Razem z grupką innych śmiałków Natalia Przybysz przepłynęła Atlantyk. Trzy tygodnie na oceanie. Dla prawdziwego żeglarza tyle, co nic, ale dla kogoś, kto nigdy wcześniej czegoś takiego nie próbował - wyczyn. Natalia Przybysz opowiada o planktonie, gotowaniu, wschodach słońca i dlaczego nie da się ćwiczyć jogi na pokładzie.
"Nieodwracalne zmiany na lepsze następują, kiedy robimy coś długo", napisałaś na swoim Facebooku. Co miałaś na myśli?
Rejs przez Atlantyk właśnie. Na jachcie spotkałam się z Renatą Kaczoruk, Mają Hirsch, Antkiem Królikowskim, Liroyem i Zygmuntem Miłoszewskim. Kapitanami byli Roman Paszke i Adam Skomski, a oprócz tego płynęła z nami ekipa telewizyjna - w sumie 12 osób na 13-metrowym małym jachcie. Trzy tygodnie, z Las Palmas na Kanarach na Martynikę. Bez ziemi pod stopą i na horyzoncie. Dla mnie - niesamowita, terapeutyczna przygoda.
Nie przeszkadzali ci ludzie wokół? Kamery?
Najpierw tak, ale po tygodniu robi się luz i wszystko jedno. Warto zobaczyć, jak bardzo bywam rozczochrana, bo nie mam fryzjerskich uzdolnień. Ale dostałam luksus, na który niewiele kobiet może sobie pozwolić - na blisko miesiąc wyjęto mnie ze wszystkich możliwych kontekstów życia.
Na początku się bałam, że utonę. Myślałam: ale jestem głupia, przecież mam dzieci! Ale z drugiej strony - przez miesiąc byłam dziewczyną, która ma do ogarnięcia tylko siebie. Nie byłam mamą, ani partnerką - niesamowite doświadczenie.
Bałam się, że będę miała klaustrofobię albo lęk przestrzeni, a okazało się, że moje ciało świetnie reaguje na fale i “lulanie”. Łódka okazała się przytulnym domkiem, a poczucie bezkresnej przestrzeni dookoła - wspaniałe i niesamowite. Nie było jak ćwiczyć jogi na pokładzie, ale można było siedzieć i obserwować wszystkie wschody słońca, co zresztą zrobiłam - nie opuściłam żadnego. Codziennie od 4.00 do 8.00 byłam na wachcie, a potem robiłam wszystkim śniadanie. Niezależnie od tego, jak ta historia zostanie zmontowana, dla mnie to było cudowne doświadczenie. I chociaż zostaliśmy dobrani tak, żebyśmy się różnili i żeby pojawiły się konflikty, nie mieliśmy ich zbyt wiele - co pewnie rozczarowało reżysera. Polubiliśmy się.
Szybko się zdecydowałaś?
Byłam na cudownym obozie jeździeckim, kiedy zadzwonił menedżer i zapytał, czy chcę przepłynąć Atlantyk. Akurat patrzyłam na myszołowa, który rozpościerał skrzydła. Powiedziałam „tak” bez zastanowienia. Zaraz po tym, kiedy się odważyłam galopować przez Kotlinę Kłodzką, w głębokich, kolorowych trawach. Niesamowite!
Dopiero kiedy się zgodziłam, zaczęły przychodzić myśli, że przecież to będzie reality show, a ja jestem słaba w TV, a co dopiero w czymś takim. Stresowałam się ewentualnymi kontrowersjami. Przecież nie mam pojęcia, jak oni to pokażą.
Nie miałam wtedy pracy, nie można było grać koncertów. Rejs był w listopadzie. Program dał mi szansę zarobić pieniądze i zrobić coś medialnie.
Podróż coś w tobie zmieniła? Coś zrozumiałaś?
Odkryłam, że po czymś takim trudno wrócić na ląd. Wiem, że prawdziwym żeglarzom może się to wydawać śmieszne - 3 tygodnie na wodzie? Ale dla mnie poczucie tej przestrzeni, wolności, to olbrzymie doznanie.
