Czy można bronić się przed miłością do kobiety tylko dlatego, że jest cudzą żoną? A może lojalność wobec przyjaciela kończy się tam, gdzie pojawia się prawdziwe uczucie? Czy w imię pożądania można burzyć rodzinną harmonię? Historia tego miłosnego trójkąta ponownie stawia te pytania. I każe zastanowić się nad odpowiedziami.
– Jest cudowna, po prostu cudowna! Zakochałem się! – ekscytował się Kacper.
Niedowierzająco uniosłem brew, bo mój najlepszy przyjaciel zakochiwał się średnio raz na pół roku.
– Nie, tym razem naprawdę wpadłem, serio, bracie! Sam się przekonasz, że Matylda jest inna niż wszystkie! Z nią się ożenię!
Znaliśmy się z Kacprem od przedszkola i już w trzeciej klasie podstawówki przestałem dokładnie liczyć jego wybranki. Lojalny, wytrwały i wierny był tylko jako przyjaciel. Po liceum nasze drogi naukowe się rozeszły. On wybrał AWF, kierunek sport. Ja optykę na politechnice. Co do Matyldy, posiadła przynajmniej oryginalne imię, bo Kacper w swojej bogatej księdze miłości zapisał już kilka Julii, parę Agnieszek, ze trzy Marty i dwie Joanny.
Miał też swoje donżuańskie zasady.
– Nie rozbijam związków.
– Raczej jak na jedynaka przystało, nie lubisz się dzielić.
– Tak czy siak, nie wkraczam na cudze terytorium.
Istotnie, gdy raz czy drugi okazało się, że dziewczyna, która go zauroczyła, była zajęta, nie angażował się. Poza statusem singielki jeszcze jedno łączyło te panny: uroda. Kacper ewidentnie zakochiwał się oczami. Dlatego założyłem, iż Matylda musi być wyjątkowo piękna, skoro Kacper już po dwóch miesiącach rozważał zaręczyny.
– Może mi ją wreszcie przedstawisz? Moja ciekawość sięga zenitu.
– Taki mam zamiar. Tylko pamiętaj – mrugnął do mnie okiem – Mati jest moja. Ty szykuj się na świadka.
Jego obawy okazały się i płonne, i prorocze zarazem…
Zaprosił nas na sushi do ponoć najlepszej w centrum japońskiej restauracji. Byłem ciekaw zarówno wyglądu Matyldy, jak i jej zachowania, bo nie każda z ukochanych mojego przyjaciela posiadała maniery, którymi imponowała w towarzystwie.
Wiedziałem już z relacji Kacpra, że Matylda jest trzy lata od nas młodsza i studiuje fizjoterapię, najbardziej oblegany kierunek na AWF, czyli nie dość, że zdawała biologię i fizykę na maturze, to jeszcze udało jej się osiągnąć dobry wynik. Powinniśmy mieć o czym rozmawiać.
Różne snułem scenariusze tego pierwszego spotkania z przyszłą narzeczoną mojego najlepszego przyjaciela. Jako jedenastolatkowie zawarliśmy z Kacprem braterstwo krwi, ale do głowy by mi nie przyszło, że przy sushi, krewetkach z grilla i sake połączy mnie z jego dziewczyną więź jak z cudem odnalezioną młodszą siostrą.
Najpierw się zdziwiłem, bo Matylda była… zwyczajna. Ładna, szczupła szatynka średniego wzrostu, ciemne oczy, podkreślone zieloną kredką, ciekawa fryzura, żadna szara myszka, ale też daleko jej było do posągowej piękności, bogini łowów o długich nogach czy współczesnego wcielenia Marylin Monroe. Wstała na mój widok, a ja szybko zlustrowałem jej chłopięco-sportową figurę, wąskie biodra i szerokie ramiona. Ubrała się w dżinsy, botki na obcasie i wzorzysty sweter. Nie bała się kolorów, wyglądała oryginalnie, zgrabnie, lecz nadal nie pasowała do wzorca dziewczyn, z jakimi umawiał się dotąd Kacper. Podała mi dłoń, uścisnęliśmy sobie ręce po męsku, a ona się uśmiechnęła…
Dołki w policzki, iskierki w czekoladowych oczach, uroczo zmarszczony nosek. Uśmiechała się całą sobą. Nawet falujące włosy do ramion zdawały się do mnie zaraźliwie mrugać. Miałem ochotę objąć ją na powitanie i uległem tej pokusie. Odpowiedziała serdecznym uściskiem. Była otwarta, wesoła i swobodna. Naturalna w swoim niekłamanym apetycie, bo jak się okazało, uwielbiała sushi i w chęci poznania mnie. Najwyraźniej pragnęła dowiedzieć się jak najwięcej o przyjacielu Kacpra.
– Normalnie jest bardziej nieśmiała wśród obcych – zdradził mi Kacper po spotkaniu.
– Chyba żartujesz. Nigdy bym nie oskarżył Matyldy o nieśmiałość.
– A jednak. Potrzebuje czasu, by się oswoić, ale nie w twoim przypadku. Bardzo się cieszę.
