Czy po czterdziestce trzeba wyrzucić sukienki z odkrytymi rękawami? Do ilu lat wypada nosić mini i dekolty? Kiedy stajemy się kobietami w pewnym wieku, którym niby mniej wolno? I jak obyczaje zmieniły się w ciągu jednego pokolenia? Bo chyba się zmieniły… Sprawdzam. I podejmuję ryzyko zostania modelką przy własnym tekście. A nasze stylistki: Marysia Szaj i Ola Kintop dobierają mi zakazane lub polecane dla czterdziestolatki stroje.
Za krótka ta sukienka! - mówi żartem redakcyjna koleżanka, kiedy ja albo Ewa, szefowa działu urody, pojawiamy się w długości nad kolano. Trzy centymetry nad kolano, a nie trzydzieści - bo przecież mamy gen przyzwoitości. „Po czterdziestce nie wypada” - dodaje rytualnie koleżanka. „A tam, nie wypada” - odpowiadamy. Owszem, jesteśmy urodzone w latach 70., czyli na trasie matura - emerytura już trochę przedreptałyśmy. Czy to jednak powód, żeby się ograniczać w stroju? Nasz dialog stał się już rodzajem kultowego żartu. Ale… Właściwie kto decyduje o tym, co uchodzi? I czy to nie podpada pod ageizm czyli dyskryminację ze względu na wiek? Z jednej strony jesteśmy tolerancyjni, zachwycamy się odlotowymi strojami ponad 90-letniej Iris Apfel i późną karierą Heleny Norowicz, a styliści mówią, że wszystko wolno. Z drugiej - kiedy 50-letnia aktorka pojawi się z większym dekoltem, „pudelki” robią z tego sensację, a „eksperci” dywagują, czy Brigitte Macron w wieku 65 lat powinna nosić mini Wciąż zdarza się usłyszeć określenie „dzidzia piernik”, „babcia Barbie”, albo „z tyłu liceum, z przodu muzeum”, nazywane dziś syndromem 1661 (z tyłu 16 lat, z przodu - 61). „Odmładza się na siłę”, „tyle lat, a robi się na młódkę”, „jeszcze w pretensjach”…. Albo w drugą stronę: „młoda, ładna, a postarza się ciotkowatą sukienką”. Mamy chyba z wiekiem jakiś kłopot… A przecież, jak mawiał amant Clark Gable - każda kobieta ma sześć okresów życia: dziecko, dziewczynka, panienka, młoda kobieta, … młoda kobieta i… młoda kobieta.
Co tam Pesel - w głowie mam wciąż koło 35 lat. Ale może koleżanka ma rację? I czas zmienić garderobę na odpowiednią dla kobiety „w pewnym wieku”? Tylko co to znaczy? Które „-ste” lub „-siąte” urodziny stają się TĄ granicą? Kiedy stajemy się „paniami”- po wyjściu za mąż, urodzeniu dziecka, a może z przejściem na emeryturę? Pierwszy odruch: szukam podpowiedzi w internecie. I zaraz dostaję obuchem w łeb. Jedna z brytyjskich firm przeprowadziła ankietę, co wypada i czego nie wypada robić w pewnym wieku. Głosy oddało 2000 osób, na tej podstawie sporządzono drabinkę zakazów i nakazów. W wieku 34 lat nie należy już robić sobie selfie (jeszcze czego!), a w wieku 38 - przestać się upijać publicznie (no, nawet wcześniej!). Po 43. urodzinach - nie wkładać legginsów, a po 46. - bikini i butów typu „Uggi”. Po 50-tce dochodzi zakaz noszenia sportowego obuwia. Zaraz, właśnie wtedy ono się nam może najbardziej przydać! Co to za bzdury, nie czytam dalej. To dopiero ageizm!
