Inwestując w siebie, zyskujemy lepszą siebie. To jest w tym najcenniejsze. Z najnowszego e-booka Magdaleny Linke-Koszek “Let’s talk about Her money”, dowiecie się, jak liderki i liderzy zainwestowali w swój rozwój i co na tym zyskali. Na TwójSTYL.pl publikujemy fragment rozmowy autorki z Olgą Kozierowską - przedsiębiorczynią, dziennikarką biznesową, działaczką społeczną, aktorką teatralną i trenerką- promotorką sukcesu kobiet.
Czym dla ciebie jest inwestowanie w siebie?
Inwestowanie odbywa się na trzech poziomach. Pierwszy z nich to poziom duchowy, który rozumiem jako danie sobie przyzwolenia na zmianę i obudzenie w sobie ciekawości, żeby tej zmiany dotknąć. Inwestowanie w siebie wiąże się z rozwojem i ryzykiem, więc idzie za nim wiele myśli, które wywołują emocje, które z kolei mogą nam stawiać opór, gdy zaczynamy. Drugi poziom to poziom energetyczny związany z działaniem – w głowie powstaje decyzja, a następnie trzeba wykonać krok, czyli jakiś ruch. Trzeci poziom to inwestycja materialna związana z czasem i pieniądzem – jeżeli chcesz się przebranżowić, płacisz za kurs, warsztat, książki i musisz też znaleźć na to wszystko czas. Moje wieloletnie doświadczenie pokazuje, że największe wyzwania z inwestycją czasu mają kobiety posiadające dzieci. Pokazują to też statystyki, np. niewiele kobiet idzie na studia MBA – bo to czas i pieniądz. A matka wybierze dobro innych. Przedłoży ich potrzeby ponad swoje. To jest ta kobieca „motywacja biologiczna”, która zamyka się w słowie „inni”, a właściwie „najpierw inni”. A to wcale nie jest dla nas dobre. Buduje po latach poczucie straty, frustracji. Poświęcając się, tracimy część siebie.
Jak chęć do inwestowania w siebie wśród kobiet wygląda z perspektywy twojej fundacji?
Jako fundacja szkolimy około 200 tysięcy kobiet rocznie, więc mogłabym o tym niejedną książkę napisać. Osobiście prowadzę webinary, dostaję mnóstwo listów, maili od kobiet, które ciągle uważają, że ten wróbel w garści jest lepszy niż gołąb na dachu.
Kobiety ciągle cenią się w pracy niżej niż mężczyźni i uważają, że przede wszystkim powinny „poświęcić się” dzieciom?
Dotykasz trudnego obszaru. Utraconego poczucia wartości. Braku dania sobie przyzwolenia na życie według swojego scenariusza. Myślę, że gdyby każda kobieta, która czuje w sobie jakiś brak i się nie uznaje, zajęła się swoim wnętrzem i powstałymi w nim dziurami, czy podczas terapii, czy na warsztatach, ustawieniach hellingerowskich, zajęciach z biologii totalnej – tych metod jest mnóstwo – to uważam, że wszystko by się w jej życiu poukładało, i w życiu zawodowym, i w osobistym. Tyle że zajrzenie w głąb siebie wymaga odwagi.
Ale musiałyby wtedy poświęcić sobie czas, a z tym jest trudno.
Oczywiście, tyle że to ten etap duchowy, etap podjęcia decyzji o zmianie, jest na początku wszystkiego. Bez tego nie da się zrobić żadnego ruchu. Musisz dać sobie przyzwolenie, żeby iść w tym kierunku. A poczucie własnej wartości i pewności siebie to największy nasz problem.
Co nam, kobietom, robi to niskie poczucie własnej wartości?
