Renia Hannolainen stworzyła w sieci miejsce, w którym każda mama i każdy tata mogą spokojnie i głęboko odetchnąć. Jej blog Ronja.pl oraz facebookowa, prężnie działająca grupa to prawdziwa skarbnica wiedzy dla tych osób, które w swoim wychowawczym słowniku określenia typu "grzeczny" i "grzeczna" wolą wymienić na "dziki" i dzika". Renia rozkochana jest w skandynawskim stylu życia i wychowania, w pięknej, dzikiej przyrodzie i wolności, którą od najmłodszych wpaja swoim dzieciom, i przy okazji dzieciom swoich czytelniczek! Właśnie z tego powodu, razem z Ambasadorką kategorii Mama, Larą Gessler przyznajemy Reni Hannolainen nominację do tytułu Doskonałość Sieci w 2. edycji akcji #poswojemu.
Renia Hannolainen - wiek 37 lat, miejsce zamieszkania: wciąż poszukuje mojego miejsca na Ziemi. Mieszkała kolejno w Zabrzu, Częstochowie, Wrocławiu i Warszawie, a już wkrótce – gdzieś w pięknej Norwegii. Blogerka na pełen etat, autorka Ronja.pl oraz matka-założycielka grupy "Matki Dzikich Dzieci". Hobby: rowery, przyroda i Skandynawia (w tym polityka społeczna, friluftsliv, języki, literatura, filmy i seriale). Przez 9 lat koordynowała projekty z zakresu edukacji ekologicznej i finansów publicznych.
Tu Renia Hannolainen – matka, która odpuściła – tak piszesz na swojej stronie. Trudno w dzisiejszych czasach nam, matkom, odpuszczać?
RENIA HANNOLAINEN: Niestety tak, przede wszystkim ze względu na ogromną presję społeczną, a także – i tu być może Was zaskoczę – ze względu na powszechny dostęp do wiedzy. Z jednej strony dostęp do wiedzy jest super, bo możemy lepiej zadbać o rozwój dzieci, szybciej zidentyfikować, gdzie leży problem, a następnie skutecznie wspierać dziecko.
Jednak z drugiej strony ten ogrom informacji bywa przytłaczający i wpędza nas w jeszcze większe poczucie winy. Ta wiedza jest na wyciągnięcie ręki, więc oczekuje się od matek, że będą alfą i omegą w dziedzinie dietetyki, terapii SI, logopedii, fizjoterapii, spektrum autyzmu – a jeśli matka czegoś nie zauważy, nie zdiagnozuje na czas, to zawsze znajdzie się ktoś, kto "od dawna to przypuszczał".
Też wpadłam w kilka pułapek „idealnego” macierzyństwa: chcemy wybrać to, co najlepsze dla naszego dziecka, a potem mamy poczucie winy z powodu cesarskiego cięcia albo braku pomysłów na kreatywne zabawy. To przykłady z mojego życia i tematy, które musiałam przepracować. Jednocześnie było mi o tyle łatwiej, że już od czasów nastoletnich zawsze byłam "pod prąd" na tle rówieśników i stało się to dla mnie naturalnym stanem. Dzięki temu jako matce łatwiej mi było nie ulegać presji otoczenia i dokonywać samodzielnych, świadomych wyborów: brak chrztu, wegetarianizm w ciąży, nie podążanie za trendami itd. Nie czułam, że muszę być taka jak wszyscy, wpisywać się w jakieś ramy.
Jesteś mamą rozkochaną w Skandynawii. Czego my, Polacy, moglibyśmy nauczyć się od skandynawskich rodziców?
Na pewno respektowania praw dziecka i traktowania ich z szacunkiem – tak na serio, na co dzień, żeby nie były to tylko puste słowa. W Polsce na świadome rodzicielstwo składa się intuicja, czytanie stosów poradników, specjalistycznych blogów, dokształcanie się, uczestnictwo w szkoleniach, zainteresowanie rodzicielstwem bliskości, porozumieniem bez przemocy, self-reg, pozytywną dyscypliną i tak dalej.
Z moich obserwacji wynika, że w krajach nordyckich podejście do dzieci ma zupełnie inną genezę: to są kraje demokratyczne, gdzie prawa dziecka, prawa kobiet, prawa człowieka są czymś oczywistym i to przejawia się w wielu obszarach życia społecznego – w tym w wychowaniu dzieci. Także z jednej strony tamtejsi rodzice są może mniej wyedukowani, ale dzięki temu nie ciąży na nich tak ogromna presja, a traktowanie dzieci z szacunkiem, odpuszczanie i luz na typowe dziecięce zachowania przychodzi im łatwiej, bo jest to powszechnie obowiązujący wzorzec.