Dla równowagi - inne brytyjskie badania. Optymistyczne. Wynika z nich, że kobiety osiągają „apogeum stylu” w wieku 35 lat. Bo „z wiekiem pojawia się lepszy gust i pewność siebie, podczas gdy młode osoby błądzą w poszukiwaniu stylu”. Ha, szanowne młodociane blogerki-szafiarki, jeszcze musicie poczekać na swoje apogea! Co ciekawe, czytam, że aż 40% kobiet uważa, że ubiera się „za staro”.
Po 43. urodzinach - nie wkładać legginsów, a po 46. - bikini i butów typu „Uggi”. Po 50-tce dochodzi zakaz noszenia sportowego obuwia. Zaraz, właśnie wtedy ono się nam może najbardziej przydać!
Ale co to znaczy? Status emerytki można mieć po skończeniu 60 lat, na uniwersytety III wieku zapisują pięćdziesięciolatków, ale z badań wynika, że uważamy kogoś za „starego” dopiero po 75. urodzinach. W dodatku żyjemy w czasach, kiedy „60-tka to nowa 30-tka, a 30-tka to nowa 18-tka”, jak pisał niedawno jeden z tygodników opinii. Kiedyś można było należeć do związku młodzieży socjalistycznej do 35 roku życia, potem zaczynał się wiek dojrzały. Dziś zdarza się, że dziewczyny w tym wieku zastanawiają się, czy wypada im jeszcze nosić koszulki z napisami lub poszarpane dżinsy. „Czterdziestka, straszna granica, za którą nie ma już nic. Tylko modowy grób, protezy, nietrzymanie moczu i trwała ondulacja” - pisze jedna z internautek. Sensację wzbudziła jakiś czas temu autorka Huffington Post, Andrea Pflaumer pisząc tekst, o tym czego pozbyła się z garderoby po skończeniu 50 lat, żeby nie być „wyblakłą wersją samej siebie”. Zrobiła nawet czystkę w szafce z butami, bo uważa, że żadna szpilka nie jest warta tego, żeby przez nią złamać (zagrożone osteoporozą) biodro.
Po dwóch dniach wiszenia na forach widzę, że rzeczywiście z tą pięćdziesiątką jest coś na rzeczy. Według wielu to czas na zmianę garderoby. Znajduję artykuł, jak w tym wieku dobrze nosić spódnicę. Za kolano, nie „do kolan”. Może być „nawet” w wyrazistych kolorach. Do tego obcas max 5 cm. Jak po 50-tce wybrać bieliznę? Tu zalecane wszystko, co spłaszcza, zbiera, podnosi, zapewnia podtrzymanie). Najwięcej „akcji” jest w rozdziale o kostiumach na plażę: „schować pośladki, ukryć brzuch, podnieść biust, wybierać kolory ciemne i jednolite…” A po 60-tce „unikać absolutnie”: majtek zawiązywanych z boku, cienkich ramiączek i zabawnych nadruków. Na innym portalu znajduję niemalże esej o tym, do jakiego wieku można nosić bluzeczki odkrywające pępek czyli tzw. crop top. „To najbardziej okrutne ubranie, jakie istnieje” - grzmi autorka. Dobrze wyglądają w nim chyba tylko 12-latki… Rety! Przypominają mi się oglądane na Wyspach Kanaryjskich 80-letnie Brytyjki na basenie. Nic nie ukrywały, najwyżej głowę pod kapeluszem od słońca. I z filuternym błyskiem w oku rozwiązywały sudoku. Może nie zaglądają do internetu?
