Wywiad

Izabela Kuna: "Mogłam być mniej rozsądna. Trzeba próbować różnych rzeczy w życiu"

Izabela Kuna: Mogłam być mniej rozsądna. Trzeba próbować różnych rzeczy w życiu
Izabela Kuna w sesji zdjęciowej do magazynu PANI
Fot. Adam Pluciński

Mówi to, co myśli. Bez filtrów. Nie boi się nagości, chętnie pokazuje ciało. Ale nie zawsze tak było. Z Izabelą Kuną rozmawiamy o tabu. O zakazach. I o wstydzie.

Izabela Kuna: "Moja seksualność obudziła się późno"

PANI: Seksualność to dla ciebie ważny temat?

IZABELA KUNA: Ważny

Pytam, bo w poprzedniej części trylogii „Teściowie”, jednego z największych filmowych hitów ostatnich lat, twoja bohaterka przeżyła erotyczne przebudzenie. I teraz z tego odkrycia korzysta. A temat dojrzałej kobiecej seksualności w polskim kinie prawie nie istnieje.

Nie tylko w kinie, w życiu to też temat tabu. Albo go pudrujemy, albo ośmieszamy, albo udajemy, że go nie ma. Moja seksualność obudziła się późno, po trzydziestce dostała szału, a teraz chciałaby dalej szaleć, ale nie ma tyle siły. Osiągnęła poziom stabilny. Mam wspaniałego mężczyznę, którego bardzo kocham i lubię, ale jak to mówią, mierz siły na zamiary. (śmiech) To, że na plaży pokazuję się w bikini, a na planie chętnie odsłaniam ciało, jest przełamywaniem własnego wstydu, a nawet popisywaniem się swoją seksualnością. Ale może to też być łabędzi śpiew...

A jak było z twoją Wandą?

Ona skryła swoją seksualność w niemodnych garsonkach i po prostu się jej wstydzi. Tadeusz, z tego, co mi wiadomo, był pierwszym mężczyzną w jej życiu, więc seksualnie jest ogarnięta jako tako, czyli słabo. Nie miała szansy poznać swojego ciała i swoich pragnień. Nie oczekuje fajerwerków, bo nie wie, gdzie są. Ale gdy wyjechała na wakacje i zobaczyła atrakcyjnie ubrane, przyciągające pożądliwe spojrzenia kobiety, to zrozumiała, że też tego chce. Jednocześnie Wanda nie jest w pełni świadoma tego, co się z nią dzieje. Czuje, że coś jej ucieka, że jest jej we własnym ciele niewygodnie, że jest goręcej niż zwykle, ale zmienne nastroje są stałym punktem jej programu, więc nie rozpoznaje tego rozchwiania emocjonalnego i burzy hormonów jako fizjologicznej zmiany związanej z menopauzą. Ja to wszystko znam. Swoją kobiecość, swoje potrzeby zaczęłam dostrzegać dopiero po rozwodzie. Przeszłam wtedy kurs przyspieszonego dojrzewania. Miałam prawie 30 lat i czułam ogromną satysfakcję, że nareszcie jestem wolna i mogę robić, co chcę. Zrozumiałam, że jestem kobietą, która ma swoje pragnienia i powinna za nimi iść. Kobietą, która ma ładne ciało, musi o nie dbać i korzystać z niego.

Zapytana, jaką radę dałabyś dwudziestoletniej Izie, powiedziałaś kiedyś: „żeby wdawała się w romans za romansem”.

Kiedy dorastałam, seks nie kojarzył mi się z przyjemnością, tylko z czymś, czego należy się bać. Wychowałam się w przeświadczeniu, że dziewczynka ma być grzeczna, miła i uśmiechnięta oraz unikać kontaktu z płcią przeciwną. W każdym razie musi uważać. Skrycie marzyłam o tym, żeby mieć chłopaka, ale i tak ci, którzy podobali się mnie, nie byli zainteresowani, a ja z kolei nie chciałam tych, którym ja się podobałam. Bałam się tego, co będzie po okresie platonicznym, pocałunków, seksu. Chciałam tego, ale się bałam. Dlatego żałuję, że w młodości nie romansowałam. Mogłam być mniej rozsądna. Trzeba próbować różnych rzeczy w życiu, czy to w pracy, czy w kuchni, czy w łóżku.

Tak jak Wanda pochodzisz z małej miejscowości, z Tomaszowa Mazowieckiego. Kiedy dorastałaś, cielesność stanowiła tabu?

Tomaszów nie jest aż takim małym miastem, a seks może być tematem tabu w każdym miejscu. Wstydziłam się założyć pierwszy stanik. Wstydziłam się odkrywać ramiona. Pamiętam kobiety ukrywające ciążę pod olbrzymimi ubraniami. Chowały się, bo ciąża to seks. Czyli wstyd. Kiedy byłam nastolatką, o miesiączkowaniu mogłam pogadać z koleżankami w szkole, nie z mamą. W domu poinformowano mnie, że jestem kobietą, i tyle. Rozmowy uświadamiające o chłopakach, o seksie? Zapomnij! Z moimi rodzicami nikt nie dyskutował na takie tematy, więc oni ze mną też nie rozmawiali. Nie umieli.