W krajach nordyckich dzieci są dziećmi i mają do tego pełne prawo – nikt od nich nie oczekuje, że po jednej pogawędce będą od razu "dobrze wychowane" i będą się zachowywać jak mali dorośli. Stąd wszystkie udogodnienia dla rodzin z dziećmi, szacunek do ich potrzeb i emocji, większy nacisk na ich dobre samopoczucie w szkole (a nie na wyniki) i powszechna troska. Przykład może nieco drastyczny, ale świetnie ilustrujący te różnice: gdy dziecko w Skandynawii zostanie potrącone przez samochód - to jest wina kierowcy, bo jechał za szybko lub nieostrożnie. Gdy taka sama sytuacja zdarzy się w Polsce – w 99% obwinia się matkę, bo "nie upilnowała", nie nauczyła, nie wychowała, bo dziecko się wyrwało i wbiegło na pasy, bo powinno zawsze chodzić za rękę, a najlepiej to w ogóle nie wychodzić z domu, skoro matka nie potrafi nad nim zapanować…
To może wydawać się drobiazg, ale to podejście ma ogromny wpływ na naszą codzienność i poczucie bezpieczeństwa – będąc w Skandynawii jestem totalnie wyluzowana i martwię się o nasze wyjątkowo energiczne i rozbiegane dzieci 10 razy mniej niż w Warszawie.
Kolejna sprawa to oczywiście aktywność na świeżym powietrzu - od najmłodszych lat do późnej starości! (śmiech) Niemowlęta w wózkach mają drzemki na mrozie, a dzieci o każdej porze roku mogą się wspinać na drzewa, skały i brudzić do woli w błocie – to ich święte prawo, synonim dobrej zabawy i zdrowia. Jeśli dzieci są do tego przyzwyczajone od najmłodszych lat, to fantastyczny, naturalny sposób na budowanie odporności. A kontakt z przyrodą to wyrobienie nawyków, które procentują przez całe życie.
Większość tych rozwiązań można zastosować również w Polsce - nie ma tu większych różnic, to się dzieje w całym kraju od lat. Widzę to wyraźnie wśród Czytelników mojego bloga oraz członków grupy na Facebooku "Matki Dzikich Dzieci" – to rodzice, którzy kochają przyrodę, szanują dzieci i wychowywali je "po skandynawsku" zanim to było modne! Z moich obserwacji wynika, że taka relacja służy wszystkim.
Więcej swobody, samodzielności i zaufania wobec dziecka to jednocześnie więcej luzu i wolności dla rodzica. Większa umiejętność odpuszczania, więcej spokoju i harmonii w całej rodzinie – i absolutnie nie chodzi tu o samowolę i głośne "bezstresowe wychowanie", tylko o szacunek i budowanie relacji.
Dodam jeszcze, że miłość do Skandynawii zwykle zaczyna się od fascynacji tamtejszym designem lub krajobrazami. U mnie było inaczej: zaczęło się od mojego liberalnego systemu wartości i analizy, gdzie na świecie został on wdrożony i z jaką skutecznością. Od tamtej pory minęło już kilkanaście lat, a ten aspekt polityki społecznej nadal jest dla mnie najważniejszy. To dlatego tak dobrze czuję się w północnej Europie – czuję, że tam pasuję.
Wyświetl ten post na Instagramie.
W jaki sposób ta miłość do Skandynawii przejawia się w wychowaniu?
Wszystkie wartości, o których wspominałam powyżej są dla mojego męża i dla mnie kluczowe i pojawiają się w naszym codziennym życiu. Jesteśmy razem od 2007 roku, a rodzicami zostaliśmy w 2012. Od początku stosujemy wiele "skandynawskich" nawyków związanych z codziennym życiem i opieką nad dziećmi.
Mąż od urodzenia kąpie dzieci w chłodnej wodzie, aby je zahartować. Poza tym przez pierwszy rok życia nasze dzieci również miały drzemki na zewnątrz, na mrozie (w miarę możliwości, bo tych mrozów w Polsce jest niewiele). Jako maluchy spędzały na dworze kilka godzin dziennie i bez żadnych hamulców taplały się w błocie i kałużach. Celowo wybraliśmy dla nich "dzikie" przedszkole, aby nie było z tym problemu. Dzięki temu mają fantastyczną odporność: pierwszy rok w placówkach zniosły bardzo dobrze, nigdy nie potrzebowały antybiotyków, jeśli chorują to sporadycznie, lekko i bez gorączki – czasem trafi się jakiś katar, ale zwykle mają 100% obecności w placówkach.