Na jakimś forum trafiam na smętny wątek o tym, że dopóki jesteśmy w wieku prokreacyjnym, mamy domyślną zgodę opinii publicznej na strojenie się, kuszenie dekoltami i nóżką. A kiedy już „czas godów” jest zakończony, otoczenie naciska, żebyśmy stały się przezroczyste. Co? Że jak już kobieta urodziła dziecko albo jak wchodzi w okres menopauzy, nie ma prawa być atrakcyjna? Co gorsza, robią to kobiety kobietom, bo to one częściej zwracają sobie sobie uwagę na temat niestosownego ubrania. Panom nasze dojrzałe nawet dekolty jakoś mniej wadzą…
Skąd te wszystkie „wypada / nie wypada” biorą się w naszych głowach? „Dzisiejsze spojrzenie zakorzenione jest w mieszczańskich obyczajowych normach XIX-wiecznych” - mówi Małgorzata Możdżyńska-Nawotka, historyk sztuki i kostiumolog z Uniwersytetu Wrocławskiego. A wtedy podstawowym wymogiem było zachowanie „przyzwoitości”, bycie cnotliwą i „godną szacunku”. Moda kobieca oferowała znacznie większy niż męska repertuar fasonów i kolorów. Tłumaczono to po darwinowsku, że barwniejszą szatę ma ta płeć, która podlega wyborowi, a to mężczyzna wybierał żonę. Od tego wyboru zależało jej przyszłe życie i status, także w odniesieniu do mody - w pełni korzystać z niej mogła tylko mężatka. Jej wdzięki miały już „właściciela”, więc była „bezpieczna”.
Ajajaj, dobrze, że żyjemy w naszych czasach.
Co? Że jak już kobieta urodziła dziecko albo jak wchodzi w okres menopauzy, nie ma prawa być atrakcyjna? Co gorsza, robią to kobiety kobietom, bo to one częściej zwracają sobie sobie uwagę na temat niestosownego ubrania
- Pannie zalecano skromność, podkreśla Możdżyńska-Nawotka. W pamiętnikach znajdujemy wzmianki, że dziewczyny czasem wychodziły za mąż, głównie po to, by móc „wyżyć się” ubraniowo, co było niedostępne w stanie panieńskim. Czyniły to zresztą pod presją czasu, bo wtedy trzydziestka wyznaczała kres młodości - po jej ukończeniu np. nie wypadało już tańczyć na balu. Od kobiety starszej - powyżej 40 roku życia - oczekiwano ubioru statecznego, który „pretensyą nie razi”. Pozostawało jej tuszowanie fizycznej ruiny (!!!) , gdyż „każda starsza osoba traci tak wiele wdzięku przy zbliżającej się starości, że koniecznie przez właściwe i staranne ubranie, nagradzać musi to, co czas nieuchronnie niszczy w kobiecie. W miarę posuwania się w lata należy dobierać do ubrania poważniejsze materyały, a idąc z modą, tak się do niej stosować, aby nigdy zbytecznie w niej nie przesadzać np. nie nosić za szerokich lub za wązkich rękawów, nie robić spódnic najświeższych fasonów i mało jeszcze używanych, nie używać ozdób zanadto frapujących ... - zalecał „Tygodnik Mód i Powieści” z 1901 roku.
„Siwowłose powinny wybierać dyskretne kolory: ciemnoszary, granatowy, ciemnozielony, ciemnobrązowy…. Można je ożywić za pomocą bluzek, kołnierzyków i mankietów w kolorze kości słoniowej, srebrzystym, bladoróżowym lub błękitnofiołkowym” - czytam rady Lilo Aureden w poradniku „Bądź zawsze piękną”. Książka jest z lat 50-tych, ale warto zajrzeć, bo takie treści kształtowały gusta naszych babć i mam, a więc pośrednio nasze. Pani Lilo jest bezwględna. „Jeśli stara się Pani gwałtem wyglądać o piętnaście lat młodziej, z całą pewnością będzie wyglądała Pani starzej - jak „pretensjonalna starucha”. Dlatego nowoczesna mądra kobieta około trzydziestki zmienia się z „pierwszej naiwnej” w „kobietę z charakterem”. I dalej: „W miarę przybywania lat panie wyglądają lepiej w jednoczęściowym kostiumie ze sztucznego jedwabiu, nylonu, perlonu (?) lub bawełny, z dodaną dla elastyczności nitką gumową, albo w kostiumie z „lasteksu”, który koryguje figurę”. No i hit: „Im starsza kobieta, tym mniej powinna stroić swoje kapelusze w kwiaty i pióra”. Tak zrobię!