Też się cieszyłem, bo wiele męskich przyjaźni poległo w starciu z kobietą. Nam to nie groziło. Nie wtedy. Polubiłem Matyldę niemal instynktownie. Wzbudzała we mnie ciepłe uczucia, prowokowała troskę i rozczulenie. Chciałem ją chronić i usuwać z jej drogi wszelkie przeszkody, jak nadopiekuńczy starszy brat.
Radowałem się ich szczęściem, gdy się pobierali, a ja dostąpiłem zaszczytu bycia świadkiem. Równie niecierpliwie jak Kacper czekałem na pojawienie się na świecie ich pierwszego dziecka. I byłem dumnym ojcem chrzestnym małego księcia Mieszka, któremu wybrałem imię, godząc spierających się w tej kwestii rodziców.
Kiedy moje nastawienie ewaluowało? Kiedy moja czułość i pragnienie opieki wzbogaciło się o żarliwszą nutę? Kiedy zacząłem żałować, że nie poznałem Matyldy jako pierwszy?
Trudno mi wskazać jeden moment, bo gdy pod moją bratersko-przyjacielską miłością zatlił się płomyczek czegoś więcej, z góry uznałem to ze niestosowne, zakazane, i tłumiłem ten płomyk, zaprzeczałem mu, aż…
Miłość uderzyła we mnie z siłą tsunami, gdy Matylda była w drugiej ciąży, którą kiepsko znosiła. Tym gorzej, że Kacpra często nie było w domu. Budował swoją renomę trenera personalnego, do którego celebryci zaczynali ustawiać się w kolejce. Ja otwierałem kolejną placówkę naszej rodzinnej firmy i starłem się o zostanie przedstawicielem na Polskę austriackiej firmy optycznej, ale znajdowałem czas, by odwiedzać Matyldę i jej pomagać – Mieszka zabawić, pranie wywiesić albo zrobić moje popisowe spaghetti.
– Teraz to będzie córka, nie muszę sprawdzać. Całkiem zbrzydłam.
– Nie pleć. Jesteś piękniejsza niż kiedykolwiek.
To nie był pusty komplement. Oczywiście dostrzegałem obrzęki, sińce pod oczami, wysypkę na policzkach, ale dla mnie to były oznaki jej kruchości i odwagi zarazem, a nie tego, że nienarodzona córka odbiera jej urodę. Z chłopięcej dziewczyny zmieniła się w kobietę, o malinowych ustach, mlecznej cerze i oszałamiających krągłościach.
– Kłamczuch. – Pogroziła mi palcem. – Ale dobrze, że cię mam.
Uśmiechnęła się do mnie zmęczonym uśmiechem. W jej oczach koloru płynnej czekolady na moment zamigotały drobinki złota. Właśnie wtedy zalała mnie potężna fala tkliwości, a po niej druga, żalu, że nie moje dziecko nosi pod sercem. Już nie mogłem się dłużej oszukiwać, iż jest dla mnie jak młodsza siostra.
– Pomożesz mi rozpakować zakupy?
– Pomogę. A gdzie Kacper?
– Zabrał małego do dziadków, a potem znowu ma jakiś ważny trening.
Nie tłumaczyła przede mną Kacpra, po prostu udzieliła informacji. Ufała mu, bo tak kochała. Ufnie i wiernie. Kacper zaś ufał nam obojgu, bo jego pewność siebie wykluczała podejrzenia czy zazdrość. Sam prosił, bym jak najczęściej odwiedzał Matyldę. Dał mi nawet klucze do domu. Czy przyjaźń usprawiedliwiła fakt, że uczynił ze mnie opiekuna swojej rodziny, że wyręczał się mną, gdy trzeba było zawieźć Matyldę do lekarza albo odebrać Mieszka z przedszkola, gdy nikt inny nie mógł, a Mati znów źle się czuła? Nie roztrząsałem tego. Skoro mogłem być pomocny, skoro dzięki mnie oczy Matyldy choć przez chwilę połyskiwały drobinkami złota, nie zamierzałem odmawiać ani się skarżyć.
Mati czuła się przy mnie na tyle bezpiecznie i komfortowo, że czasem wyczerpana zasypiała obok na kanapie. Czasem to ja kładłem Mieszka spać. Zawsze mi potem dziękowała i przepraszała, że mnie wykorzystuje, ale tak naprawdę to ja wykorzystywałem sytuację. Dzięki temu mogłem być dłużej blisko niej.
Nie zdradzałem przyjaciela, nie dawałem odczuć Matyldzie, że w mojej trosce i dyspozycyjności kryje się coś więcej niż sympatia, niemniej na miejscu Kacpra nigdy bym nie pozwolił, żeby inny mężczyzna spędzał tyle czasu z moją żoną. By częściej niż ja brał na ręce moją nowonarodzoną córkę, by chodził na Dzień Taty do przedszkola mojego syna…
Tymczasem Kacper nie miał skrupułów w proszeniu mnie o kolejne przysługi. Przy okazji tracił rozsądek.
– W razie czego całą sobotę byłem z tobą.
– Którą sobotę?
– Tę, co będzie.
– A kto niby mógłby pytać? Policja?
