Wywiad

Ralph Kamiński: "Jestem dojrzale zakochany. W końcu. To daje oparcie"

Ralph Kamiński: Jestem dojrzale zakochany. W końcu. To daje oparcie
Fot. Agencja AKPA

Ralph Kamiński bywa nazywany kolorowym ptakiem. Ma ciepły głos i dar wgryzania się w duszę. Rafał, z którym rozmawiamy, i Ralph na scenie to dwie osobowości. Przed nami odkrył tę pierwszą.

Ralph Kamiński: "Wracam do bliskości"

PANI: Na pana koncertach płaczą ze wzruszenia bohaterowie moich wywiadów i znajomi.

RALPH KAMINSKI: Myśli pani, że to prawda?

Tak. Ma pan dar wgryzania się w duszę.

Dziękuję. To jest dla mnie ogromny komplement, bo na tym mi zależy najbardziej, żeby były emocje. Przy debiutanckiej płycie „M o r z e” pierwszy raz zauważyłem na koncertach osoby bardzo zaangażowane emocjonalnie.

I co pan poczuł?

Pamiętam, że poczułem się tym trochę skrępowany. A nawet przytłoczony, bo te piosenki powstawały na silnym samowzruszeniu. Były moją osobistą opowieścią, pożegnaniem z wielką miłością, rozliczeniem z przeszłością. Płytę komponowałem głównie podczas studiów. Oczywiście miałem z tyłu głowy marzenie, że może kiedyś ktoś ją wyda, ale tak naprawdę tworzyłem po to, żeby się wypłakać. Dla siebie. Każdy utwór, który komponuję, musi mnie wzruszać. I nagle zrozumiałem, że prawda, którą starałem się zawrzeć w tych utworach, działa. Wywołuje u ludzi prawdziwe emocje.

Potem pisali: „Morze emocji, morze odwagi”. Przedarł się pan przez własną duszę.

Dokładnie tak. Przy albumie „Bal u Rafała” poruszyła mnie szczególnie jedna piosenka pod tytułem „Duchy”. Jest najmocniejsza, odnosi się do mojej wczesnej młodości. Powstała w czasie zarazy. Uwięziony w domu, przeglądałem na prywatnym Facebooku listę znajomych i zobaczyłem zdjęcia dwóch chłopaków: Pawła i Piotra. Nie byliśmy w bliskiej relacji, ale nasze drogi przecinały się na mieście, na imprezach. Nigdy nie byłem typem imprezowicza, udawałem bardziej, że jestem, bo myślałem, że to jest cool. Oni byli. Jeden popełnił samobójstwo, drugi miał problem z narkotykami i serce mu nie wytrzymało. Na profilu Piotrka poruszyły mnie wpisy jego przyjaciółki, która co roku wysyła mu wiadomość, jak bardzo za nim tęskni. Minęła ponad dekada, a oni zatrzymali się na zawsze w tych zdjęciach, jak vintage. I w tej piosence śpiewam o duchach - chłopakach, którzy w młodym wieku odeszli z tego świata, i o warszawskich klubach, które też zniknęły.

Ralph nuci: „Jeszcze pamiętam, jak razem tańczymy w tę noc/ W klubach duchach, których nie ma już/ I wy też duchy, młode jak w tę noc/ Chłopcy duchy nie potańczą już/ Chłopcy duchy nie goją matek ran/ Paweł (Paweł) i jeszcze paru znam...”

Ich nie ma, czas leci dalej, a my jesteśmy gdzieś indziej. Przygotowuję album, jeszcze nie mogę zdradzić, kiedy się ukaże, ale mogę powiedzieć, że wróciłem do korzeni.

Czyli?

Wracam do formy totalnej spowiedzi na płycie, emocjonalnego rozebrania się. Wracam do bliskości. Moi koledzy i koleżanki marzą, żeby grać coraz większe koncerty i zapełniać coraz większe hale czy stadiony, a ja chcę być jak najbliżej słuchaczy.

Po co panu ta wiwisekcja?

Czuję, że się leczę, gdy to robię. Po prostu. A robię to przede wszystkim dla siebie. Nigdy nie traktowałem swojej twórczości terapeutycznie, byłem zaskoczony, kiedy usłyszałem, że moje utwory komuś pomogły. Ale potem pomyślałem, że jeżeli pomogłem choć kilku osobom, warto robić to dalej. Piszę, komponuję i tworzę, żeby ludzie chcieli coś przeżyć, bo sam jako słuchacz uwielbiam przeżywać.

akpa20250614_final_17fzp_jp_22657
fot. agencja akpa

 

Ralph Kamiński: "Historia relacji z ojcem jest jedną z trudniejszych w moim życiu"

Pamięta pan swoje pierwsze głębokie przeżycie?