A strój? Trzeba wtedy było wyglądać przyzwoicie?

Przyzwoicie, czyli nie rzucać się w oczy, respektować przyjęte normy. Do kościoła, do lekarza i do teatru - elegancko. I zawsze czysta bielizna, na wypadek, gdyby nas zabrało z ulicy pogotowie. (śmiech) Moja mama ubierała się pięknie, szyła sobie fantastyczne ubrania, miała dobry gust, ale nigdy na przykład nie chodziła bez pończoch. Goła noga była nie do pomyślenia. Rozbierała się, i to bardzo nieśmiało, na plaży. Dorastałam w domu pełnym zasad, o których się nie mówiło, ale które były. Uczono mnie, że jeśli ktoś mnie czymś częstuje, to mam grzecznie podziękować, nie wypada nic przyjąć. Wygłupy? Głośny śmiech? Też nie przystoi. Pożyczanie rzeczy od koleżanek? Nie wolno. Marzyłam, żeby pójść do sąsiadów po sól, ale też nie wypadało. Potem pilnujesz sama siebie na każdym kroku, wszystkiego się boisz, wstydzisz. I cały czas zastanawiasz się, czy robisz coś źle. Nie znałam poczucia intymności czy swobody.

Dlaczego?

Jak żyjesz w małym mieszkanku, to nie możesz się schować. Nie mieliśmy samochodu, nie mieliśmy telefonu, bardzo długo mieszkaliśmy z rodzicami w małym pokoju z kuchnią. Potem, jak już dostaliśmy większe lokum, to moja siostra przyjechała z małym dzieckiem i ja znowu nie miałam własnego kąta. Żeby było jasne - mnie to nie przeszkadzało. Nie uciekałam z domu, lubiłam swój pokój i swoje dzieciństwo, tylko nauczyłam się chować ze swoimi pragnieniami. Ale naprawdę cieszyłam się, że jest pełna chata. Lubiłam, jak byli wokół mnie ludzie, a ten brak intymności najbardziej podobał mi się na imprezach. Zawsze siedziałam razem z dorosłymi. Jakbym musiała wszystkich mieć na oku. Przychodziło do nas dużo gości, chłonęłam ich historie i domyślałam się nieprzyzwoitych kontekstów. Wszechobecny alkohol dodawał atmosferze pikanterii i rumieńców, pomagał się wyluzować. O tym aspekcie też opowiadają „Teściowie".

Opowiesz coś więcej?

Całe młode życie słyszałam: „Pijak, ale dobry człowiek”. Moi rodzice nie pili alkoholu, ale alkohol w domu był zawsze na wypadek gości. O tym, że ktoś pije, mówiło się po cichu. I zawsze się tego kogoś usprawiedliwiało. „Jak nie pije, to do rany przyłóż, odda ci ostatni grosz, serce ma na dłoni”. Jak się napije, to bije, wszczyna kłótnie, traci pieniądze i rozum, ale w sumie „dobry człowiek z niego”. I nie zapominajmy, że dotyczyło to tylko mężczyzn. W ten sposób usprawiedliwiało się nie tylko ich skoki w bok, ale też domowe awantury, przemoc. W szkole wiedzieliśmy, które dzieci mają tatusiów, co piją, które są bite, bo rozbieraliśmy się wspólnie na WF-ie. Wiedzieliśmy, która koleżanka idzie po szkole pod pracę ojca, żeby odebrać jego wypłatę. Przyjmowaliśmy jednak wszystkie razy, które na nas spadały, bo chcieliśmy przetrwać. Jak mnie zbiła na zajęciach sportowych nauczycielka, to bardziej było mi wstyd, niż byłam wściekła. Ale już to, że jej nie przeprosiłam, uznałam za odważną decyzję.

Co jeszcze było powodem do wstydu?

Jak byłam mała, nikomu do głowy nie przyszło, żeby mnie zdiagnozować w kierunku ADHD. To dopiero byłby wstyd! Już fakt noszenia okularów był dla mnie bolesny. Choroba też była tematem tabu. Jeśli ktoś miał nowotwór, wszyscy trzymali to w tajemnicy. Zamiast „rak” mówiono „ten, co chodzi do tyłu”. Ja na szczęście dość dobrze sobie radziłam, a moja nadpobudliwość była mylona z temperamentem. Wszędzie było mnie pełno, robiłam masę rzeczy naraz i bez przerwy się przewracałam. Nawet w białej sukience od komunii zaliczyłam glebę. To dopiero był wstyd przy obcych ludziach. (śmiech) Codziennie zmieniałam charakter pisma i szybko się nudziłam. Pewnie wcześniejsza diagnoza pomogłaby mi lepiej poradzić sobie z lękami, kompulsjami i stresem, ale pójście do lekarza oznaczałoby, że coś jest ze mną nie w porządku. No i tak zostało.

 

 

Izabela Kuna: "Nareszcie samej sobie się podobam"

Często podkreślasz swój wiek.