– Bardzo śmieszne. Matylda.
Pokręciłem głową.
– Zapomniałeś już? Przecież w sobotę zabieram Mati i dzieciaki na konie. Poza tym nie będę kłamał. To się nie uda, Matylda od razu się połapie.
– Fakt. Zna cię na wylot. Cholera…
Czyżbym tak skoncentrował się na potrzebach Mati, że coś mi umykało? Czy to możliwe, by Kacper tak rzadko bywał w domu nie tylko z powodu pracy?
– Co się dzieje?
Spojrzał na mnie pełnym skruchy wzrokiem.
– Zakochałem się.
Zabrakło mi słów. Przysięga na całe życie w jego przypadku trwała raptem sześć lat?!
– To się odkochaj – warknąłem.
– Tym razem nie pójdzie tak łatwo. Ona ma ustosunkowanych znajomych i bogatą rodzinę. Może mi zaszkodzić.
– Tym razem…?
Nie myślałem. Moja pięść uniosła się sama.
Kacper potarł sponiewierany ciosem podbródek.
– Należało mi się. – Pokiwał głową.
– Żebyś wiedział! Przecież Matylda miała być tą jedyną.
Mój przyjaciel westchnął.
– I pewnie będzie. Wątpię, bym ożenił się z kimś innym. Szanuję i podziwiam Mati. Jest wspaniałą żoną i matką. Cudowną kobietą i wspaniałym człowiekiem. Była ze mną, gdy nic nie miałem. Nie odeszłaby, gdybym wszystko stracił. Jest lojalna, na swój sposób zawsze będą ją kochał…
– Więc czemu ją zdradzasz? I to regularnie!
Wzruszył ramionami.
– Już nie iskrzy między nami. A ja lubię iskry. Nawet nie nazwałaby tego zdradą, bo zawsze do niej wracam.
Znowu miałem ochotę go uderzyć. Mężczyzna po trzydziestce powinien już odróżniać zakochanie od miłości. Mnie zajęło parę lat uporanie się z własnymi uczuciami, ale zrozumiałem, że nie darzę Matyldy wyłącznie przyjaźnią czy miłością platoniczną. Gdybym dał sobie przyzwolenie, namiętność zawładnęłaby mną jak ogień suchą ściółką. Kacper nie trzymał swoich pragnień w ryzach. Uwodził go, porywał i unosił pod niebo roziskrzony stan zakochania, mający jednak krótki termin ważności. Przed erą Matyldy nigdy nie dał tym iskrom szansy na rozpalenie solidnego płomienia – może usypiającego w swej jednostajności i braku migotania, ale trwałego. Tyle że Kacper nie umiał należycie docenić ciepła domowego ogniska. Lubił się w nim pogrzać, a potem szukał ekscytacji gdzie indziej, z kimś innym. Nawet dla Matyldy nie chciał z tego zrezygnować.
Byłem na niego wściekły. Jak nigdy dotąd. Znałem go, wiedziałem, jaki jest, i wcześniej mi to nie przeszkadzało. Ale nie sądziłem, że on, który miał zasadę niewkraczania na cudze terytorium, sam nie uszanuje przysięgi wierności. Na dokładkę oczekiwał, że będę go krył i świadomie oszukiwał Matyldę.
– Jeśli mam ci dalej pomagać – wycedziłem – rozwiedź się z Matyldą. Wtedy ja się z nią ożenię. Zaopiekuję się Mati i twoimi dziećmi. Nie będę ci utrudniał kontaktów.
Propozycja była absurdalna. Za samo jej wypowiedzenie powinien mnie znokautować. A on…
– Naprawdę? – zdumiał się. – Zrobiłbyś to dla mnie?
Dla niego? To już nie była pewność siebie, tylko szczyt arogancji. Chyba tak naprawdę nie znałem mojego najlepszego przyjaciela. Albo wygodnie ignorowałem jego egoizm i moralność kocura, póki nie okazało się, że krzywdził najważniejszą dla mnie osobę. Jeszcze jedno do mnie dotarło. Gdybym musiał wybierać między nim a Matyldą, nie zawahałbym się. Wybór był oczywisty.
Ten tchórz i oportunista na mnie zrzucił wyznanie prawdy. Bał się spojrzeć Mati prosto w oczy, bał się, że go znienawidzi. Ja też się do tego długo zabierałem. A potem jeszcze dłużej leczyłem jej smutek i czekałem.
Dzieci wreszcie zasnęły. Prawie ochrypłem od czytania im po razy setny ich ulubionej bajki. Nim położyłem się na kanapie w salonie, poszedłem jeszcze zgasić światło w jej sypialni. Matylda lubiła zasypiać przy lampce.
– Mnie też opowiedz bajkę – usłyszałem.
Przysiadłem obok niej.
– Może być wierszyk?
– Może.
Dotknąłem jej policzka.
– Chciałbym cię zamknąć w dłoniach. Chłodzić oddechem, ogrzewać oddechem. Chciałbym cię zamknąć w dłoniach…
Cisza. Przedłużająca się cisza. I wreszcie jej szept:
– Zrób to.