowej. Zajmuję apartament na piętrze dziewiątym. Dwupokojowy. No, może dwuipółpokojowy, bo mi się udało zabudować kawałek korytarza z oknem. Ulubiony aktor – Kaczor Donald. Ulubiona potrawa – każda. Hobby – wspinaczka górska… No i z czego się tak śmiać? Lubię patrzeć, jak się inni wspinają. Przywiązuję ogromną wagę do strojów. No może odwrotnie – stroje do wagi”.
Tak przedstawiała się Danuta Rinn podczas występu w latach 90. „Apartament” to mieszkanie w bloku przy Czerniakowskiej. „Waga do strojów” – to aluzja do nadwagi, która była efektem cukrzycy. Monolog znakomicie oddaje jej osobowość. Poczucie humoru to coś, co powtarza się w rozmowach o niej. „Nie miewała dołów” – mówi mi Karol Stępkowski, aktor, jej wieloletni przyjaciel. Łatwo ześlizgnąć się w tanią psychologię, ale może to radosne usposobienie brało się ze szczęśliwego dzieciństwa? Żeby dowiedzieć się więcej, spotykam się z Małgorzatą Smyklą. Jej mąż, Wojciech, był bratankiem Danuty Rinn. Odszedł niedawno. Ale oboje mieli dobry kontakt z ciotką. Stąd wiem, jak wyglądał dom rodzinny przyszłej gwiazdy. Mieszkanie niedaleko Wawelu, 180 metrów w starej kamienicy. W salonie fortepian, dwa piece kaflowe, ogromny stół. „A i tak mąż jako chłopczyk mógł tam jeszcze jeździć na rowerku, tyle było miejsca”. Małgorzata otwiera pudełko ze zdjęciami małej Danusi. Urocza dziewczynka (rocznik ’36) pozuje z wdziękiem, swobodnie. Widać, że rośnie artystka. Genów nie oszukasz – w tym domu sztukę się ceni i uprawia. Kumplem dziadka Stanisława Bryniarskiego był Jan Matejko. A przyjaciel Jacek Malczewski namalował jego portret (wisi w MN w Krakowie). Mama występowała w Teatrze Kolejarza, tata grał na akordeonie. Danka już jako dziewczynka śpiewała w Radiu Kraków, w grupce małych wokalistów był też Roman Polański. - Miała szczęśliwe dzieciństwo. Dużo młodsza od brata, była w rodzinie hołubiona – mówi Małgorzata Smykla.
Lata 50. Muzykująca Danusia zaliczyła średnią szkołę w klasie fortepianu i zaczęła studia na wydziale kompozycji. Były występy w Teatrze na Wozie i kabarecie Centuś. I za chwilę małżeństwo. Wybranek: lekarz, Andrzej Rynduch. W internetach krążą historie, że nie grzeszył wiernością. Karol Stępkowski mówi dyplomatycznie: „Mężczyzna niezwykłej urody. Po półtora roku się rozstali. No bo która kobieta wytrzyma młodego i pięknego? Choć w kontakcie – świetny. Danusia kiedyś powiedziała mi: „Twoje poczucie humoru jest niczym w porównaniu z poczuciem humoru Rynducha”. Jednak w pewnym sensie doktor został z nią całe życie. Od jego nazwiska utworzyła pseudonim Rinn.
Drugim mężem był kolega po fachu. Stępkowski opowiada: „Długo była sama, aż w ’63 pojechała na występy do Koszalina. Kiedy zobaczyła Bogdana Czyżewskiego wchodzącego do hotelowej restauracji, powiedziała: mój ci jest! I tak się stało. Bo jak coś chciała, to miała”. Jednak dekadę później małżeństwo się rozpadło. Ponoć z powodu rozbieżności życiowych priorytetów.
Nigdy nie rozmawiała ze mną o drugim mężu, rozwód był bolesny, potem się nie spotykali - wspomina Małgorzata Smykla. -To nie padło wprost, ale myślę, że żałowała, że nie miała dzieci.