Jeżeli uznajesz, że jesteś super, że jesteś piękna, że jesteś mądra, to cokolwiek przyjdzie do ciebie z zewnątrz, nie zaburzy twojego poczucia wartości. Ale ponieważ my w środku najczęściej myślimy, że nie jesteśmy wystarczająco mądre, piękne, kompetentne, to każdy negatywny sygnał z zewnątrz w nas wali i spadamy jeszcze niżej. Z kolei często pozytywny komentarz czy zaproszenie do awansu zaczynają przerażać. Myślimy – gdy wezmę ten awans, to może nie dam rady i będzie wstyd i wszyscy się dowiedzą o moich słabościach. Inni ludzie są dla nas lustrem – jeżeli ty myślisz, że jesteś do dupy, inni też tak będą o tobie myśleć. Jeżeli myślisz – czujesz, że jesteś super, to inni pomyślą, że jesteś super.
Co mówisz młodym dziewczynom, które chcą uwierzyć w siebie, ale mają z tym problem?
Gdybym poznała taką osobę jak ja, gdy miałam 30 lat, to szybciej przerobiłabym pewne kwestie, bo by mi taka Kozierowska coś podpowiedziała. Wtedy szybciej odnalazłabym szczęście, bo właśnie o nie w życiu chodzi. O nie walczymy, często robimy to nieudolnie – przesuwając ściany, cały czas próbując iść z głowy lub z ego i myślimy, że jeśli będziemy na zewnątrz takie silne albo nawet bezwzględne, to ludzie będą nas szanować. A w środku siedzą małe dziewczynki, które tak strasznie boją się pokazania jakiejkolwiek swojej słabości czy kobiecości, że tworzą nam się kobiece karykatury. Obserwuję to w wysokim biznesie – wchodzi kobieta, która jest dwa razy facetem, zachowuje się nienaturalnie, wręcz niekulturalnie. Takie kobiety nie promują innych kobiet, bo widzą w nich zagrożenie. Jeżeli gardzisz sobą, zaczynasz gardzić innymi, jeżeli idziesz na lęku, to każdą kobietę traktujesz jako potencjalną przeciwniczkę. Dzięki temu m.in. funkcjonuje patriarchat. Spójrz na bajki – tam masz złą siostrę, złą macochę i oczywiście cudownych ojców, cudownych ojczymów, wspaniałych królewiczów. Kobiety albo są złe, albo zajmują się tylko realizacją jednego podstawowego marzenia, czyli zdobycia księcia. Śpiące królewny, kopciuszki i te wredne siostry, macochy, które czego im zazdroszczą? Oczywiście urody. Bo to jedyna wartość, jaką kobieta może mieć. Spójrz na Instagram – tam wszystko nadal tak działa. Jeżeli miałabym dzisiaj przepisać komuś lek na szczęście, powiedziałabym – zalecz swoje dziury, a wtedy wszystko ci się ułoży. Zmiana zaczyna się od nas samych, więc jeżeli chcesz zmienić swoją relację z partnerem, dzieckiem, przyjaciółką, szefem/szefową, nie oczekuj, że oni dostosują się do ciebie. To ty masz się zmienić, a wtedy twoja energia wpłynie na ich energię i oni zaczną się inaczej zachowywać w stosunku do ciebie. Jeżeli ty o siebie nie dbasz, nie oczekuj, że inni to zrobią.
Jak ten proces inwestowania w siebie zaczął się u ciebie?