„Z upływem lat nie warto zaniedbywać się w stroju. Im się jest starszym, tym bardziej trzeba dbać o siebie. Szczególnie po sześćdziesiątce, gdy na ogół traci się na urodzie, nie należy pomarszczonej szyi, ramion pełnych plam barwnikowych, wiotkiej skóry itd. podsuwać pod oczy bliźnich”- radzi w książce „Życie bez starości” Irena Gumowska, za PRL -u naczelna ekspertka od savoir-vivre. Bezlitosna! Dodaje jednak na pokrzepienie, że dziś (czyli dla niej w roku 1969) moda jest właściwie dla każdego wieku taka sama (uf, zupełnie jak teraz!). Ale ostrzega: czarny postarza! „Żadna ekspedientka z domu mody we Francji nie poradzi kobiecie po czterdziestce czarnego sweterka. Taki nadaje się najlepiej dla 18-letniej dziewczyny” - twierdzi i podaje wytyczne na kolejne dekady życia. Koło czterdziestki - wybieraj tylko kolory mocne, „bajeczne”. Po pięćdziesiątce - pastelowe, a po sześćdziesiątce - „niemowlęce” - różowe, lila, seledynowe, niebieskie. Od 70. urodzin - piaskowe, perłowe, szare, białe. Dlaczego akurat tak? Nie jest powiedziane. Za to dowiaduję się, że jako osoba 40+ w kwestii butów powinnam już rozważyć wkładki ortopedyczne („są one rozpowszechnione w wielu krajach europejskich, a szczególnie w Czechosłowacji”). Jest jeszcze rada dla panów - w pewnym wieku nosić należy tylko szelki, gdyż pasek uciskając hamuje oddech. No i to jest konkret. Powiem mężowi.
Sprawdzę, co w kwestii dopasowania ubrania do wieku sądzą Francuzki. Wszak „nie tyją”, mają „paryski szyk” i ogólnie znają się na ładnym wyglądzie. W każdej porządnej rodzinie dziewczyna dostaje na 16. urodziny apaszkę Hermèsa, muszą więc mieć inne zwyczaje związane z wiekiem.
Znajduję porady słynnej modelki Ines de la Fressange dla kobiet 40+: wystarczy mieć dobre „basiques” - dżinsy, trencz i piękny kaszmirowy sweter z golfem, a wtedy nie popełnisz „fashion faux pas”. No tak, ale to samo może nosić licealistka. Jedyny plus, że jednocześnie przekonują mnie: po 40-tce jesteś „bardziej glamour” niż kiedykolwiek i całkowicie świadoma swojej kobiecości. „To idealny moment, żeby ją pokazać”. „Ale nie za bardzo” - dodają w nawiasie.
50-latki i „te o wiele starsze” wrzucono już do jednego rozdziału (!). „W dalszym ciągu mamy prawo bawić się modą, nosić kolorowe rajstopy, koronki lub ubierać się jak chłopak, jeśli tylko mamy na to ochotę. Unikamy tylko wyzywającego stroju, w tym połączenia spódnicy mini, gołych pleców i butów na koturnach ze sznurka”.