Na przełomie lat 60. i 70. Rinn i Czyżewski byli najbardziej popularnym duetem polskiej estrady. Zaśpiewali koło 200 piosenek, w tym przeboje „Wszystkiego najlepszego”, „Na deptaku w Ciechocinku”, ”Całujmy się”. Ale katapultą dla Danuty stał się utwór, który wykonała sama. Możemy się domyślać, że tekst przefiltrowała przez własne doświadczenia. "Gdzie ci mężczyźni" to hit, który niesie energetyczna muzyka Włodzimierza Korcza i śmieszno-gorzki tekst Jana Pietrzaka. W kabarecie była najpierw wykonywana przez Annę Nehrebecką. Potem Korcz zaproponował ją Rinn. A ona rzekła, że na taki utwór czekała całe życie.
„Była niesłychanie utalentowana i potwornie leniwa” – mówi mi dziś kompozytor. „Na pierwszy planowany koncert nie nauczyła się tekstu, na kolejny też nie. Aż zagroziłem odebraniem piosenki. Na występie w Radomsku wchodzę do garderoby – cała zarzucona kartkami z ręcznie przepisanym przez nią tekstem. Zarzeka się, że już umie. «Ale na wszelki wypadek, gdybym zapomniała jednego słowa, połóż kartkę na fortepianie, zerknę i polecę dalej». I co? Zaśpiewała jedną linijkę i… pozostałe wykonała, patrząc w kartkę, wypięta tyłem do publiczności. Myślałem, że umrę ze wstydu. A ona bisowała trzy razy! Kiedy potem zaśpiewała tę piosenkę po niemiecku, Niemcy oszaleli i zaproponowali jej wielką trasę w RFN. Ale pod warunkiem, że nauczy się wszystkich tekstów w ich języku. No nie, to już by było za dużo pracy! Danka była muzykalna, miała świetny słuch, znakomite poczucie rytmu, czuła tzw. swing. Jak śpiewała, wszystko pulsowało. Mówiono, że fantastycznie tańczy. Nieprawda. Stała w miejscu, ale rękami i nogami robiła takie rzeczy, że ludziom zdawało się, że wykonuje nadzwyczajne ewolucje. Śpiewanie przychodziło jej łatwo. Na wejściu miała taki poziom jak niejeden wokalista po wielu godzinach pracy. Ale do głowy jej nie przychodziło, by szlifować piosenkę. A moim zdaniem barwę miała zbyt ostrą i należało nad tym popracować. Z trudem przyjmowała uwagi. Jak próbowałem coś powiedzieć, wołała: a ty wiesz, z jakimi ja jazzmanami studiowałam w Krakowie?!”
Włodzimierz Korcz wspomina też inną anegdotę. „Danka w hotelu nigdy nie okazywała dowodu. Mówiła, że nie zabrała. Jakoś tam ją meldowali, bo była rozpoznawalna. W końcu pytam: za każdym razem zapominasz dowodu? - Nie! Ale nie chcę, żeby zaglądali, ile mam lat”.
Opole, rok 1974. Nagroda na festiwalu za „Gdzie ci mężczyźni”. Lucjan Kydryński ze swoim charakterystycznym „r” zapowiada Danutę Rinn na koncercie galowym dodając, że została też Miss Obiektywu. Wchodzi ona. Z modną ówcześnie fryzurą typu kask, w sukni opinającej kształty. Uśmiech czarujący, ruchy pewne. Zaczyna śpiewać. Lekko, bez napinki. „Rinnówna włożyła w tę piosenkę swoją energię, dynamikę, pozmieniała akcenty, dołożyła osobowość. I powstał niewiarygodny przebój” – zachwyca się Karol Stępkowski.
Stworzyła postać! Była tak indywidualna w swojej propozycji artystycznej, że nikt jej nie mógł zagrozić. Czy wystąpiła na początku, czy w środku koncertu, nie miało to znaczenia.