Przemycamy w domu wiele elementów kultury, miks ze wszystkich krajów nordyckich (nie tylko z Finlandii): książki, piosenki, tradycyjne potrawy – jest tego naprawdę sporo. Jesteśmy aktywną rodziną, która żyje zgodnie z hasłem "nie ma złej pogody, są tylko złe ubrania" oraz "brudne dziecko to szczęśliwe dziecko".
Przez cały rok, niezależnie od pogody jeździmy na rowerach. Jestem mgr ochrony środowiska, a mąż geografii i biologii, więc segregowaliśmy odpady, używaliśmy bawełnianych toreb i dbaliśmy o środowisko "zanim stało się to modne". A to też bardzo ważny element skandynawskiego stylu życia.
Twój mąż jest Finem. Czy w Waszym podejściu do rodzicielstwa (albo i do całego życia) pojawiały się lub pojawiają się różnice? Czego się od siebie wzajemnie uczycie?
Mój mąż jest w połowie Finem, w połowie Rosjaninem – również z tych dalekich, północnych rejonów graniczących z Finlandią. Pochodzimy ze skrajnie różnych domów: mąż miał bardzo dużo swobody, a u mnie z jednej strony spędzałam wszystkie wakacje pod namiotem, bardzo blisko przyrody, a z drugiej w codziennym życiu wszystko było obwarowane zasadami bezpieczeństwa, zakazami i nakazami. To było dla mnie duże obciążenie, dlatego nasze dzieci wychowuję inaczej: stawiam na "dzikość", wolność, zaufanie i odpuszczanie.
Uważam, że emocje są ważniejsze, niż taka zadaniowa, behawioralna opieka. Jednak te wzorce nadal gdzieś we mnie siedzą i czasem, w stresujących sytuacjach odzywają się w formie absurdalnych lęków o zdrowie i bezpieczeństwo, ale szybko przywołuję się do porządku. (śmiech) Od męża uczę się doceniania "tu i teraz" i nie zamartwiania się o przyszłość. Poza tym dzięki temu, jak mój mąż został wychowany, nasz związek jest partnerski i wolny od patriarchatu.
A czego on uczy się ode mnie? Przekazuję mu w pigułce wszystko, czego dowiaduję się o wysokiej wrażliwości, samoregulacji, rozwoju emocjonalnym, porozumieniu bez przemocy i pokrewnych tematach. Zastosowanie tej wiedzy w praktyce bardzo pomogło nam ogarnąć nasze życie rodzinne. Tak się zabawnie złożyło, że wszyscy czworo jesteśmy wysoko wrażliwi, łatwo ulegamy przebodźcowaniu – najgorzej jest, gdy wszyscy czworo wybuchamy jednocześnie, dlatego na bieżąco musimy bardzo dbać o samoregulację i "pełne kubeczki".
Poza tym wychowanie w rodzinie międzynarodowej i wielokulturowej jak nasza, bardzo pomaga pokazać dzieciom, że ludzie są równi niezależnie od narodowości, wyznania, płci, orientacji seksualnej czy pochodzenia etnicznego. W najbliższej przyszłości planujemy emigrację do Norwegii właśnie po to, aby nasze dzieci mogły dorastać w kraju, gdzie mogą kochać, kogo chcą, będą miały dostęp do rzetelnej, świeckiej edukacji i będą mogły chłonąć tę atmosferę równości, akceptacji i inkluzywności nie tylko w domu, ale również poza nim.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Jaką jesteś mamą?
Łagodną i wyrozumiałą. Mąż i ja mamy bardzo podobne podejście do wychowania, ale gdybym miała wskazać „złego policjanta”, który więcej wymaga – to jest to mój mąż. Ja jestem od pocieszania i kojenia trudnych emocji, a także od szalonych zabaw, niekonsekwencji, odpuszczania i rozpieszczania! (śmiech)
Nadal doskonale pamiętam jak się czułam, kiedy byłam dzieckiem i czego wtedy potrzebowałam, czego mi brakowało. Mam sporo wiedzy i empatii i to pomaga mi wejść w skórę własnych dzieci. W pierwszej kolejności zawsze dbam o potrzeby emocjonalne wszystkich członków rodziny, a nie na przykład o porządek czy obiad na stole – tym zajmuje się u nas mąż. Poza tym jestem mamą pełną szacunku, zrozumienia i wsparcia dla innych kobiet, bez oceniania i rywalizacji o order najlepszej matki.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Twoja przygoda z internetem zaczęła się od bloga Ronja.pl. Z kolei na Facebooku stworzyłaś bardzo prężnie działający fanpage, na którym piszesz o dzikim, zabłoconym dzieciństwie, w którym natura, przygody i niczym nieskrępowane eksplorowanie przyrody warto stawiać na pierwszym miejscu. Przyznam szczerze, że gdy zostałam mamą to właśnie Twoja grupa mi nakierowała mnie na te "dzikie" tory i dostarczyła mnóstwa inspiracji. Jak udało Ci się stworzyć takie miejsce w sieci? Na czym, Twoim zdaniem, może polegać jego wyjątkowość i powodzenie?