Nie jestem już taka sama - dostałam szansę rozłożyć skrzydła, które okazały się dużo większe niż przed przygodą i nie chcę ich składać. Chcę w życiu więcej przygód, więcej przyrody i nie przepuszczam wschodów słońca. Wstaję wcześniej i to jest magiczna chwila, która przenosi mnie mentalnie na ocean.
Mówisz o wolności na 13-metrowej łódce, gdzie było pełno ludzi. Dla mnie brzmi to jak więzienie, z którego nie ma gdzie uciec.
Na początku miałam takie więzienne kryzysy, ale później ulubioną czynnością stało siedzenie i kontemplowanie faktu, że płyniemy. A już obserwowanie, co się dzieje z gwiazdami to dopiero odlot! Płynęliśmy wzdłuż Drogi Mlecznej, która była niesamowicie widoczna.
Niebo bez żadnych zakłóceń.
A najlepszy jest moment, kiedy nie ma już słońca, a księżyc jeszcze się nie pojawił. Wenus świeci wtedy tak mocno, że zostawia łunę na morzu. Spadających gwiazd było tak dużo, że trzeba było mieć przygotowany notes z marzeniami. Trochę o tym jest moja piosenka “Jest miłość” z ostatniej płyty - o spotkaniu z energią Kory, o tym, jak dziwnie się czułam obcując z jej słowami. Ona często bada w swoich wierszach styk nocy i dnia, z którym nieustannie obcowałam na oceanie.
Odkryłam też, że łódka, która przecina taflę wody, pobudza do świecenia plankton - wygląda trochę jak świetliki w wodzie. Na początku myślałam, że mam coś z oczami, że to gwiazdy się odbijają, a potem się okazało, że to żyjątka, które świecą.
Praktykujesz jogę codziennie. Jak sobie poradziłaś z tym, że na jachcie nie miałaś, jak tego robić?
Nie chciałam się na nikogo wypinać w skłonach, poza tym cały czas były przechyły i ryzyko potknięcia się. Ciekawe, że kiedy w domu nie ćwiczę jogi, od razu bolą mnie plecy, a tam nie bolały. Być może dlatego, że aby się utrzymać na łodzi, trzeba było pracować mięśniami głębokimi. Paradoksalnie, wszystkim wzmocnił się “core”, czyli obręcz mięśniowa - na brzuchu i plecach, bo w naturalny sposób korygowaliśmy przechyły. Kiedy później już na Martynice ćwiczyłam jogę, wydawało mi się, że cały czas buja mi się mata. Ale nie czułam skostnienia w ciele.
Powiedziałaś, że robiłaś wszystkim śniadania. Dlaczego?
Nie tylko śniadania - byłam odpowiedzialna za żywienie wszystkich. Zgłosiłam się jako ochmistrzyni.
Codziennie razem z Zygmuntem Miłoszewskim, moim pomocnikiem, gotowaliśmy wegańskie posiłki. Lubię, dla mnie to twórcze. Miałam misję, żeby w czasie podróży ograniczyć jedzenie mięsa na łodzi najbardziej jak to możliwe. Udawało się, choć od czasu do czasu ktoś rzucał pomysł, żeby złowić rybę.
Podoba mi się zasada dr Sumińskiej, która mówi, że nie je mięsa, bo nie musi. Prosta i wystarczająca. Wierzę, że jeżeli ugotuję ludziom dobre wegańskie jedzenie, sami będą chcieli być wege. Nigdy nikogo do tego nie zmuszam, ale coraz więcej znajomych nie je mięsa, bo… wszystkich karmię.
Nie jesz mięsa od dziecka?
Od piątej klasy podstawówki. Przestałyśmy z siostrą, kiedy odkryłyśmy, że mięsem są zwierzęta. Mama też wtedy przestała je jeść, choć ona akurat ze względów zdrowotnych - walczyła z astmą. I tak to trwa.
Kochasz zwierzęta. Kora, której piosenki śpiewasz na najnowszej płycie “Zaczynam się od miłości” też kochała. Ciekawe, czy podobnie jak ty wierzyła, że wszystko jest energią, a zwierzęta mają duszę.
Jestem tego pewna!