Sięgam do słynnego przewodnika „Francuski szyk! Zostań własną stylistką” (Isabelle Thomas i Frederique Veysset). Na początek dostaje się nastolatkom - że przesadzają z niedopasowanym do wieku makijażem, stanikami push-up i ich wystającymi „seksownie” ramiączkami. 20-lat? To wiek, kiedy „część z nas zaczyna wątpić w swoją atrakcyjność i zbyt często sięga po rzekome symbole kobiecości: mini, wysokie obcasy, głębokie dekolty. Nadużywając ich stajemy się zaprzeczeniem seksapilu”. Ha, ta uwaga mogłaby dotyczyć i mnie, i cioci emerytki… Uwaga, 30-latki! „Nie wolno ulegać chwilowym kaprysom mody, musicie odróżniać się od innych ubraniami i dodatkami, które wam się naprawdę podobają”. Bla, bla…. W rozdziale dla 40-latek bezlitosne oświadczenie: „domyślamy się, że się starzejemy, ale jakoś nie do końca to do nas dociera”. Dzięki! W związku z powyższym autorki każą kupować rzeczy z dobrych gatunkowo materiałów. To akurat niegłupie: w tym wieku wreszcie nas na nie stać…. „Możesz sobie pozwolić nawet na spodnie w pomarańczowo - czerwono - różową kratkę, pod warunkiem, że tkanina ma ładną fakturę” - dopuszczają wyrozumiale autorki. I radzą dużo się śmiać. Z tych spodni?
50-latki i „te o wiele starsze” wrzucono już do jednego rozdziału (!). „W dalszym ciągu mamy prawo bawić się modą, nosić kolorowe rajstopy, koronki lub ubierać się jak chłopak, jeśli tylko mamy na to ochotę. Unikamy tylko wyzywającego stroju, w tym połączenia spódnicy mini, gołych pleców i butów na koturnach ze sznurka”.
Merci, jestem zawiedziona, nie dowiedziałam się niczego nowego. Poza inspirującym wyznaniem jednej z opisywanych w książce kobiet, która - choć dojrzała - wciąż chodzi w martensach. Bo? „Nie ma to nic wspólnego z zafascynowaniem młodością, tylko z dzieckiem, które mamy wciąż w sobie”.
Więcej konkretów znajduję w książce „Francuzki nie potrzebują liftingu”. Szpilki można nosić i do 70-tki, chociaż po 40-tce już tylko na… zasiadane kolacje. Autorka Mireille Gulliano każe z wiekiem zrezygnować z pokazywania dekoltu (chyba że się jest Sophią Loren, u której biust to wizerunek), z odsłaniania ramion („kiedy bicepsy i tricepsy zaczynają obwisać, zacznij nosić szaliki, chusty i sweterki z długim rękawem”). Ogólne motto: „dziewczęcy wygląd u dojrzałych kobiet NIE jest czymś, co podoba się Francuzkom. Ubieranie się stosownie do metryki jest niezwykle istotne, co nie oznacza, że nie można się wyróżniać czy być zauważalną. Łatwą alternatywą są dodatki: fajne okulary przeciwsłoneczne, oldschoolowy szalik, niezwykły pasek czy broszka”. Autorka podaje przykład przyjaciółki, która „mimo że jest grubo po pięćdziesiątce, czerpie przyjemność z zabawy w detale”. Co? „Mimo że jest po pięćdziesiątce”?!!!. Znowu mi tu pachnie ageizmem.