Mam wrażenie, że inwestuję w siebie od zawsze i to jest jakaś moja naturalna cecha, więc nie narzucałabym swojego podejścia innym. Ja mam, jak to kiedyś ujął Miłosz Brzeziński (trener rozwoju osobistego oraz konsultant biznesowy – przyp. red.), żarzącą się szyszkę w dupie – bardzo dużo energii i pewne symptomy ADHD. Dlatego gdy ludzie widzą, ile robię rzeczy i wiedzą, że przy tym mam troje dzieci, to myślą, że pracuję 20 godzin dziennie, a to nieprawda. Ponieważ mam bardzo dużo energii i zawsze robię jedną rzecz naraz do końca, praca nie zajmuje mi tak dużo czasu. Multitasking tak naprawdę nie istnieje – nie ma takiej opcji, bo zawsze coś spieprzysz. Możesz wykonywać dwie proste czynności naraz – pić kawę i rozmawiać. To jest maks. Ale jeżeli mówimy o rzeczach naprawdę ważnych, to mam taką zasadę, że robię coś od początku do końca na sto procent i skupiam się na priorytetach. Tę zasadę wypracowałam już jako dziecko, bo byłam w dwóch szkołach – normalnej i muzycznej – czyli cały dzień byłam zajęta. U mnie to multiinwestowanie w siebie wiąże się z tym, że mam mnóstwo zainteresowań i mnóstwo talentów, a rzeczy artystyczne przychodzą mi łatwo. Więc cokolwiek mnie zachwyci, to się tym zajmuję. Jak dziecko. I to jest kolejna rzecz, którą warto w sobie obudzić – przestać być taka strasznie serio, być bardziej jak dziecko, zachwycać się, ciekawić.
Ale był w twoim życiu taki „serio” okres.
Gdy jako niespełna trzydziestoletnia kobieta pracowałam w korporacji, byłam seriozną starszą panią w garsonce. Zastanawiałam się, jak inni mnie oceniają, co mam powiedzieć, gdzie jest granica szacunku a bycia lubianą. Bardzo szybko zostałam szefową i nie wiedziałam, jak mam się w tej roli zachowywać. Teraz, gdy mam 45 lat, bardziej się czuję na 28 lat, niż wtedy. Ale zawsze wiele rzeczy mnie fascynowało i uczyłam się ich, czytałam, oglądałam. To dziecko we mnie pozwoliło mi przetrwać kryzysy. Bo dziecko nie jest pamiętliwe, nie tarza się w kryzysach, a jednocześnie nie ma jeszcze wbudowanego przekonania, że „się nie uda”. Gdy słucham kobiet, które chciałyby coś zmienić i widzę tę energię, to pytam, czemu tego nie zrobią. Słyszę wtedy: „Bo ja się nie nadaję, bo się nie uda”.
Czego się tak boimy w tej zmianie?
Porażki i wynikającego z niej wstydu. Bo nawet gdy nas ciągnie do nowego, to wizja tego, że się nie uda i inni to zobaczą, nazwą, wyśmieją, jest dla niektórych paraliżująca. Wolimy więc tkwić w tym znanym i dla nas „złym”. Tak samo w życiu prywatnym, jak i w zawodowym. „Wroga”, z którym żyjesz, już znasz, więc możesz przewidzieć jego zachowanie. Bez względu na to, czy to jest wróg w twojej własnej głowie, czy na zewnątrz. I to jest ten wróbel w garści. A żeby w ogóle zacząć iść po gołębia, musisz puścić wróbla. To jest bardzo trudne, bo gdy go puścisz, to przez chwilę zostaniesz bez niczego. Dojście do gołębia to jest proces – ludzie boją się go rozpocząć i boją się wziąć za niego odpowiedzialność. I za siebie.
Wzięcie odpowiedzialności za siebie to jest kluczowa kwestia?
Oczywiście, bo ludzie wolą być ofiarami, tak jest łatwiej i zawsze ma się dyspensę na „nierobienie”. Można wtedy powiedzieć: „To jest twoja wina, że nie dostałam pracy”. Żeby zacząć zmianę, trzeba przyjrzeć się swoim emocjom. Poczuć, co dana myśl wywołuje w ciele. Często tworzony w głowie scenariusz kończący się „a jak się nie uda?” wywołuje lęk. Chcesz iść dalej, zajrzyj do niego – poznaj swój lęk.
Jak ten lęk uwolnić?