Dziękuję za miłe słowa! Jeśli chodzi o "Matki Dzikich Dzieci" to nie planowałam tego i nie spodziewałam się aż takiego sukcesu. Wychowywałam tak dzieci od zawsze, czułam się w tym nieco osamotniona i chciałam sprawdzić, czy w sieci znajdą się rodzice z podobnym podejściem. A wtedy okazało się, że tych rodziców jest całkiem sporo i również mają potrzebę wymiany doświadczeń.
Chciałam też nieco odczarować temat "dzikości" i wolności dzieci – namawiać nie tylko do zabaw w błocie, ale też do 'dzikości' przejawiającej się w okazywaniu wszystkich emocji oraz do stworzenia warunków do zdrowego rozwoju emocjonalnego. I kolejny aspekt: pokazać rodzicom, jak bardzo takie podejście pomaga im odpuścić i lepiej zrozumieć dzieci i samych siebie. Te aspekty są trudniejsze, niż zabawa w błocie, ale zdecydowanie warte zachodu i dalszej edukacji.
Od razu sprostuję i uprzedzę: nie ma jedynej słusznej drogi macierzyństwa i moja też taka nie jest. Po prostu jest najbardziej "moja". Nie stosujemy kar i nagród, unikamy etykiet "grzeczny" i "niegrzeczny". Nasza relacja z dziećmi nie jest czysto partnerska i przyjacielska – bo nadal to my jesteśmy rodzicami, a one dziećmi – ale tak bliska partnerstwu, jak to tylko możliwe.
To nie jest przepis na idealne rodzicielstwo, ani na "grzeczne" dzieci. Nasze dzieci też mają problem, aby odkleić się od telefonu, nie bić się i posprzątać swój pokój… Zwykle musimy prosić o wszystko 10 razy, z różnym skutkiem! A jednocześnie nam wcale nie chodzi nam o posłuszeństwo i skuteczność. Po prostu to sposób wychowania w pełni zgodny z naszymi wartościami, w którym spełniamy się i czujemy najlepiej. Ktoś może czuć inaczej, każdy z nas jest inny i to jest okej!
Stworzyłaś #plasterekdlarodzica, czyli cykl artykułów i grafik, za pomocą których chcesz wspierać rodziców. Bez moralizowania, za to z dużą dozą empatii i spokoju. „To cykl o tym, że rodzicielstwo bliskości, to nie tylko bliskość z dzieckiem, ale przede wszystkim z sobą. O tym, że mama nie musi być perfekcyjna, tylko wystarczająca. Tata też. O tym, że często brakuje nam siły i cierpliwości, ale trzeba najpierw zadbać o siebie, żeby mieć siłę zadbać o innych. Napełnić swój "kubek", aby móc uzupełniać kubeczki dzieci:” – piszesz na swoim IG. To ważna zasada, o której wielu rodziców chyba zapomina?
Myślę, że wielu rodziców nie tyle zapomina, ale nawet nigdy o tym słyszeli. A nawet, gdy gdzieś trafili na ten przekaz, to w natłoku codziennych obowiązków nie mieli okazji przećwiczyć tej wiedzy w praktyce i ugruntować nowych nawyków.
Nikt nas tego nie uczył, a według mnie podstawy psychologii oraz troska o własne emocje i zasoby powinny być obowiązkowym elementem programu nauczania na wszystkich etapach edukacji. Nasze społeczeństwo byłoby wówczas zdrowsze i szczęśliwsze.
Ja sama uczyłam się tego dopiero, gdy zostałam mamą, wcześniej w ogóle się tym nie interesowałam. Towarzysząc dzieciom w ich rozwoju stopniowo uczyłam się wszystkiego o zdrowym rozwoju emocjonalnym i budowaniu relacji, przeszłam też depresję i terapię. Wszystkie te doświadczenia były dla mnie bardzo rozwijające. Zawsze byłam prymuską i najlepszą studentką na roku, ale 9 lat rodzicielstwa nauczyło mnie więcej, niż 21 lat formalnej edukacji (w tym podstawówka, liceum, studia magisterskie i podyplomowe)!