Karl Lagerfeld twierdził, że należy się ubierać stosownie do okoliczności, nie bardziej, nie mniej. Trzeba wiedzieć, dokąd się idzie i się dostosować. „Zbyt ubrana, będziesz wyglądała śmiesznie. A nie zadać sobie w ogóle trudu świadczy o złym wychowaniu”. Zgadzam się, ale kto ma ocenić, czy mój biust jest jeszcze „wyględny” i nadaje się do głębokich dekoltów - ja czy ktoś postronny? „Materia, którą pani się zajęła w tym tekście, jest trudna jak filozofia” - śmieje się Zuzanna Żubka - Chmielewska, historyk sztuki i antropolog, doktorantka w PAN i wykładowczyni w Międzynarodowej Szkole Kostiumografii i Projektowania Ubioru. Ale już na wstępie rozmowy podkreśla, że wiele zależy od „decorum”. Czyli od okoliczności. „Ostatnio widziałam, jak podczas uroczystości komunijnych jedna z mam miała różową sukienkę mini z falbaną, króciutką, pod pośladek. Pani zgrabna, nóżki chudziutkie, ale czy wypada być tak ubraną w sytuacji kościelnej? Moim zdaniem nie. Ale już na na grillu u znajomych - owszem. Ta sama sukienka włożona przez 15-latkę nie budziłaby mojego sprzeciwu”. Ekspertka przytacza też przykład opowiadany przez jej mamę. Po wojnie do Warszawy napłynęło sporo ludzi ze środowisk wiejskich. Te dziewczyny nad Wisłą opalały w bieliźnie. Nawet w gazetach o tym pisano, zalecając wkładanie kostiumów kąpielowych. Biustonosz i majtki odsłaniają tyle samo co kostium, ale to nie jest to samo.
Karl Lagerfeld twierdził, że należy się ubierać stosownie do okoliczności, nie bardziej, nie mniej. Trzeba wiedzieć, dokąd się idzie i się dostosować. „Zbyt ubrana, będziesz wyglądała śmiesznie. A nie zadać sobie w ogóle trudu świadczy o złym wychowaniu”.
Czy przychodząc w krótszej spódnicy do pracy „łamię decorum”? „Wiele zależy od tego, jak bardzo się przejmujemy zasadami, jakie mamy ciało i jaki mamy do niego stosunek. No i od środowiska, w którym pracujemy. Wolnym zawodom wolno więcej, a prawniczce - nawet młodej - mniej, mówi ekspertka. Pamiętajmy też o tym, że zasady się zmieniają. W latach 60, kiedy pojawiło się mini, trend był tak silny, że nosiły je i młodsze, i starsze kobiety. W latach 30-tych krzywe nogi były nie do pokazania, ale od kiedy pojawiła się Kate Moss, u której jest taka odległość między nogami, że jak mówi moja ciocia - pies z budą przeleci - są „dozwolone”, ba, nawet modne”. Kiedyś na dziwnie ubrane starsze osoby mówiono „babcia wariatka”, dziś to ikony stylu - śmieje się Zuzanna Zubka - Chmielewska. Zwraca też uwagę na inne aspekty. Po pierwsze, jej zdaniem bardziej niż wiek ogranicza nas dzisiaj kult chudości. A przecież nawet szczupłe dziewczyny nie zawsze są zgrabne. Po drugie: coraz większy staje się przymus bycia „młodym i superfajnym”. A nie każdy musi być kolorowym ptakiem. Można pozostać też szarą babcią. Ważne, żeby być w zgodzie ze sobą. To jest argument. Ustalamy też, że bywają panie ciotkowate już po 30-tce, a bywają 60-letnie dziewczyny, którym wiele uchodzi. Po cichu zapisuję się na przyszłość do tej drugiej grupy.
Jakiś czas temu sensację wzbudziło zdjęcie aktorki Bożeny Dykiel, która uchyla suknię i wystawia nóżkę. „67-letnią” - grzmiały plotkarskie portale. „A dlaczego nie? - dziwi się Maciej Brzozowski, znawca bon tonu. „Jeśli nie było to przyjęcie w ogrodach prezydenckich, nie widzę nic niestosownego. Przeciwnie: może niejedna dziewczyna, które zaczyna mieć problemy z wiekiem, uspokoi się i pomyśli: też tak będę błyszczeć po 60-tce. Moja koleżanka 55-latka zawsze powtarza: mam „pelikany” czyli zwisającą skórę na ramionach, ale chodzę w sukience bez rękawów, bo tak mi jest wygodnie. I ma do tego prawo”.