Nie da rady uwolnić lęku z głowy. Jeżeli będziesz próbowała robić to poprzez głowę, to jedyne, co może się wydarzyć, to założenie na siebie nowej maski. Jest książka Davida R. Hawkinsa “Technika uwalniania” o tym, jak te emocje uwalniać i warto ją przeczytać. Można skorzystać z naszej aplikacji MyOla, gdzie znajdują się prowadzone moim głosem medytacje dotyczące tego, jak uwolnić lęk, gniew, wstyd itd. Generalnie najpierw warto zająć się swoją emocją i po prostu ją uwalniać. A potem zastanowić się, co leży u źródła tego lęku, czyli zapytać się siebie: „Czego ja się tak naprawdę boję?”. Bo ludzie operują wyuczonymi sformułowaniami, np. mówią: „Boję się wystąpień publicznych”, ale co nam to właściwie mówi? Co w tej sytuacji tak naprawdę tego człowieka paraliżuje? Czy to, że boi się oceny innych? A może bardzo nisko ceni siebie i boi się, że inni to zobaczą? To jest ta uczenie się siebie. Jak ci proponują awans, to czego tak naprawdę się boisz? Opinii męża, który wywoła w tobie poczucie winy, bo będziesz pracować dłużej? A może boisz się, że otoczenie zobaczy w tobie te słabości, które uważasz, że masz? A może gdy się w to zagłębisz, to okaże się, że to są jedynie twoje subiektywne przekonania, które nie mają odzwierciedlenia w faktach. I to jest największa inwestycja w siebie – praca ze sobą. Za nią idzie wszystko inne, a my jej unikamy. Słuchamy mówców motywacyjnych, którzy obiecują recepty na szczęście. One nie działają, idziemy gdzie indziej. I tak w kółko. Wydajemy kasę, a nic się nie zmienia. Pracuję nad sobą od trzydziestego roku życia, byłam na milionie warsztatów, sprawdziłam, co i jak działa. I wiem jedno – jeżeli nie zajrzysz do środka i nie zrobisz tam porządku, nie odpowiesz sobie na pytania o to, czego się lękasz, czego nie chcesz w swoim życiu, nie dasz sobie prawa ustanawiania granic i cały czas ktoś będzie je przekraczał, ty będziesz coraz gorzej czuła się ze sobą. Gniew towarzyszący temu poczuciu będzie wychodził w najmniej oczekiwanych momentach, a za nim poczucie winy. I tak w kółko. Wielkie oczekiwania wobec innych i lęk przed zajrzeniem do środka nie stworzą nic dobrego.
Jak wytrwać w tym procesie?
Trzeba dać sobie przyzwolenie na to, że robimy dwa kroki do przodu, a potem jeden krok do tyłu, dać sobie czułość. Nie oczekiwać, że ten proces będzie pasmem sukcesów. Dopiero gdy rzeczywiście siebie poznasz i znajdziesz źródło swojej mocy, to wtedy zaczyna być pięknie. W Polsce jest boom na speców motywacyjnych i idąca za tym potrzeba drogi na skróty. Ale to nie działa. Ten boom wynika z tego, że w Polsce większość ludzi działa z poziomu ego. Zobacz, co się najlepiej w Polsce klika? Afera, hejt... Mało ludzi działa z poziomu serca.
Jak rozumiesz to działanie z poziomu ego?
Ludzie, którzy tak działają, utożsamiają szczęście z kasą, poklaskiem, pozycją siły, stanowiskiem, seksem jako narzędziem, posiadaniem racji choćby za cenę czyjejś godności, wpływem. Oni w środku są mali, a na zewnątrz kreują się jako wielcy i żeby poczuć się dobrze, umniejszają czyjąś wartość. Gdy spotykam się z osobą, która obgaduje inną osobę, mówi o niej z pogardą, to od razu widzę, że ona nie mówi o tamtym człowieku, tylko o samej sobie. Wtedy wiem, gdzie ona ma poziom swojej małej istoty, jak naprawdę ocenia siebie. Czyli kim czuje, że jest. Jeżeli włączymy świadomość i zaczniemy siebie słuchać, to możemy się dowiedzieć, nad czym powinnyśmy popracować. Co da nam wolność i spełnienie.