Opowiada Michał Bajor, przyjaciel Danuty: „Mój tato jako aktor Teatru Lalek w Opolu dostawał wejściówki na próby festiwalowe w amfiteatrze. Zabierał mnie. Mam 67 lat, więc byłem świadkiem święta piosenki w Opolu prawie od początku. Nie umiałem nazywać wspaniałych postaci na scenie ich nazwiskami, ale zapamiętywałem kolorami. Czarna Pani – Ewa Demarczyk, Biała Pani – Irena Santor, Szary Długi Pan – Wojciech Młynarski. Danuta Rinn kojarzyła mi się z wielokolorową piłeczką turlającą się po scenie...”. Kiedy już jako dorosły człowiek zaprzyjaźnił się z Danusią, zauważył, że pracowała szybko, krótko, ale zawsze z efektem. „Myślę, że korpulentność i wdzięk pomagały uzyskać duże wrażenie na widzach i zjednywały sympatię, o co niektóre koleżanki z branży musiały walczyć z większym trudem. Była szczęściarą. Choć jak czas pokazał, nie na zawsze...”
Rok po sukcesie piosenki „Gdzie ci mężczyźni” wystąpiła w Opolu już z własnym recitalem. Śpiewała też standardy jazzowe z niemieckimi big-bandami. W latach 70. występowała w Teatrze na Targówku. Przez prawie dwie dekady związana z kabaretem „Pod Egidą”. Nikt nie kwestionował jej pozycji w polskim showbiznesie. Danuta Błażejczyk, przyjaciółka, mówi o Rinn: „Królowa. Od momentu, kiedy nagrała piosenkę „Gdzie ci mężczyźni, a potem płytę „Polska baba”, była noszona na rękach”. Do tego wszystkiego miała zmysł aktorski. Wykorzystywali to najlepsi reżyserzy - Krzysztof Zanussi (zagrała u niego epizod w „Bilansie kwartalnym”), Janusz Majewski („Zazdrość i medycyna”), Jacek Bromski („Kariera Nikosia Dyzmy”). Występowała też w serialach – m.in. „Doktor Murek”, w późniejszych latach „Adam i Ewa”, „Niania”, „Samo życie”.
„Impulsywna. To zresztą chyba rodzinne”, mówi Małgorzata Smykla. „Co w głowie, to na języku. Czy było jej to wybaczane? Różnie”. „W sposób absolutnie zdecydowany i nieznoszący sprzeciwu przeprowadzała swoje – twierdzi Karol Stępkowski. „Jak coś się nie podobało – mówiła: nie zrobię. I żadna prośba ani groźba nie mogły tego zmienić. Uparta, ale w dobrym tego słowa znaczeniu, głównie w sprawach artystycznych”. Stępkowski wie, co mówi. Reżyserował przyjaciółkę w przedstawieniu „Kopciuszek”. Zaproponował rolę Macochy – ucieszyła się. „Wymyśliliśmy, że dobrą Wróżkę zagra Irena Kwiatkowska. Krępowałem się ją zaprosić, ale Danusia zadzwoniła do niej i załatwiła sprawę raz, dwa. Miałem zatem w tym kompocie dwie fantastyczne śliwki. Jedna - zawodowa aktorka, która usiłowała przedstawienie „przeciągnąć” na swoją stronę. Musiałem z nią walczyć, aby rzecz była o Kopciuszku, a nie o Wróżce. Ale jak się angażuje gwiazdę, trzeba się z tym liczyć. Druga - Danusia, choć nie miała podstaw ze szkoły teatralnej, radziła sobie aktorsko. Układała rolę instynktownie. Tak dobrze, że nie miałem uwag. W pewnym momencie powiedziała: pracujesz ze wszystkimi oprócz mnie – z Kopciuszkiem, siostrami, nawet Kotem Trotem”. Zmuszony, przekazałem kilka wskazówek. Wysłuchała z zainteresowaniem, zastosowała, postać stała się pełna. Aż zakrzyknąłem z radości: „Tak, Danusiu. Tak!”. Przerwała próbę, podparła się pod boczki i rzuciła: „Co ty nie powiesz”. Na tym skończyło się moje reżyserowanie Danusi. Rozumie pani? Miała świadomość swojej wielkości. Uzasadnioną”.