A co takiego daje internet Tobie, że chcesz być w nim obecna?
Obecnie jest to na równi poczucie misji, potrzeba tworzenia wartościowych treści oraz działalność zawodowa – od kilku lat blog i wszystkie jego odnogi to moja praca na pełen etat (a nawet więcej). Odkąd pamiętam, zawsze coś tworzyłam: jako dziecko "wydawałam" komiksy i bogato ilustrowane czasopisma z krzyżówkami i opowiadaniami. Nie lubię pisać, jestem raczej ścisłym umysłem, ale blog bardzo pomaga mi uporządkować własne nieuczesane myśli.
Dlaczego działam w sieci, a nie na żywo? Jestem skrajnym introwertykiem. Od zawsze chciałam robić coś dobrego. Najpierw to była edukacja ekologiczna, potem chciałam się zajmować się społecznym aktywizmem, ale blokowała mnie moja nieśmiałość i ogromne trudności w nawiązywaniu kontaktów i networkingu. Dlatego internet jest dla mnie idealnym miejscem – mogę się realizować, dzielić wartościowymi treściami, a jednocześnie minimalizować stres związany ze społecznymi interakcjami.
Zajęło mi to ponad 10 lat, ale z czasem tak poukładałam sobie życie zawodowe, aby połączyć poczucie misji, pasję i pracę. A poza tym bardzo lubię też ten twórczy i estetyczny aspekt blogowania: fotografię, dopieszczanie zdjęć, szablonu i grafiki – jestem samoukiem, zaczynałam od zera, więc postępy, jakie zrobiłam na przestrzeni lat, również dają mi dużą satysfakcję.
Kto (lub co) Cię inspiruje, napędza do działania i do tworzenia nowych treści?
Haha, dobre pytanie! Po równo: moje dzieci, Czytelniczki i psychoterapeutka! (śmiech) 100% tematów, które poruszam na blogu czerpię z naszej codzienności, wiadomości i pytań od "Matek Dzikich Dzieci" oraz pracy nad sobą i odkryć, których dokonałam podczas psychoterapii.
Czy czujesz efekty swojej pracy w sieci? Jaki dostajesz feedback od swoich obserwatorów i obserwatorek?
Oj tak! Bloguję od 2015 roku i regularnie dostaję pozytywny feedback i wiadomości z podziękowaniami. Dotyczą one bardzo różnych tematów: ktoś lepiej zrozumiał emocje dziecka, wyedukował rodzinę i zaczął stawiać granice w relacjach. Ktoś odpuścił, odważył się dać dziecku więcej swobody, pozwolił na zabawy w błocie i zaczął czerpać z tego radość! Ktoś poznał najbardziej wartościowe, mądre i piękne książki dla dzieci. Ktoś podziękował, że pokazuję rodzicielstwo bez lukru, prawdziwe życie, trudne emocje i zdejmuję poczucie winy z barków rodziców. Ktoś przestał czuć się osamotnionym, najgorszym rodzicem na świecie. Ktoś docenił, że wszystko, o czym piszę i mówię jest bardzo spójne i dzięki temu uporządkował własne priorytety. Ktoś inny zdecydował się na emigrację – i była to świadoma decyzja, z uwzględnieniem wszystkich plusów i minusów, bo nie przedstawiam krajów skandynawskich w różowych barwach. Ktoś zadbał o siebie po latach zaciskania zębów i "poświęcania się". Ktoś zrozumiał, że depresja to nie powód do wstydu i odważył się zgłosić do psychoterapeuty i/lub psychiatry. Dostałam nawet kilka wiadomości, że w ten sposób "uratowałam komuś życie" – to wielka odpowiedzialność, a jednocześnie najbardziej poruszający i najcenniejszy dla mnie feedback.
Wszystkie te wiadomości bardzo mnie cieszą – czarno na białym widzę, że moja działalność w sieci ma sens – to prawdziwa pomoc i realny, pozytywny wpływ na życie rodziców, ich dzieci oraz dobra energia, która idzie w świat.
Co ciekawe, pomimo że poruszam trudne i kontrowersyjne tematy, a zasięgi idą w setki tysięcy, to nie spotykam się z hejtem. Nieprzyjemne komentarze zdarzają się sporadycznie, przez te prawie 7 lat mogę policzyć je na palcach jednej ręki. Mam wyjątkową, kochaną, mądrą i najlepszą społeczność na świecie!
Wyświetl ten post na Instagramie.