Historie osobiste

Dlaczego wciąż zazdrościmy innym kobietom? Szczere wyznania przyjaciółek, sióstr i koleżanek

Dlaczego wciąż zazdrościmy innym kobietom? Szczere wyznania przyjaciółek, sióstr i koleżanek
Fot. Getty Images

Chcemy się wspierać i motywować. Dużo mówimy o siostrzeństwie. A potem okazuje się, że sukces jednej kobiety w drugiej budzi zazdrość. Na szczęście Te trzy kobiety zrozumiały, że to zła droga. I wybrały inaczej. 

Katarzyna, lat 41: zazdrość o sukcesy koleżanki zmieniła się w motor napędowy mojego sukcesu

Był taki czas w moim życiu, kiedy utknęłam w martwym punkcie. Z zazdrością patrzyłam, jak koleżanka z pracy odnosi kolejne sukcesy. Aśka była pracowita, nieustępliwa i z determinowana w dążeniu do celów. Ale nie stać mnie było wtedy na obiektywizm. Widziałam tylko efekty: nagrody od szefa, pochwały na forum, wreszcie awans. Chciałam być na jej miejscu. Powinnam być na jej miejscu, skoro miałam dłuższy czas pracy.

Zazdrość i poczucie niesprawiedliwości kłuły mnie za każdym razem, gdy mijałyśmy się na korytarzu. Ten jej promienny uśmiech wydawał mi się lekceważący, a powitanie pełne kpiny. Póki nie powiedziała mi po raz drugi "cześć" tego samego ranka. Wtedy zrozumiałam, że w ogóle jej nie obchodzę. Była tak skupiona na własnych zadaniach, że nawet mnie nie zauważała. Owszem, poczułam się dotknięta, ale zarazem pomyślałam: może to jest recepta na sukces?

Ciągle szukałam winy w innych – złośliwy szef, zmanierowana dyrekcja, wredni współpracownicy. Do tego bezsensowne projekty, nad którymi pochylałam się od niechcenia, byle odhaczyć kolejne zadanie. Wszyscy byli winni temu, że nie rozwijam się w zawodzie. Tylko nie ja. "Byłaś może ostatnio na jakimś ciekawym szkoleniu?", przełamałam się wreszcie i zagadnęłam Aśkę podczas jednej z przerw. Oczy jej rozbłysły. A ja dostrzegłam w niej pasję, której mnie brakowało, którą gdzieś zgubiłam. Zamiast z nią walczyć czy użalać się nad sobą, postanowiłam skorzystać z jej rad.

Schowałam dumę do kieszeni i zaczęłam ją naśladować. To był strzał w dziesiątkę. Aśka zaraziła mnie swoim entuzjazmem i rozbudziła uśpioną ambicję. Zrozumiałam, że jeśli chcę osiągnąć sukces, to muszę dać coś od siebie. Nie wystarczy tylko brać. Zaczęłam bardziej się angażować, podniosłam swoje kwalifikacje i na powrót stałam się cenionym członkiem zespołu. Szef zauważył moje starania i podpisał aneks do umowy, kiedy poprosiłam o podwyżkę. Destrukcyjne uczucie zazdrości zamieniłam na podziw i naśladowanie tych, którym wcześniej zazdrościłam. Taka strategia sprawiła, że drzwi do sukcesu stanęły przede mną otworem.

 

Julita, lat 51: siostra przekonała mnie, że szczęście to wybór, a nie przypadek

Zawsze uważałam, że mojej siostrze się poszczęściło. Natura nie poskąpiła jej urody ani inteligencji. W porównaniu z Alicją zawsze wypadałam blado. To ona skończyła lepsze studia, bo nauka przychodziła jej z łatwością. Miała piękny dom i świetną pracę, która przynosiła jej satysfakcję. Skłamałabym, mówiąc, że cieszyłam się jej szczęściem. Wprost przeciwnie, w głębi serca czułam żal, który starałam się tłumić. Najbardziej zazdrościłam jej udanego małżeństwa. Jej mąż był dobrze wykształcony, przedsiębiorczy, do tego przystojny i szarmancki. Zawsze patrzył na nią z miłością, traktował z czułością i szacunkiem. Stanowili piękną parę, a ja i Darek?

Zostaliśmy parą w liceum i tak ze sobą trwaliśmy. Bardziej z przyzwyczajenia i wygody niż z powodu płomiennego uczucia. Owszem, wspólnie się dorabialiśmy, przeszliśmy przez różne koleje losu, mieliśmy dwójkę dorastających dzieci, dom na przedmieściach i hybrydę w garażu. Osiągnęliśmy wiele, powinnam to doceniać, a jednak czegoś mi brakowało. Ściskało mnie w żołądku, kiedy wybieraliśmy się na spotkanie rodzinne. Odwracałam wzrok na widok splecionych dłoni Alicji i jej męża. Byłam zła na nich, ale też na Darka i… na samą siebie.

