Nic tak nie obnaża prawdy o ludzkich emocjach, jak różnice w statusie materialnym. Nawet długoletnie przyjaźnie potrafią się rozpaść, gdy jedna z przyjaciółek przestaje się czuć równa drugiej. Czy da się temu zapobiec?
Znamy się z Martą od podstawówki. Przeszłyśmy razem wszystko – pierwsze miłości, studia, śluby i rozwody. A teraz czuję, że nasze drogi się rozchodzą, choć wciąż mówimy, że jesteśmy jak siostry. Ja jestem nauczycielką edukacji wczesnoszkolnej i dorabiam w świetlicy. Ona zrobiła studia podyplomowe z zarządzania i razem z drugim mężem rozkręciła z wielkim sukcesem firmę. Mają ogromną willę, kilka samochodów, wakacje spędzają na Malediwach. Zawsze powtarza, że "ciężką pracą wszystko da się osiągnąć". Ja też pracuję ciężko, ale mieszkam w bloku i jeżdżę starą Toyotą. Świat nie płaci tak samo każdemu.
Kiedyś nasze spotkania były naturalne – wpadałyśmy do siebie do domów, jeździłyśmy razem na zakupy, czasem wybierałyśmy się w weekend na działkę moich rodziców. Teraz Marta rezerwuje stoliki w restauracjach, w których jedno danie kosztuje tyle, co ja zarabiam przez trzy dni. I coraz wyraźniej pokazuje lekceważenie wobec osób o niższym statusie materialnym. Próbowałam ją tonować. Kilka razy zaczynałam rozmowę o tym, że nie stać mnie na spotkania w takich miejscach. Udawała, że nie słyszy, zmieniała temat, albo rzucała "Oj, nie nudź!" i zaczynała snuć opowieści o życiu wyższych sfer.
Siedzę naprzeciw niej, słucham o jej wyjazdach, o planach, o tym, że "trzeba chcieć więcej od życia". Kiwam głową i czuję, jak coś się we mnie kurczy. Nie wiem, czy to jeszcze przyjaźń, skoro zaczynam się czuć przy niej jak uczennica, która nie zdała egzaminu z życiowych ambicji. A kiedy wracam do domu, mam wrażenie, że nie tyle tęsknię za nią, co za nami sprzed lat.
Prowadziłam mały butik z włoską odzieżą, który nie przetrwał pandemii. Zadłużyłam się, próbowałam ratować firmę, aż w końcu musiałam ogłosić upadłość gospodarczą. Straciłam wszystko, nawet dom. Przeprowadziłam się do małego mieszkania na drugim końcu miasta. I mam poczucie, że do listy strat mogę dopisać także przyjaciółkę – Karinę, która mieszkała obok mnie przez ponad 15 lat.
Karina jest prawniczką i pracuje dla firm farmaceutycznych. Jej kariera, w odróżnieniu od mojej, po pandemii wystrzeliła. Spotykamy się nadal, niby jak dawniej, ale czuję barierę między nami. Kiedyś gadałyśmy o wszystkim. Teraz ona mówi głównie o swoich sukcesach w pracy, rosnących cenach korepetycji dla dzieci, niedociągnięciach w pracy gosposi. Czasem wtrącę coś o moim życiu, a wtedy ona patrzy na mnie ze współczującym uśmiechem i mówi: – Jak ty sobie radzisz, kochana? Musi ci być ciężko bez kasy.
W jej głosie jest coś, co mnie mrozi. To nie troska, raczej przypomnienie, że jesteśmy już z innych światów. Użala się nade mną, ale z pomocą się nie spieszy. Nigdy nie zaproponowała pożyczki, wsparcia, nawet symbolicznego gestu. Jakby jej współczucie miało wystarczyć za wszystko. Więc ważę każde słowo, żeby nie zabrzmieć "biednie". I coraz częściej się zastanawiam, czy to nadal przyjaźń, skoro jedna z nas stoi na gruzach, a druga tylko kiwa głową nad tym, jak trudno jest się z tych gruzów podnieść?
Kasia to moja przyjaciółka od ogólniaka. Mieszkałyśmy dwa bloki od siebie, byłyśmy nierozłączne przez lata. Ale kiedy ja zaczynałam budować swoją firmę, ona została w urzędzie gminy – swojej pierwszej pracy po studiach.