Jako siedmiolatek byłem fanem zespołu L.O.27. Słuchałem na kasecie ich albumu „Mogę wszystko” i ryczałem. Wzruszałem się totalnie. Kuba Molenda piękną barwą głosu śpiewał o miłości, przyjaciołach, bliskości, tęsknocie, i we mnie to bardzo rezonowało. Na ścianie powiesiłem ich plakat, marzyłem, żeby pójść na koncert, ale w Jaśle była to abstrakcja. Drugi raz strasznie ryczałem na filmie „Pocahontas”. Dlaczego John ją zostawia i odpływa? Nie mogłem tego ogarnąć. Teraz, po latach myślę, że ta scena skojarzyła mi się z ojcem, który „odpłynął” z mojego życia. Moje pierwsze dogłębne uczucie tęsknoty za kimś, za czymś. Wtedy nie rozumiałem za czym.

„Tata”. Jeden z moich ulubionych utworów.

Też go bardzo lubię. Jestem z niego dumny. Historia relacji z ojcem jest jedną z trudniejszych w moim życiu i opowiedzenie jej przez muzykę dużo mnie kosztowało. Wahałem się nawet, czy to opublikować. Pierwszy raz dopuściłem obcych ludzi tak blisko siebie, ale nie żałuję... Czasami muszę się sprzeciwiać mojej rodzinie, która wolałaby, żebym takich tematów nie poruszał. Na nowym albumie będzie utwór dotyczący bliskiej mi osoby, opowiadający o bardzo trudnej sytuacji. Mam poczucie, że o traumach trzeba mówić na głos. Z doświadczenia wiem, że im głębiej je zakopuję, tym mają większą moc destrukcji.

Ralph Kamiński: "Najważniejsza jest miłość do samego siebie"

W pana utworach jest dużo melancholii. Jest pan szczęśliwy?

Tak. Jestem szczęśliwy chyba pierwszy raz od… 12 lat. Ubiegły rok był przełomowy, potwornie trudny. Bardzo dużo rzeczy się na to złożyło. Projekt „Bal u Rafała” był wycieńczający, zmarła moja ukochana profesor Ania Domżalska, a potem pojawiła się sytuacja prywatna, która przelała czarę goryczy. Rzeczywistość zderzyła się z moimi wyobrażeniami. Kiedyś wydawało mi się, że sukces w muzyce, nagrody, uwielbienie fanów dadzą mi szczęście i wszystko wynagrodzą. Okazało się, że nie. Sympatia fanów potrafi być piękna, ale nie można na niej polegać. Liczy się miłość bliskich, ich oparcie. A najważniejsza jest miłość do samego siebie. Pamiętam jak po płycie „Kora” dostałem Paszport „Polityki”, najważniejszą dla mnie nagrodę, i z radości skakałem jak dziecko.

akpa20250114_32paszporty_jk_7340
fot. agencja akpa

Nie dziwię się.

A następnego dnia i przez wiele kolejnych czułem się jak najgorsza osoba na świecie. Wydarzyło się coś magicznego, a ja czułem się beznadziejnie. Nie mogłem dojść do siebie. Nie potrafiłem w ogóle zrozumieć, dlaczego. Uwielbiam tworzyć. Uwielbiam spotykać się z różnymi artystami, zapraszać do swoich projektów, inspirować się nimi. To jest moje paliwo, mój cel w życiu. Ale to nie jest sens życia. Przy „Balu u Rafała” był ogrom pracy. Cały album zrobiłem sam - wszystkie instrumenty nagrałem w mieszkaniu. To było wyraźne wyjście poza strefę komfortu. Zamknąłem się sam ze sobą i skupiłem na robocie. W trasie, jeżdżąc na koncerty, poczułem, że brakuje mi bliskich, brakuje mi rodziny. Pomimo że wyjeżdżam ze wspaniałymi ludźmi, których lubię, czułem się ogromnie samotny. Czułem się wyrwany z życia. A ja nie lubię być wyrwany z życia. Zacząłem zauważać starsze artystki, artystów, którzy swoją pracę w show-biznesie traktują jako ucieczkę podlewaną alkoholem, czasami narkotykami.

