Nie pomoże tylko farmaceutyczna chemia. Trzeba wdrożyć dietę i zacząć się ruszać!
Jemy zbyt dobrze i zbyt dużo – twierdzą lekarze. I niestety mają rację, bo w porównaniu z naszymi przodkami na stołach panuje obfitość jedzenia. Relatywnie spożywamy za dużo mięsa i produktów wysokoprzetworzonych, przesycając się węglowodanami. Do tego prowadzimy zbyt spokojne życie – siedzimy, gnuśniejąc przed komputerami i miast chodzić, wybieramy najgorszą z możliwych transportowych alternatyw, czyli samochód. Dlaczego tyjemy? Najprościej napisać, że u otyłych bilans energetyczny się nie zgadza – spalamy mniej kalorii niż wprowadzamy do organizmu. Takie postawienie sprawy to jednak groźne uproszczenie. Czy rzeczywiście jest tak, że wystarczy ruch, żeby sobie poradzić z nadmiarem energii? Bez wątpienia wyczynowcy takiego problemu mieć nie będą, ale nie każdy jest sportowcem. Wiele osób cierpi poza tym na schorzenia metaboliczne, a one – mimo ruchu – potrafią dokuczyć i rzeczywiście przeszkadzać. Nie chciałbym tłumaczyć własnej nadwagi wyłącznie wpływem AZT – Hashimoto czy niedoczynności tarczycy, ale choć to wypierałem, daje mi się we znaki insulinooporność. Przy niewłaściwym odżywianiu nie pomoże nawet codzienna siłownia. Przepraszam, raz w moim życiu się udało. Na bardzo ubogiej w węglowodany diecie, z codziennymi treningami udało mi się zrzucić 30 kg. Niestety, nabawiłem się dny moczanowej i uszkodziłem „achillesy”, o czym już przed paroma miesiącami pisałem.
Najprościej napisać, że to zbyt skuteczna obrona komórek przed insuliną. Ten hormon jest wydzielany stale przez trzustkę – utrzymuje właściwy poziom glukozy we krwi. Wystarczy do ust włożyć cokolwiek, żeby zaczęła się jego produkcja. Jeśli jednak komórki „nie przyjmują” insuliny, to spryciarz organizm magazynuje nadmiar w postaci tkanki tłuszczowej. Zrozumienie tego, co dzieje się wewnątrz nas, nie jest łatwe. Insulinooporność nie zabija, nie sprawia bólu, nie ma po tym zgagi czy nie bolą mięśnie. Na dłuższą metę fundujemy sobie jednak totalne kłopoty. Dlaczego? Na to musi odpowiedzieć ktoś, kto je mało, ale niewłaściwie zestawia składniki posiłków. Mało, teoretycznie niskokalorycznie lecz to wcale nie skutkuje redukcją masy. Wprawdzie często ludzie otyli nie są szczerzy sami przed sobą i twierdzą, że „zawsze jedzą mało”, ale trzeba założyć, że spora grupa „insulinoopornych” naprawdę chce zmian. Jak to zrobić? Zacząć od lekarza i badań. Bez tego się nie obejdzie.
Lekarz może przepisać lek zawierający metforminę, który służy za farmakologiczny regulator. Jest to jeden z lepiej poznanych środków leczniczych – używamy jej od pół wieku. Nie służy do tego, żeby zrzucać kilogramy, choć lekarze twierdzą, że niektórzy nieznacznie po niej chudną. Dlatego nie szukajcie złotego środka na nadmiar kilogramów w aptece. Lepiej odwiedzić dietetyka, bo insulinooporność jest odwracalna właśnie za pomocą diety. Jakiej? Każdy ma nieco inną, ale generalnie z obniżoną porcją węglowodanów, bez cukrów, niskotłuszczową (choć tłuszcz nie jest największą przeszkodą), niskoglikemiczną. Alkohol odpada (nawet wino, nie wspominając o szczególnie niepożądanym piwie),
Zwykle tak jest, że różnego rodzaju „postanowienia” wiążące się z utratą wagi utożsamiamy z pójściem na siłownię. W insulinooporności przesadny ruch nie jest wskazany. Co to znaczy? A to, że zamiast podnoszenia ciężarów czy forsownego biegania lepiej iść na długi spacer z kijkami do nordic walkingu, przejechać się na rowerze, popływać. Spokojnie lecz regularnie, czyli... zapraszam do zmiany przyzwyczajeń. Sam się o tym musiałem przekonać. Na razie spadek masy nie jest duży, ale pierwsze trzy kilogramy cieszą naprawdę. Wystarczyło zrezygnować z masła, nie przesadzać z nabiałem, zredukować produkty mączne do minimum, zacząć jeść warzywa i zapomnieć o przyjemności niektórych napojów gazowanych oraz słodyczy. Pocieszam się, że będzie lepiej. Każdy kilogram w dół to naprawdę niezła motywacja.