U mnie potoczyło się jak w filmie – duże kontrakty, pieniądze, nowe auto, dom pod lasem. Cieszyłam się sukcesem i chciałam świętować razem z nią - zabierałam ją do nowych miejsc, restauracji, które znałam z biznesowych lunchów. Najpierw była zachwycona, ale z czasem coś się zmieniło. Zaczęła odmawiać spotkań. Mówiła, że ma dużo pracy, że jest zmęczona. A ja czułam, że chodzi o coś innego.
Kiedy przychodziła do mnie, nie czułam już lekkości między nami. Patrzyła na mój dom z mieszanką podziwu i dystansu. Ja z kolei bałam się mówić o tym, co mnie cieszy - że kupiłam nowy samochód, że jadę na wakacje do koleżanki, która ma willę w Toskanii. Cokolwiek bym nie powiedziała, brzmiało jak przechwałki. Czasem próbowałam ją wesprzeć, zaproponować coś, pożyczkę, stypendium dla jej zdolnego syna. Zawsze odmawiała. Kiedyś zrobiła mi awanturę, bo kupiłam jej dobry ekspres do kawy, którą uwielbia. Powiedziała, że nie chce ode mnie jałmużny. Jałmużny?! Chciałam zrobić jej przyjemność!
Dziś spotykamy się rzadko. Nadal się lubimy, ale między nami wisi coś, czego chyba nie da się już przegadać. Może to wstyd, może zazdrość, a może po prostu różne światy. Brakuje mi jej, ale nie wiem, jak do niej dotrzeć i nie chcę jej urazić. A jednocześnie nie mam ochoty przepraszać za to, że odniosłam życiowy sukces, a ona wybrała bezpieczną, ale niezbyt dobrze płatna państwową posadę.
Jak wynika z amerykańskiego badania ekspertów z firmy technologicznej Qualtrics na zlecenie platformy finansowej Credit Karma, 36 proc. millenialsów i przedstawicieli pokolenia Z wydaje więcej niż powinno, by nie wypaść z kręgu znajomych i nadążyć za stylem życia swoich zamożniejszych przyjaciół. Jeszcze częściej różnice w statusie finansowym przyczyniają się do końca przyjaźni – w 47 proc. w przypadku "zetek" i 36 proc. millenialsów. Nie ma badań pokazujących, jak różnice w statusie materialnym wpływają na przyjaźnie Polaków, ale rozpad takich więzi to temat dość często pojawiający się w gabinetach terapeutów.
"Bogacenie się to zwykle proces. W jego toku niektórzy ludzie zaczynają do swojej zwiększającej się wartości materialnej "dowiązywać" również osobistą – myślą, że pieniądze sprawiają, że są fajniejsi, lepsi i wiedzą więcej", tłumaczy Violetta Nowacka, psycholog i psychoterapeutka, twórczyni poradni „SELF Przyjazne Terapie". - Jest to poniekąd naturalny mechanizm, ale sprawia, że rośnie nam narcystyczne ego, które może prowadzić do podświadomej pogardy wobec osób, którym nie udało się osiągnąć sukcesu. Skoro nam sukces przydał wartości, to jego brak im ją odbiera… Brak świadomej refleksji, że wartość człowieka nie zależy od stanu jego konta, może być przyczyną powiększającego się rozdźwięku między przyjaciółmi, którzy różnią się statusem majątkowym.
Według ekspertki Polacy nie umieją rozmawiać o pieniądzach w bliskich relacjach. "Posiadanie pieniędzy łączymy z prestiżem, poczuciem wartości, sprawczości. A gdy jedna strona zaczyna demonstrować taki typ myślenia, druga automatycznie zaczyna podświadomie czuć się gorsza, wykluczona", tłumaczy Violetta Nowacka, "jeśli nie porozmawiamy o tym otwarcie, rosnąca nierównowaga sił może rozbić przyjaźń. Fajnie byłoby umieć powiedzieć o tym, jak ja się czuję, gdy nie stać mnie na wyjścia do ekskluzywnych restauracji, które wybiera przyjaciółka i razem poszukać takiej formy spotkań, która odpowiada obu stronom. Warto byłoby też przedefiniować relację i skupić się na tym, co nas łączy. Bo może pieniądze nas dzielą. Ale pewnie nadal mamy wspólne zainteresowania? Możemy się dalej wspierać? Mamy podobne poczucie humoru? Spróbujmy spotkać się w połowie drogi i wypracować nowe, nieoparte na wartościach materialnych rytuały, które nas wzmocnią jako przyjaciół", radzi terapeutka.