Ralph Kamiński: "Zalała mnie gigantyczna fala samotności, którą zbierałem przez całe życie"

Przestraszył się pan?

Pomyślałem: „To nie jest dla mnie”. Jestem szczęściarzem, że mogę wykonywać ten zawód, ale poczułem ciężar ostatniej dekady. Tę pogoń, walkę o karierę, podejmowanie kolejnych wyzwań. Funkcjonowanie w artystycznym świecie strasznie mnie emocjonalnie spala. Zapracowałem na swój sukces, ale to, czy sprzedam stadion, 10 hal albo zapełnię dużą scenę na festiwalu, nie załatwi moich problemów, nie uleczy traum, nie wymaże kompleksów. Nie ma takich pieniędzy, nie ma takich braw, nie ma takich lajków. Znowu doszedłem do ściany. Depresja, paranoiczne myśli, nerwica. To jest silniejsze od człowieka. Kolejna lekcja do odrobienia - zmierzyć się ze swoimi najgorszymi lękami, od których uciekałem przez całe życie. Miałem oczywiście myśl: „Kurczę, najprościej byłoby zachlać pałę”. Ale wiedziałem, że…

...to droga donikąd.

No właśnie. W lipcu ubiegłego roku wątpiłem w to, że kiedykolwiek wrócę do muzyki, że stanę na scenie. Zalała mnie gigantyczna fala samotności, którą zbierałem przez całe życie. Mówi się, że można czuć się samotnie nawet z najbliższymi. Czułem się najbardziej samotny na świecie. Okropnie wspominam ten rok. Ale widocznie do czegoś było mi to potrzebne.

Zbierał pan „materiał” na nową płytę.

Pamiętam, był taki moment, że płakałem codziennie, od rana do wieczora, a wszyscy mówili: „Ale będzie zajebisty album”. Strasznie mnie to wkurzało, choć wiedziałem, że mają rację. (śmiech) To będzie bardzo mocna płyta, totalna. Jestem dumny z tego, co zostało napisane. A jednocześnie mam świadomość, że koszt nie równoważy ceny. Mimo wszystko.

Terapia pozwoliła panu wyjść na prostą?

Tak, choć byłem bardzo sceptyczny. Myślałem, że to jest czarna magia, jakieś pieprzenie o podświadomości, ale w końcu przyznałem sam przed sobą: „No dobra, muszę pójść po pomoc, bo sam sobie nie poradzę”. Jestem trudnym zawodnikiem. Na początku lawirowałem, bo ta terapia była dla mnie strasznie trudna. Dopiero od niedawna pozwalam sobie czuć, że idę tam po to, żeby z moją terapeutką pracować. Że to nie jest takie sobie gadanie, tylko ciężka robota. Po 50-minutowym spotkaniu czuję się tak, jakbym przebiegł maraton. Ale warto. Nikt mnie nie zna lepiej niż moja terapeutka. Ona wie wszystko. Masakra. (śmiech)

 

Ralph Kamiński: "Bardzo długo czułem się gorszy"

Do Warszawy przyjechał pan z kompleksem „chłopca z prowincji”?

Absolutnie tak. Dzisiaj opowiadałem choreografowi, z którym pracuję, że nie jestem tancerzem i kiedy mam się czegoś nauczyć, muszę to wiedzieć z większym wyprzedzeniem niż zawodowcy. Przypomina mi się trauma z dzieciństwa. Miałem 13 lat i mama jechała ze mną całą noc starym matizem na casting do „Akademii Pana Kleksa” w Teatrze Roma. Wszedłem na salę ubrany w dżinsy, nie zabrałem sportowego obuwia, na scenie wszyscy wymiatali, a ja stałem z poczuciem, że nic nie umiem. Bardzo długo czułem się gorszy. Wychowałem się w małym mieście, wśród ludzi przeświadczonych o tym, że jak nie masz znajomości w show-biznesie, to nie masz szans. Na szczęście moja mama we mnie wierzyła. Jedna przeciwko wszystkim. Dlatego dziś, kiedy widzę, że ktoś super tańczy, a pracuje w Starbucksie, mówię: „Bierzemy cię”. Staram się pomóc. Pamiętam też, że kiedy poznałem tzw. młodzież warszawską, myślałem, że oni są cool, i nie wiedziałem, czy w ich towarzystwie mogę być sobą. Wtedy człowiek próbuje grać kogoś, kim nie jest. Później miałem fazę, kiedy wręcz podkreślałem, że jestem z prowincji. A teraz czuję, że jestem i z Jasła, i z Warszawy.