Ale to wiąże się z jakimś deficytem zainteresowań, bo jeżeli je masz, to nie musisz obgadywać innych.
Ale jeżeli ich nie masz, to czujesz się pusta w środku, więc musisz biedzić znajomych, których akurat wokół nie ma, żeby poczuć się bogatsza. Warto wtedy poszukać czegoś, co sprawia nam przyjemność. Gdy znajdujemy coś takiego i zaczynamy to robić, to budzi się pasja, zachwyt, wspaniałe emocje, które wypełnią twoje pole elektromagnetyczne i wyniosą cię na wyższy poziom. Wtedy pięknie wibrujesz i przyciągasz piękne rzeczy do swojego życia. I o czymś innym rozmawiasz. Wszystko sprowadza się do kwestii „ja”. Jeżeli jesteś niezadowolona ze swojego życia, to zamiast biadolić, jęczeć i załamywać ręce, zrób coś dla siebie – weź odpowiedzialność za siebie.
Masz plan na przyszłość?
Nie jestem zwolenniczką planów. Uważam, że plany szczegółowe potrafią nas ograniczać. Jestem zwolenniczką posiadania wizji rezultatu, nie żadnych mierzalnych celów – pracowałam w korporacji 11 lat, narobiłam się strategii i planów pięcioletnich, dwuletnich itd. i mam je gdzieś. Jeśli sztywno trzymasz się planów, to nie dostrzegasz ani możliwości, ani zagrożeń, które pojawiają się obok. Mam wizję rezultatu, która jest czymś wyższym niż cel. Cel jest pewną rzeczą mierzalną – np. „zorganizować konferencję”, a rezultat to jest to, z jaką emocją, z czym mają wyjść z tej konferencji jej uczestnicy. Ja myślę w ten sposób. Czyli jeżeli piszę scenariusz, to nie mam celu określonego datą oddania go, tylko mam w głowie rezultat – z czym, z jaką myślą, jaką motywacją chcę zostawić ludzi, którzy go przeczytają, docelowo obejrzą film. Co chcę, żeby się zmieniło w ich sercach, w głowach. Dla mnie bycie tu i teraz jest czymś najpiękniejszym. Jeżeli ciągle jesteśmy w planie, to nigdy nas nie ma tu. I nigdy nie będziemy potrafili czerpać przyjemności z tego, co przeżywamy w danym momencie. Nieustanne planowanie sprawia, że ciągle jesteśmy gdzieś indziej, a gdy tam dochodzimy, to nie potrafimy się tym cieszyć, bo już czeka kolejna rzecz, w końcu budzimy się na łożu śmierci i myślimy: „Całe życie biegłam i nawet nie zauważyłam, co jest po drodze”. Nie jestem zwolenniczką szczegółowego planowania ani dnia, ani życia. Jedyna z dwóch rzeczy, poza spotkaniami, która wpisuję sobie do kalendarza, to czas na myślenie. Bo z tego są najlepsze rzeczy. Druga rzecz, jaką wpisuję, to teatr lub wyjazd.
Jak wybierasz rzeczy, w które się angażujesz?
Wchodzę tylko w to, co czuję. Nie w to, co jest opłacalne, tylko w to, na co mój brzuch nie mówi „nie”. Ostatnio zapytał mnie pewien pan, dlaczego wybrałam takie, a nie inne studio aktorskie. Powiedziałam mu, że poczułam, że to jest moje miejsce. I nie myliłam się. Odpowiedział, że nie rozumie, o czym mówię. W kulturze zachodniej jesteśmy odcięci od swojego ciała, nie potrafimy go słuchać. A ja zawsze podejmuję decyzje „z brzucha”.
Dlaczego opłaca się inwestować w siebie?
Bo zyskujemy wtedy lepszą siebie. To jest w tym najcenniejsze.