Nie wyobrażam sobie, jak dałaby radę w dzisiejszym obłąkanym polskim piekiełku, będąc bezpośrednią i nieowijającą w bawełnę – zastanawia się Michał Bajor.
„Potrafiła być rozkosznie złośliwa, ale dzięki jej megainteligencji te złośliwości były smaczne, dowcipne. Umiała też serio dyskutować na tematy poważne. Z Danusią – bo poza konferansjerami nigdy ktoś inaczej się do niej nie zwracał - można było rozmawiać o każdej porze dnia i nocy. Zwłaszcza że była też gadułą telefoniczną.
I dodaje: „Nie czarujmy się, przyjaźnie zawodowe są poparte wzajemną fascynacją i aprobatą. W świecie artystów szczególnie. Jesteśmy wrażliwi na swój temat, mamy wybujałe ego, dużo od siebie wymagamy. Wiele dajemy widzom, ale i też wiele oczekujemy od innych. Tego wszystkiego nie może więc zabraknąć także w artystycznych przyjaźniach. Tak, Danusia mnie ceniła, chwaliła – również za plecami. Często sobie doradzaliśmy. Ona bardziej mnie niż ja jej. Ale nie mogło być inaczej, bo poznaliśmy się, kiedy była już Danutą Rinn, a ja dopiero zaczynałem być Michałem Bajorem”. Kiedy pytam go o trzy hasła opisujące przyjaciółkę, wymienia: talent, poczucie humoru, świetna kucharka (do tego zaraz dojdziemy!). Ale też: ciekawość świata, życzliwość, szczerość. I również: pech w utrzymaniu w ryzach kulinarnych łaknień, zaborczość w przyjaźniach, krnąbrność. „Dawała nam, przyjaciołom, wiele radości, ale pod koniec życia – nie mniej smutków. Przez prawdomówność często bywała odbierana jako postać zbyt ostra w wypowiedziach czy oczekiwaniach, np. wobec obsługi technicznej czy kelnerów w restauracjach. Po latach trudno jest mi mówić o przywarach tej niezwykłej – nie waham się użyć wielkich liter – Postaci, Kobiety i Niebanalnej Artystki. Tym bardziej, że nikt z nas nie jest pozbawiony wad”.
„Była bardzo kolorowym człowiekiem. Często do miłego pozazdroszczenia” – wspomina Bajor „Jej stroje!” – zachwyca się Małgorzata Smykla. „Nosiła futro, dziś już nie pamiętam z czego. Strzępiaste i szalenie kolorowe: różowo-żółto-niebieskie. Kiedyś w windzie spotkała menela. Popatrzył i mówi: «Aleś pani natłukła tych kanarków!» ! Ubierała się ciekawie na co dzień, nie tylko na scenie. Trzymam do dziś koronkową sukienkę ecru, bez rękawów, mocno dopasowaną, z okresu, kiedy miała inną figurę i śpiewała z Czyżewskim. W młodości była szczupła, ale niestety, genetycznie obciążona, chorowała na cukrzycę. I nie powiem, żeby jakoś szaleńczo się leczyła. Potem, z racji tuszy i czasów, w których żyła, trudno było jej się ubrać dobrze w Polsce. Ale miała przyjaciela w Stanach, dekoratora w centrum handlowym, który jej przywoził świetne ciuchy. A z mojego ślubu mam zdjęcie Danusi i jej matki, obie we wspaniałych etolach”. Kiedy Małgorzata weszła do rodziny, Danuta walczyła z nią o strój. „Narzekała, że ubieram się na ciemno, czarno, popielato. Dziś wybieram jasne barwy. Jej zawdzięczam to «kopnięcie». Wydaje mi się, że ona nie była na tamte czasy. Barwna, wyrazista. Myślę, że teraz by się czuła jak ryba w wodzie. Lubiła blichtr. Ciekawostka: pasjonowała się rozdaniem Oscarów. Mam po niej całe pudło kaset VHS. Siedziała w nocy, nagrywała, czasem wracała do tego”.
