Wiedziały o tym nasze mamy i babcie: nic tak nie uspokaja. Zamiast drutów, przyjemniej używać własnych rąk – przekonuje Anna Czasak, która tą metodą dzierga niezwykłe koce, szale i swetry.
Było tak: wyjechałam z koleżankami na weekend za miasto – opowiada Ania Czasak, założycielka marki woolbyAnn. – Pedałowałyśmy przez pola na rowerach, gdy przed oczami zaczęły mi stawać obrazy: dzieciństwo, dom na wsi, na łóżku wełniane narzuty. Babcia robiła je na drutach. Druga babcia zajmowała się krawiectwem. Jej pokój zawsze wypełniały materiały, koronki. Olśniło mnie: poczułam, że chcę do tego wrócić.
Agnieszka Chylińska, Lenny Kravitz, Cameron Diaz – łączy ich upodobanie do wełnianych robótek. Współczesne dzierganie nie jest jak kiedyś zajęciem dla starszych pań. Stało się demokratyczne: za druty chwytają kobiety i mężczyźni, osoby w każdym wieku. Po co? Ellen Byron, dziennikarka „The Wall Street Journal” pisze: „Chodzi o podróż, nie o szalik”. Odkryliśmy, że dzierganie to mindfullness w najczystszej postaci. Traktujemy je przede wszystkim jako formę wyciszenia i relaksu. Ciepła czapka to... miły efekt uboczny.
Dlaczego artykuł na temat wełnianych robótek pojawił się w amerykańskim dzienniku poświęconym biznesowi
i finansom? Warsztaty robienia na drutach to hit integracyjnych szkoleń dla firm. – Przez pierwszych 20 minut będziecie chcieli mnie zabić, ale potem poczujecie się lepiej – uprzedza Simone Thimonnier, instruktorka Mindknitation (od ang. „mind” – umysł i „knit” – dziergać). Pracownicy działu sprzedaży Google’a w Nowym Jorku początkowo są zdezorientowani – zabrano im telefony na trzy godziny! W końcu sięgają po leżące na stole włóczki i druty. Po kwadransie są tak wciągnięci w nowe zajęcie, że przestają myśleć o mailach do wysłania. Zapominają o cyfrowej rzeczywistości. Wychodzą zachwyceni, dawno nie czuli się tak odprężeni.
Dzierganie na drutach to stara tradycja. Nowością są wełniane makrorobótki. Nie wiadomo, kto je wymyślił. Jedną z prekursorek była Ukrainka Anna Marinenko, dziś właścicielka marki OHHIO. W krótkim filmie, który można zobaczyć w internecie, opowiada swoją historię: przez przypadek zamówiła wielki motek czesankowej wełny przeznaczonej do przędzenia włóczki. Nie wiedziała, co z nim zrobić, największe druty były za małe. Wpadła na pomysł, by użyć rąk. Tak powstał gruby ścieg, który okazał się doskonały na koc.
Oryginalny splot spodobał się Ani Czasak. – Techniki nauczyłam się z YouTube’a, a pierwsze koce chętnie kupili znajomi –opowiada. Choć grube, sprawdzają się przez cały rok. Nie trzeba ich prać, wystarczy wietrzyć. Zimą warto wystawić na mróz.
Ania szybko stała się ekspertką od wełny. – Zauważyłam, że ta od polskich owiec jest szorstka i łatwiej się mechaci. Australijska z merynosów kosztuje trzy razy więcej, ale jest miękka i trwała – zapewnia. Sekret tkwi w grubości włókna. Choć różnica wynosi tylko kilka mikronów, czuć ją w dotyku.
Rodzaj wełny ma znaczenie zwłaszcza w przypadku ubrań: swetra, czapki czy komina, które też powstają pod marką woolbyAnn. Są wykonane z włóczki, której Ania nie mogła znaleźć w sklepach. Kupiła więc... drewniany kołowrotek. W salonie nowoczesnego domu pod Warszawą wygląda intrygująco. To zmodernizowana wersja tradycyjnego urządzenia, które od trzech pokoleń produkuje rodzinna firma Kromski i Synowie z Wolsztyna. – Pozwala mi uprząść włóczkę, jakiej potrzebuję, ale lubię też jego specyficzny stukot, relaksuje mnie – uśmiecha się Anna. Gdy siedzi przy kołowrotku, do głowy przychodzą jej najlepsze pomysły.
Fenomen odstresowującego działania wełnianych robótek zbadali naukowcy. Stwierdzili, że u osób, które oddają się temu zajęciu, spada ciśnienie, obniża się tętno, poprawia pamięć, myślenie i uwaga, zmniejsza się odczuwanie bólu. – Trzeba powtarzać tę samą czynność, a jednocześnie się skupić, żeby nie popełnić błędu – wyjaśnia Anna. – Jeśli spadnie oczko i od razu tego nie zauważę, praca pójdzie na marne. Wyciszam więc i chowam telefon, by nic mnie nie rozpraszało. I... odpoczywam. Anna chce dzielić się tym z innymi. Prowadzi warsztaty z grubego splotu dla kobiet w warszawskiej pracowni Zaradne. W ciągu dwóch godzin można samodzielnie zrobić poduszkę i dowiedzieć się wszystkiego o wełnie. – Kiedyś było mi obojętne, co noszę. Kupowałam ubrania z sieciówek, nie patrząc, z czego są zrobione – przyznaje. – Dziś zawsze sprawdzam skład. W naturalnych tkaninach czuję się lepiej, a po wyrzuceniu nie zanieczyszczają one środowiska. Anna cieszy się, że odkąd robi koce, jej dzieci nie chcą przykrywać się niczym innym.