Trzy najważniejsze osoby w drodze na szczyt?

Mama, pani Ania Domżalska, profesor od śpiewu z Akademii Muzycznej w Gdańsku, moja guru, która nauczyła mnie ciężkiej pracy, pokory. Nauczyła mnie tak śpiewać, że nigdy w życiu nie przypuszczałem, że jestem do tego zdolny. No i mój wspaniały brat Wiktor, który zawsze był oparciem. Młodszy brat, a gra rolę starszego.

Kiedy poczuł pan smak sukcesu?

Pierwszy raz chyba pięć lat przed wydaniem płyty „M o r z e”, kiedy wygrałem Carpathia Festiwal ze swoją kompozycją „The Hill”. Mając wtedy na miesiąc 1200 zł - pamiętam, że pokój kosztował 400 zł - wygrałem 45 tysięcy! Byłem w szoku. Leżałem na łóżku i nie mogłem usnąć. Wydawało mi się, że jestem milionerem. Nie wiedziałem, co zrobić ze szczęścia. Boże, mogę sobie kupić iPhone’a! Mogę polecieć do Nowego Jorku! Mogę wejść do sklepu i kupić cokolwiek! Zauważyła pani, że takie wchodzenie do sklepu i kupowanie rzeczy bez przemyślenia wcale nie jest przyjemne?

Zauważyłam. Wydał pan te pieniądze?

Nie. To były oszczędności na muzykę po studiach. Pracowałem za barem w warszawskiej kawiarni, byłem niańkiem dla dzieci, w szkole za pół darmo uczyłem śpiewać. Po Carpathii te moje realne sukcesy, płyty, koncerty następowały bardzo wolno. Nie ma jednego momentu, w którym moja kariera nagle wybuchła. Od 20. roku życia walczyłem, żeby wydać pierwszą płytę, która się ukazała, gdy miałem 26 lat. Powiedziałem szefowi wytwórni: „Nigdy nie zapomnę, że chciałeś mnie wydać, kiedy nikt inny nie chciał”. Ludzie zaczęli przychodzić na koncerty, pojawiła się druga płyta… W tym roku zostałem zaproszony do Męskiego Grania. Wielki team, wielka marka, fantastyczni artyści z różnych światów. Cieszę się, że tu jestem, myślę, że na to zasłużyłem. Ale wiem też, że nie muszę robić nic na siłę. Jeśli poczuję, że robię coś wbrew sobie, to z szacunkiem powiem: „Bardzo państwu dziękuję”. Tego nauczyłem się na terapii. Wreszcie poczułem się wolny.

Widzę. Ma pan niesamowite oczy, zwłaszcza jak się zapalają w rozmowie...

(śmiech) Dziękuję. To po mamie. Ojciec nie jest do mnie podobny: brązowe oczy, ciemne kręcone włosy. Zresztą rodzina ze strony ojca ma chyba jakieś korzenie włosko-turecko-romskie. A po stronie matki sami Słowianie. Nie da się ukryć za granicą, że jestem Slavic Boy.

akpa20250412_ddtvn1204_5410
fot. agencja akpa

Ralph Kamiński: "Teraz jestem dojrzale zakochany. W końcu"

Ten Slavic Boy pięknie śpiewa o miłości. Był pan kiedyś zakochany na maksa?

Moja pierwsza miłość była tak intensywna, że ja pierniczę… Teraz jestem dojrzale zakochany. W końcu. Dojrzałe zakochanie daje poczucie bezpieczeństwa i oparcie. Tak wygląda prawdziwa miłość. Nic więcej pani na ten temat nie powiem...

Szkoda… Rafał, który przede mną siedzi, i Ralph na scenie to ta sama osoba?

Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo przez ostatnie półtora roku nie występowałem na scenie, ale w nowym projekcie chcę być jeszcze bliżej siebie tego zwykłego. Na wcześniejszych płytach bardzo potrzebowałem postaci, rodzaju zbroi, za którą mogę się schować, bo to było naprawdę przerażające, że stoję przed publicznością i obnażam się mentalnie, emocjonalnie. Musiałem się za czymś ukryć.

Jest pan jednym z niewielu polskich artystów tak konsekwentnie dbających o wizerunek sceniczny. Uwielbiam różowy sweterek „dobra zmiana” z utworu „Wszystkiego najlepszego”. Zachował go pan?