Fryzury? Makijaże? „Tak, przywiązywała wagę, zawsze miała dobre kosmetyki. Lubiła też złote pierścionki i klipsy, ale nie obwieszała się. Mam po niej wisiorki. Ostatnio wnuczka zapytała: dasz mi to, jak umrzesz?”
Nie kalkulowała. Dla bliskich i przyjaciół miała serce na dłoni. Pomagała też spontanicznie. Karol Stępkowski opowiada: „Będąc w Kazimierzu Dolnym pojechaliśmy do sklepu w Poniatowej, bo tam było lepsze zaopatrzenie. W środku wycieczka szkolna, jedna z dziewczynek stoi i płacze. Danusia podchodzi: co się stało? A ona, że zgubiła pieniążki. Danusia od razu sięgnęła do portfela”. Aktor uśmiecha się szelmowsko i dodaje, że zawsze, gdy opowiadał tę historię, kończył słowami: …i wtedy reszta dzieci ustawiła się do Danki w kolejce. „Ona prostowała: konfabulujesz. A ja byłem zadowolony, że słuchacze się śmieją. Ale serio: jak trzeba było komuś pomóc doraźnie, Rinnówna do tego startowała”. Małgorzata Smykla: „Miałam trochę pokomplikowane życie, a ona mi dała matczyną przyjaźń. Choć jak chciała opieprzyć, opieprzała. Pomagała też w sprawach życiowych. Studiowałam psychologię, Danusia załatwiła mi miesięczną praktykę u Andrzeja Samsona. Dziś wiemy o jego winach, ale wtedy uznawany był za wielkie nazwisko, praca z nim to był zaszczyt”.
Danuta Błażejczyk wspomina: „Rok ’86, grałam w "Złym zachowaniu". I nagle właściciel mieszkania, które z mężem wynajmowaliśmy, oznajmił, że pokłócił się z narzeczoną, sprowadza się do nas razem z kotem. A to kawalerka! Gdzie się podziać? Na co Danusia: Nie ma problemu, wyjeżdżam do Stanów na parę miesięcy, zamieszkacie u mnie». Udostępniła nie tylko własne łóżko – szerokie, metalowe, chyba zabytkowe, ale także… zawartość barku, który obfitością przypominał pewex. Na szczęście wtedy jeździliśmy ze spektaklem po Europie i diety były na tyle wysokie, że przed jej powrotem zawartość barku udało się odkupić. ). A nie było jej prawie rok. Nigdy nie zapomnę, że tylko za czynsz i drobne opłaty użyczyła nam domu”.
Od tej pory obie Danuty się zaprzyjaźniły. Rinn doradzała jej w kwestiach zachowania na scenie. „Wykształcona muzycznie, potrafiła te porady uzasadnić. Tak że tylko czerpać garściami” – wspomina Błażejczyk. „Mówiła: «Musisz stać twardo na ziemi, z ramionami otwartymi, bo masz się łączyć z ludźmi. Nie tylko przekazywać energię, ale i ją od nich brać. A jeśli będziesz ściśnięta, jak ją weźmiesz? Nie udźwigniesz, przewrócisz się»”. To korespondowało z tym, co młodej Błażejczyk mówił – już wtedy guru - Włodzimierz Korcz. „Nie stój na scenie jak panienka z pensjonatu, nóżki przy sobie, przestraszona. Masz wejść z tą energią, którą masz w głosie. Danka, nogi szeroko!”
Zmieniając nastrój Danuta Błażejczyk podkreśla: „Pamiętajmy, że Danusia Rinn była Polką walcząca. Odważna i bezkompromisowa. Za komuny z Anną Komorowską i Dorotą Stalińską czyli „Stalówką” jeździły po kościołach, śpiewały. Nazywano je „Ciotkami Solidarności”. Piosenka „Polskie Skrzydła” autorstwa Brylla i Korcza była przecież hymnem tego związku”.