Pewnego razu nie wytrzymałam. To były imieniny naszej mamy, goście wyszli na taras. Zostałyśmy same w pustej kuchni. "Nie mam pojęcia, jak to robisz, że Wiktor świata poza tobą nie widzi", wyrwało mi się i zaraz pokryłam zmieszanie śmiechem. Alicja spojrzała na mnie i westchnęła. "A zapytałaś kiedyś? Zresztą sama byś to odkryła, gdybyś darowała sobie złośliwe komentarze, a skupiła się na swoim małżeństwie". Obruszyłam się. Przecież nie byłam złośliwa. A może? Tymczasem wszystkowiedząca Alicja tłumaczyła mi tym swoim irytującym, protekcjonalnym tonem starszej siostry, że o szczęście trzeba dbać jak o rośliny w ogrodzie. To, co widzę w trakcie rodzinnych przyjęć, to efekt codziennej pracy.

"Gdy składałam przysięgę małżeńską, obiecałam też sobie, że będę pielęgnować nasze uczucie i konsekwentnie się tego trzymam. Też spróbuj". I już? Cała tajemnica? Chciałam wykpić tę jej genialną metodę, ale tym razem ścisnęło mnie coś w gardle. Zazwyczaj doszukiwałam się negatywnych stron życia. Oczekiwałam większego zaangażowania od Darka i czekałam bezczynnie, aż coś się zmieni. Zrozumiałam, że nic się nie zmieni, dopóki to ja nie zmienię swojego nastawienia. Alicja ma rację: szczęście to kwestia wyboru, a nie przypadkowy traf.

 

Iwona, lat 47: chciałam być kiedyś taka jak moja przyjaciółka, ale… nią nie jestem

Nie brak mi pewności siebie, ale przy Renacie schodzę na drugi plan albo staję się zwyczajnie tłem. Spotkanie w większym gronie znajomych zawsze kończy się w ten sam sposób: wianuszek zafascynowanych osób otacza Renatę, słuchając jej opowieści i anegdot. A ma o czym opowiadać, bo nosiło ją po świecie. Weekend w Rzymie, spontaniczny wypad do Paryża, no i oczywiście wakacje w najdalszych zakątkach świata. Nie chodziło o pieniądze, mnie też było stać na podobne eskapady. Starałam się nawet naśladować Renatę. Nie brakowało mi przecież zmysłu organizacyjnego ani pomysłów, gorzej ze spontanicznością i duchem globtroterki. Ale dla chcącego nic trudnego, prawda?

Ja chciałam być taka jak Renata – hipnotyzująca, otwarta i zabawna, zawsze mająca coś ciekawego do powiedzenia. W porównaniu z nią wydawałam się sama sobie bezbarwna, niewidoczna. Dlatego próbowałam się do niej upodobnić. Kopiowałam nawet jej szalony styl ubierania i pasję do podróży.

– Wolałabym poczytać książkę pod kocem, ale już kupiłam bilety… – żaliłam się mężowi.

Patryk tylko wzruszył ramionami.

– Nie rozumiem, po co tam lecisz, i jeszcze mnie ciągniesz na dokładkę.

– Jak to nie rozumiesz? – obruszyłam się. – Przecież trzeba zobaczyć karnawał w Wenecji. Przynajmniej raz w życiu. Renata mówiła…

– No jasne, Renata mówiła… – przerwał mi. – Nasza alfa i omega. Sęk w tym, że ty nie jesteś Renatą. I naprawdę nie musisz. Ja na przykład wolę ciebie. Czy to dla ciebie nic nie znaczy?

Znaczyło, ale patrząc w lustro, nie widziałam siebie takiej, jaką on mnie widział. Nie zauważyłam też, kiedy moje "chcę" zamieniło się w "muszę". Zazdrość o przebojowość przyjaciółki zaciemniała mi obraz samej siebie. A przecież miałam swoje zalety, za które byłam lubiana i kochana. Sama Renata mówiła, że uwielbia spędzać ze mną czas, że się przy mnie uspokaja i relaksuje, że w naszym domu najlepiej ładuje akumulatory przed koleją wyprawą.

Czemu tych słów nie brałam sobie do serca? Czemu na siłę chciałam się zmienić? Dla kogo? To pytanie stało się dla mnie punktem zwrotnym. Minęło już ładnych parę lat i gdy patrzę wstecz na tamtą mnie, próbującą udawać elokwentną obieżyświatkę, kręcę z głową z niedowierzaniem. Bycie sobą czy udawanie kogoś, kim się nie jest? Wybór wydaje się oczywisty, a jednak tak wielu ma z tym problem.

Zazdrość jest zwykle niszczącą emocją. Działa destrukcyjnie, jeśli pozwolimy jej przejąć kontrolę. Jeśli jednak potraktujemy ją jako sygnał alarmowy, to możemy wiele zyskać. Warto na chwilę zatrzymać się przy tej emocji, aby dotrzeć do sedna dręczących nas problemów. To może być moment przełomowy, który sprawi, że odzyskamy spokój, albo zmienimy nasze życie na lepsze.

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również