Maciej w ogóle jest zdania, że w doborze ubrań nie należy kierować się wiekiem, tylko zdrowym rozsądkiem. „Nie trzeba żyć excelem, tylko rozumem. Jeśli masz krzywe nogi, nie wkładaj mini, nawet jeśli masz tylko 20 lat - mówi i opowiada o swoim przykładzie. Jak twierdzi, całe życie „miał brzuch i chodził na wdechu”, więc choć marzył o koszulkach marynarskich w poziomie paski, nigdy ich nie kupował. Bo wiedział, że będzie źle wyglądać. „Dlatego niezależnie od wieku ubieram się w koszule w kratę albo pionowe paski”.
Konkluzja z rozmowy z mistrzem bon tonu? „U starszej osoby nie zaakceptowałbym stroju odsłaniającego zbyt dużo. Ale nie zaakceptowałbym też go u Anji Rubik. Ubranie nie może wystawiać nas na pośmiewisko. Bo najgorzej, jak patrzysz na znajomą i myślisz: „co ona z siebie zrobiła?”. To wygląda na rozpaczliwą próbę odmładzania się. Co ciekawe, u takich, które „wariacko” ubierają się przez całe życie, już mnie to nie razi. Wszystko zależy od tego, czy jesteśmy ubrani czy przebrani. Każdy powinien mieć instynkt samozachowawczy. Chanel powiedziała: jeśli przeglądając się w lustrze stwierdzisz, że masz odpowiednią ilość biżuterii, to jeszcze coś odejmij. Ja bym powiedział: jeśli uważasz, że odkrywasz w sam raz, zakryj coś jeszcze. Lepiej sugerować, niż pokazywać.
Czy Pesel ma mi urządzać szafę - pytam Joannę Bojańczyk, komentatorkę mody, od lat związaną z TS. „Kryterium wieku nie odgrywa żadnej roli, każdy może się ubrać, jak chce, ALE… I wszystko zasadza się w tych „ale”. Bo zdaniem Joanny są jednak pewne zasady, których warto się trzymać. Najważniejsza? Unikać ubrań za obcisłych (uwypuklają wałeczki!), i za luźnych („zajeżdżają” sklepem dla puszystych). „Z czasem niektóre szczegóły robią się gorsze: ramiona, dekolt, uda. O tym się milczy, bo nie wypada mówić o starości - zauważa Joanna. „A ona jest faktem. Patrzysz na dojrzałą kobietę, która ma świetne nogi i mówisz: nogi rzeczywiście piękne, ale to już - cholera - nie ten wiek… Np. pani prezydentowa Macron: w wieku 65 lat i na jej stanowisku ja już bym się z tymi kolanami nie obnosiła. Chociaż to kwestia mojego osobistego wyczucia - zabezpiecza się ekspertka. „A kolanko - trudny temat. Przed laty w Twoim Stylu poproszono mnie o tekst pod hasłem, że to taka piękna część ciała. Odmówiłam. Kolano to nie jest ładna rzecz i bardzo rzadko zdarzają się udane egzemplarze. Niezależnie od wieku! Mam wrażenie, że natura nie przewidziała, żeby było w takiej ekspozycji - śmieje się Joasia. Trochę się nie zgadzam. Kolanko, choć może nie wzorcowe, ciągle jest moje - dlaczego więc mam je trzymać w konspiracji? „A dlaczego do pracy nie chodzisz w kostiumie kąpielowym? Żyjemy wśród ludzi i obowiązują nas pewne normy społeczne, a jedną z nich jest to, że mniej efektowne partie ciała się zasłania. Ubieranie się wymaga wyczucia, ja skłaniam się ku teorii, że z tym się człowiek rodzi. To nie jest może optymistyczne… - mówi Joasia.
Zgadzamy się co do jednego. Większe znaczenie niż wiek ma sylwetka. Jeśli nie ma zastrzeżeń do brzucha czy ud, ubieraj się jak chcesz. „Ale dla krótkich szortów 40-tka to limit” - słyszę na pożegnanie. Jasne, nawet nie miałam takiego zamiaru…
Czy nosić krótką sukienkę po czterdziestce? Pewnie tak, jeśli dobrze się z tym czujesz. Na pewno warto kierować się zasadą ważną w każdym wieku: nie, to co każe metryka, tylko to, w czym ci jest do twarzy.