O balowaniu w tamtych czasach jest wiele anegdot. Karol Stępkowski wspomina, jak kiedyś ich koleżanka aktorka Zofia Czerwińska wpakowała się w nocy do polewaczki i kazała wieźć do Ścieku, knajpy filmowców. Powiedziała do kierowcy: „lej pan”, a on na to: „nie mogę, bo ja jestem szczotka”. „Ale ci od polewaczek lali, dawało się stówę i jazda! – uśmiecha się na samo wspomnienie aktor. Danusi Rinn urządził rajd polewaczką z Placu na Rozdrożu. „Zależało mi, aby zjechać Agrykolą, bo tam były jeszcze lampy gazowe, jakie pamiętałem z dzieciństwa. I choć po zakrapianym wieczorze ciężko było nam się wdrapać się do wysokiej kabiny, ruszyliśmy. Pojazd nieromantyczny, ale przejażdżka romantyczna. Innym razem wynajęliśmy dorożkę - ze Starego Miasta do Spatifu. Myśmy z Danką byli dobrymi kompanami, uzupełnialiśmy się w fantazji”.
„Danusia lubiła jeść. Jak podkreślała, nie «odżywiać się«, ale jeść” – przypomina Małgorzata Smykla. Znane były jej przyjęcia: makarony, pierogi, rosoły, galareta z nóżek gotowana trzy godziny na wolniutkim ogniu. Ale z największą lubością rozmówcy wspominają polędwicę. Oliwa, czosnek – wiadomo. Ale podsmażała też zielone ogórki, pokrojone w plasterki. Zdejmowała je, wlewała sos ostrygowy, smażyła mięso. I z powrotem dokładała ogórki. „Muszę sobie taką zrobić” – rozmarza się Karol Stępkowski, kiedy przypominam mu przepis (detale podała mi Małgorzata Smykla).
Prowadziła dom otwarty – i na Czerniakowskiej, i potem na Joteyki na Starej Ochocie. „Przyjaźniła się z Hanią, żoną Jana Kociniaka, jeździła do niej na działkę. I z Pszoniakami - zresztą to Danka właśnie poznała Basię z Wojtkiem. Odwiedzała ich potem w Lanckoronie. Chyba najbliższa – także geograficznie, bo blisko mieszkała, była Maria, żona Janka Zalewskiego, który pisał dla niej teksty – wymienia Małgorzata Smykla. Największa feta? Danusia organizowała urodziny w dniu swoich imienin – czyli 1 października. A urodziny miała 17 lipca - taka fantazja! Bywało i po 20 osób, nawet może więcej ze świata aktorskiego niż piosenkarskiego.
Michał Bajor: „Uwielbiała dobrą kuchnię. Znała wszystkie restauracje. Ode mnie, też coś tam pichcącego, zawsze wynosiła z przyjęć ogromny słój mojej popisowej zupy «śmietnik». Składa się z wielu ingrediencji, zaczynając od czosnku – dla nielubiących gotowałem osobno bez – a kończąc na małej grzance z szynką i żółtym serem, wrzuconej na końcu do zupy na środek talerza”. Danusia była też wielbicielką słynnych pierogów mamy Michała Bajora. Serwowane w ich mieszkaniu w Opolu stanowiły rarytas dla większości artystów występujących na festiwalu. „Przepraszam, że nie wymienię wszystkich, ale np. taki obrazek: przy stole Ala Majewska, Kalina Jędrusik, Halinka Frąckowiak, Maria Szabłowska, Zosia Czernicka, Wojciech Młynarski, Włodzimierz Korcz, Daniel Olbrychski, Zbigniew Wodecki. Na dywanie siedzi Wiesław Michnikowski i gaworzy z Danusią Błażejczyk, na krzesłach Kasia Skrzynecka, Ela Zapendowska, Janusze – Stokłosa i Józefowicz. A to wszystko na 3. piętrze w mieszkaniu z dwiema sypialniami. Pierogi wszelkich smaków, kilkaset sztuk. Piękne wspomnienia, a w nich Danusia Rinn, największa smakoszka tych kulinarnych spotkań u Bajorów”.
Włodzimierz Korcz przypomina: „Kiedyś pojechała na wczasy odchudzające. Odwiedziłem ją. Opowiada: «Tu wstaje się o 7, gimnastyka, zwisy, podskoki, na śniadanie badyle, żadnego pieczywa, potem znowu biegi, badyle». Ja zadziwiony: «Danka, i ty to wszystko tu robisz?» A ona: «Jaaa? Z moim nazwiskiem nie muszę»”.