Oczywiście. Znajomy polecił mi Michała Wiśniewskiego, który skończył superszkołę projektowania Central Saint Martins w Londynie. Razem z Nensi Dojaką współtworzy jej markę. Zachwyciłem się jego kolekcją dyplomową, bo była inna, a przy tym czerpiąca z klimatów PRL-u, z estetyki lat 70. Trochę retro, ale nowocześnie. Po raz pierwszy w życiu poczułem emocjonalną więź z ubraniami. Ten sweter z napisem „dobra zmiana”, białe garnitury, dzwony, sztruksowe frędzle, które miałem na Pol’and’Rock Festivalu - to wszystko pochodzi z kolekcji Michała. Pamiętam, że do „Kosmicznych energii” dostałem garniturek i nie mogłem się zapiąć, bo mi się przytyło i prawie pękł. (śmiech) Na szczęście na nagraniu nic nie widać. W Męskim Graniu jestem kropką, to mój tribute dla Boba Dylana. Zobaczyłem „Kompletnie nieznanego” z Timothée Chalametem i dostałem obsesji na punkcie kropek. W Paryżu, w Nowym Jorku, w Warszawie poluję na materiały kropkowe i moja krawcowa Ludmiła wszystko mi z nich szyje.

akpa20250329_45ppa_lt_1131
fot. agencja akpa

 

Ralph Kamiński: "Nie zaproszą nas na bis. Musimy żyć pełnią"

Czym pan żywi swoją wyobraźnię?

Coraz trudniej mi ją żywić. Na koncercie Billie Eilish w Krakowie patrzyłem głównie na ich rozwiązania techniczne, ale wciąż są artyści, których sztuka mnie porusza. W Teatrze Powszechnym widziałem „Klątwę”. Mocny spektakl, został we mnie bardzo długo. Niedawno byłem w Nowym Jorku i na Broadwayu zobaczyłem mój ulubiony musical „Hadestown”, który ma przepiękną muzykę. Normalnie szczęka w dół. W Whitney Museum oglądałem wystawę „Amy Sherald: American Sublime”, artystka namalowała 50 portretów czarnych Amerykanów, w tym słynne portrety byłej pierwszej damy Michelle Obamy. Bardzo ciekawa sztuka. Zachwycałem się serialem „Absolutni debiutanci” i filmami Pawła Pawlikowskiego. Uwielbiam filmy z czasów PRL-u, np. „Lekarstwo na miłość” z Kaliną Jędrusik czy „Dzięcioła” z Violettą Villas. Jest w tym kinie jakaś magia. Wczoraj byłem w Opolu i poszedłem do Muzeum Polskiej Piosenki. Niesamowite przeżycie, historia, która zastygła w czasie.

Dla wielu artystów występ w Opolu był trampoliną do sukcesu. Na pana drodze na szczyt co było najtrudniejsze?

Najtrudniejsze dla mnie, wbrew pozorom, było to, żeby się nie poddać i nie wycofać. Wmawiałem sobie, że się uda, chociaż wszystko wokół mówiło, że nie. Zaklinałem rzeczywistość. Dziś wszystkim mówię: „Walczcie do skutku. Powoli i do skutku”. Jeśli masz marzenie, musisz cały czas dążyć do jego spełnienia. Na to, żeby robić w życiu to, co się kocha, nigdy nie jest za późno. Gdy byłem dwudziestolatkiem, wydawało się, że jestem za stary na debiut. Nie ma czegoś takiego. Ktoś może mieć 60 lat i zmienić wszystko. Nie zaproszą nas na bis. Musimy żyć pełnią.

akpa20250331_63trojka_dg_30474
fot. agencja akpa

Kim jest Ralph Kamiński?

Ralph Kamiński - Urodził się 8 listopada 1990 roku w Jaśle jako Rafał Stanisław Kamiński. W dzieciństwie uwielbiał bawić się w teatr i cyrk. W wieku 11 lat zaczął naukę śpiewu. W szkole muzycznej grał na skrzypcach, na studiach – na fortepianie. Ukończył wokalistykę na Wydziale Jazzu i Muzyki Estradowej AM w Gdańsku. W 2010 roku 20-letni Kamiński skomponował swoją pierwszą piosenkę „The Hill”. Z tym utworem rok później wziął udział w festiwalu Carpathia i zdobył Grand Prix. W 2016 ukazał się jego debiutancki album „M o r z e”. Potem przyszły: „Młodość”, „Kora” i „Bal u Rafała”. Laureat Paszportu „Polityki” za „osobowość i umiejętność odróżnienia się od innych”
Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 08/2025
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również