Po pierwsze sylwetka, po drugie okoliczności, po trzecie samopoczucie” - uważa projektant Rafał Michalak z MMC. Jeśli czujesz się młodo i tak się ubierasz - ok. Nasze babcie koło czterdziestki uważały, że już prawie wszystko za nimi, teraz w tym wieku niektóre panie dopiero zaczynają rodzić dzieci. Kasia Sokołowska, z którą się przyjaźnimy, mawia: wszystko co najlepsze, jeszcze przed mną”.
Projektant zwraca uwagę na to, że pierwszy raz w historii mody mamy taki czas, że wszystko wolno. „Jeszcze w latach 80. była dyktatura jednego stylu, dziś mamy mnóstwo równoważnych trendów. Zalecenia dotyczące wieku też się poluzowały. Ale pewne zasady wciąż są aktualne. Zawodowo ubieramy wiele gwiazd i obserwuję, że te po czterdziestce mają świadomość, że ramion już nie eksponujemy, a epatowanie biustem może wyglądać wulgarnie. Zresztą kobiety w Polsce akurat nie przesadzają w tę drugą stronę - uważam nawet, że powinny być odważniejsze i mieć więcej luzu. Bo najwięcej ograniczeń siedzi w naszej głowie. A stare zasady? Czasem się przydają. Małą czarną zawsze warto nosić z perłami, bo rozświetlają twarz. Brytyjki czy Amerykanki w pewnym wieku noszą je nie bez powodu”.
Michalak przyznaje, że czas nie jest sprzymierzeńcem ciała, ale z drugiej strony sam zauważa, że ma wiele znajomych, które dziś wyglądają lepiej niż przed laty. „I to nie jest kwestia operacji plastycznych, te kobiety mają po prostu bardziej wyrobiony styl, są świadome siebie i mody. A co najważniejsze - z wiekiem u wielu kobiet rośnie pewność siebie. Dzięki temu też wyglądają młodziej. Popatrzmy na Joannę Przetakiewicz - chwali się, że skończyła 50 lat i nosi coraz krótsze spódniczki. Super. Ostatnio Joanna Horodyńska pokazywała mi zdjęcie swojej mamy w mini - wyglądała bardzo dobrze. Agnieszka Perepeczko chodzi bez staników i dobrze jej z tym. Danusia Stenka ma siwe włosy, ale młodzieńczy błysk w oku. I chyba o ten błysk chodzi najbardziej! No i żeby to nie było wymuszone. Jeśli w modzie nie robimy czegoś na siłę, zawsze wychodzi lepiej. Gdybyśmy Tinę Turner ubrali w długą suknię, nie byłaby Tiną Turner, podsumowuje Michalak.
Chociaż stereotypy w naszych głowach trącą XIX wiekiem, świat poszedł naprzód. Jak pisze jedna z internautek: „nie wypada” to przyjść w bikini w teatru, a inne rzeczy są dozwolone. Czy nosić krótką sukienkę po czterdziestce? Pewnie tak, jeśli dobrze się z tym czujesz. Na pewno warto kierować się zasadą ważną w każdym wieku: nie, to co każe metryka, tylko to, w czym ci jest do twarzy. „Własne wady i drobne usterki skontroluje Pani przed lustrem o wiele krytyczniej niż to uczynią przyjaciółki. Niech Pani pokazuje tylko to, co rzeczywiście zasługuje na pokazanie, i ukryje zręcznie a dyskretnie drobne wady, które skrycie Panią martwią” - pisała 60 lat temu Lilo Aureden w przewodniku dla pań. Aktualne do dziś.