Na stare lata planowała przenieść się do Skolimowa. Tylko – jak żartowała w wywiadzie, nie spodziewała się, że te stare lata tak wcześnie nadejdą. Organizm coraz gorzej radził sobie z chorobą. Chociaż jeszcze i w domu artystów weteranów zdarzały jej się niesforne chwile. „Bardzo lubiła naszego syna” – opowiada Małgorzata Smykla. Pamiętam sytuację, kiedy jako student pojechał odwiedzić ją w Skolimowie i dzwoni, że zostaje u cioci, bo… sobie troszkę pigwówki wypili.”
Michał Bajor wspomina: Owszem, staraliśmy się być przy niej i pomagać na ile pozwalały na to nasze zajętości zawodowe, prywatne sprawy, ale także - co mówię z trudem - cierpliwość. A tej potrzebowała od nas najwięcej. Nie zawsze mogliśmy sprostać. Czasami też z powodu już nie do końca rozumiejącej świat wokół niej Danusi. Moje wizyty w domu seniora bywały przygnębiające. Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy ostatni raz pojechałem odwiedzić ją w szpitalu na Wołoskiej. Nie poznała mnie już. Byłem wstrząśnięty. To stało się tak szybko. Wyczołgałem się z sali, oparłem o ścianę i rozryczałem pełnym łkaniem. Przechodzili obok jacyś ludzie, nie dbałem o to. Nawet teraz jak to opowiadam, mam łzy w oczach i nie wstydzę się tego. Danusia odeszła mając 70 lat. W dzisiejszych czasach, bogatszych o medyczne sukcesy, śmiało można powiedzieć, że miała zaledwie 70 lat. Bardzo brak jej śmiechu i pogody ducha - wbrew kolejom losu”.
„Ona wyznawała pogląd, że najważniejsze są marzenia i o nie trzeba zadbać – mówi Danuta Błażejczyk. „Jeśli Ty sama nie ogarniesz się w marzeniach, nikt tego za ciebie nie zrobi”. Wiedziała, że jej miejsce jest tam, gdzie najwięcej się dzieje, w Warszawie. Miała aktorskie tęsknoty, chciała grać w filmach i to też jej się udało.”
Danuty Rinn nie ma z nami już 18 lat. Ale w jej piosenkach tkwi taka siła, że sięgają po nie kolejne pokolenia. Od kilku lat Danuta Błażejczyk organizuje w listopadzie Festiwal Danuty Rinn. „Korcz to wymyślił. Mówi: przecież znałyście się, masz podobny temperament, też swingujesz. A to są tak ważne piosenki. Pomyśl. No i mamy już 9. edycję. A ponieważ Danka nie śpiewała rzeczy banalnych i te teksty są ponadczasowe, to dla współczesnej wrażliwej młodzieży mają znaczenie. Jak się posłucha na przykład piosenki Magdy Czapińskiej „Czas zrobił swoje”, to… ja mam kluchy w gardle, takie emocje – opowiada Danuta Błażejczyk. I nuci: „To czas, kochanie, robi swoje/ Traktuje nas jak gości/ On nie ma złudzeń, ani pytań/ I żadnych wątpliwości...”.
Zawsze, kiedy słyszę tę piosenkę, myślę o ludziach, którym chciałam powiedzieć coś dobrego, a ich już nie ma… Mówmy więc sobie piękne rzeczy, bo nigdy nie wiadomo…
Piosenki Danuty Rinn to perełki. Także dlatego, że pisali dla niej najlepsi. Słowa – Osiecka, Kofta, Młynarski, Czubaszek. Muzykę – Korcz, Sent, Ptaszyn Wróblewski. Danuta Błażejczyk mówi: „Co kolejne pokolenia zrobią z twórczością Danusi Rinn - nie wiem. Ale my, póki mamy siłę i odwagę, powinniśmy ją pielęgnować”.