I zawsze dodaję: „Szkoda, że nie jestem młodsza”. Żal mi kurczącego się czasu, który mi pozostał, a zmiany zachodzące w ciele to też niewesoły temat. Dlatego dbam o ciało bardzo, dobrze się w nim czuję i chcę je pokazywać. Mam wręcz taką potrzebę, bo nareszcie samej sobie się podobam. Zawsze miałam kłopot z polubieniem własnego ciała, dlatego cieszę się, że to się w końcu stało. To też jest moja ciężka praca. Nie przepadam za modnym słowem „samoakceptacja”, bo dalej wielu rzeczy nie akceptuję, ale i tak mogę powiedzieć, że patrzę na siebie w lustrze z przyjemnością. I jestem z siebie dumna. Kurs przyspieszonego dojrzewania mogę uznać za zaliczony.

Na czym polegał?

Zrozumiałam, że należy mi się szacunek. Że mogę być przez mężczyznę traktowana dobrze i że na to zasługuję, to jest moje święte prawo. Ale dopiero kiedy spotkałam Marka, przekonałam się, że to jest możliwe. Że jestem w stanie żyć bez strachu, bez lęku, bez paniki. Związek z nim nauczył mnie funkcjonowania w spokoju, chociaż na początku walczyłam, bo życie mnie przeczołgało i spokój wydawał mi się stanem nienaturalnym. I choć w końcu byłam szanowana, miałam dobry dom i fajną rodzinę, to dalej tkwiłam w nawykach zalęknionej dziewczynki. Nie umiałam normalnie żyć. Ale w końcu się nauczyłam, bardzo jestem za to wdzięczna sobie, Markowi i terapii. Ciężko na to lepsze życie zapracowałam. A wraz z nim przyszła też większa odwaga w pracy. Uwielbiam wyzwania, jestem wojowniczką.

Izabela Kuna o związku: "Marek oświadczał mi się nawet dwa razy"

Wierność w związku jest dla ciebie ważna?

Mnie się wydaje, że zawsze byłam wierna… Masz wątpliwości? Każdy ma swoją własną definicję, ale według mojej byłam wierna. I momentami żałuję. (śmiech) A z drugiej strony cenię sobie to, że jesteśmy z Markiem już tyle lat razem i byłoby mi przykro, gdyby on nie był mi wierny, bo zakładam optymistyczną wersję, że jest. Zapewne wystawiłabym mu wtedy walizki z ubraniami za drzwi i zabrałabym wszystko inne. A przynajmniej takim scenariuszem mu grożę.

Ale wiesz, że zdecydowanie łatwiej jest zabrać wszystko, kiedy bierze się rozwód? Nie myśleliście o sformalizowaniu waszego związku? Jesteście razem już od 20 lat.

Rozważaliśmy to, Marek oświadczał mi się nawet dwa razy. Ale wtedy naszą główną motywacją była chęć zrobienia wielkiego przyjęcia. A dzisiaj nie imprezujemy już tak, jak kiedyś. Ja w zasadzie w ogóle, bo kilka lat temu zrezygnowałam z alkoholu. Kiedyś uwielbiałam organizować spotkania i gotować dla gości, a teraz dom jest dla mnie azylem, w którym lubię się schować. I nie gotuję już wcale, bo ani nie mam ochoty, ani czasu. Ostatnio próbowałam do tego wrócić, ale z marnym efektem: udało mi się nawet spalić ziemniaki i Marek zasugerował, żebym sobie odpuściła. (śmiech) Wracając do ślubu, nasza sytuacja rodzinna jest taka, że poza wspólnym synem mamy dzieci z poprzednich związków. I tym dzieciom łatwiej będzie po naszej śmierci podzielić się majątkiem, jeśli nie będziemy małżeństwem. Poza tym na starość ludzie wariują i może zakocham się w kimś dramatycznie? (śmiech) Lepiej zostać przy osobnych kontach bankowych.

Cały wywiad można przeczytać w najnowszym wydaniu magazynu PANI

pa_10_001_a_v5

Kim jest Izabela Kuna?

Izabela Kuna - Aktorka, pisarka. Rocznik 1970. Pochodzi z Tomaszowa Mazowieckiego, ukończyła PWSFTviT w Łodzi. Długo grała drugoplanowe role i dorabiała w różnych zawodach, ale w końcu popularność przyniosły jej takie głośne produkcje jak „Lejdis”" czy „Idealny facet dla mojej dziewczyny”. W jej filmografii znalazły się też „Drogówka” i „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego oraz „33 sceny z życia” Małgorzaty Szumowskiej – za te trzy role otrzymała nominacje do Orłów. Ostatnio można było ją oglądać w serialach „Klara” (który powstał na podstawie napisanej przez aktorkę książki), „Prosta sprawa” i „Krew z krwi”, a obecnie na ekranach kin jest wyświetlana komedia „Teściowie 3”, do której scenariusz napisał Marek Modzelewski, prywatnie partner Izabeli Kuny.

 

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 10/2025
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również