Przezorny-zawsze ubezpieczony. Co zabrać a co zostawić w garażu, żeby być przygotowanym na każdą ewentualność?
To już nie te wyprawy, co kiedyś. Wszystko przez drogi szybkiego ruchu i autostrady, którymi można dotrzeć do większości rejonów Polski. Oczywiście są wciąż takie fragmenty (np. Mazury, Pomorze Zachodnie, Podlasie), dokąd jedzie się relatywnie dłużej – drogi wciąż są wąskie, kręte i wymuszają spokojniejszą jazdę. Nie ma już jednak „jak kiedyś”, gdy w trasie do Zakopanego były dwie stacje benzynowe i nieliczne restauracje. Perspektywa tamtych czasów nie jest wcale taka odległa – tak podróżowało się autem po Polsce w latach 80. XX wieku. Na szczęście teraz jest inaczej, co nie znaczy, że z barami i stacjami co kilka kilometrów oraz ogólnodostępnymi serwisami, gdzie da się opanować mniejsze awarie, będzie łatwiej. Po prostu do jazdy w trasę trzeba się odpowiednio przygotować.
Wiele osób źle znosi jazdę autem i to niekoniecznie musi mieć związek z tzw. chorobą lokomocyjną. Winę najczęściej ponosi błędnik, który silniej reaguje na przeciążenia lub opóźnienia. Niektórzy muszą stosować leki, żeby to opanować, ale ważne jest też miejsce w kabinie. Zwykle jest tak, że gorsze przeciążenia odczuwa się, siedząc z tyłu (choć bywa i tak, że widok drogi przed szybą również wzmaga nudności). Lepiej usiąść z przodu. Pod żadnym pozorem nie czytamy, zwłaszcza na elektronicznych ekranach – potrafią wzmagać przykre dolegliwości. W razie potrzeby można się ratować nadmuchem – chłodne powietrzne (chłodne ale nie zimne jak lód) z klimatyzacji pozwala nieco uspokoić organizm. Dzieci warto zabezpieczyć przed promieniami słońca. Jeżeli w aucie nie ma oryginalnych osłon przeciwsłonecznych (tych z boku), można poszukać akcesoriów – zasłonek na przyssawkach lub po prostu zasłonić szybę kawałkiem ręcznika. Przyda się również lód w pojemniku z tworzywa lub specjalne, wypełnione niebieskim żelem wkłady do zamrażania. Pomogą przy temperaturze, przegrzaniu, dadzą ulgę w upale.
Zwykle niedoceniana i gdzieś wetknięta – takie są niestety podróżne realia. Błąd. Apteczka musi być pod ręką, żeby opatrzyć rany, ale zapakowane do niej leki – te najprostsze, zwykle dostępne nawet bez recepty – uratują nam skórę również przy biegunce, nudnościach u dziecka, zwykłym bólu głowy czy nagłym ataku alergii na pyłki. Koniecznie zabierzmy ze sobą zapasowe, jednorazowe maseczki. Epidemia wirusa wciąż się nie skończyła, a za brak maseczki w miejscu publicznym można zapłacić mandat.
„Samochód to domena mężczyzn, więc niech się oni martwią”. Błąd! Nikt nie wymaga, żeby grzebać się w smarze, ale są elementarne czynności, o których warto pamiętać. Dla własnego świętego spokoju, czyli – dosłownie – wellbeing. Wystarczy sprawdzenie płynu w spryskiwaczu i poziomu oleju (podpowiadamy, że w wielu modelach są wskaźniki elektroniczne – samochód sam podpowiada, czy nie wymaga dolewki). Warto zajrzeć do koła zapasowego, sprawdzić zawartość apteczki. Obowiązkowa jest też gaśnica. Wprawdzie powinna przejść kontrolę podczas corocznego serwisu, ale nie zawadzi spojrzeć na jej datę ważności. Wszędzie można takie kupić i kosztują kilkadziesiąt złotych, więc oszczędzanie nie ma większego sensu (zwłaszcza, że pożar może się zdarzyć nawet w nowych autach).
Latarka. Albo nawet dwie – ta druga może być „samochodowa”, czyli z funkcją dodatkowego migającego światła awaryjnego. Warto zabrać ładowarkę do telefonu, bo nie zawsze pokładowe punkty USB działają właściwie (tak jest najczęściej z telefonami w iPhone, które bez oryginalnego wyposażenia po prostu nie chcą pracować). Przyda się też tzw. powerbank, czyli przenośna bateria. Ciekawe są zwłaszcza urządzenia wielozadaniowe jak amerykański Noco, bo pełnią też rolę latarki. Na tym nie koniec. Gdy wysiądzie akumulator, mają na tyle wysoki prąd tzw. rozładowania, że można je podłączyć do klem baterii i posłużą do odpalenia silnika. W zależności od pojemności Noco starczy na kilkukrotne „zakręcenie” rozrusznikiem, co w praktyce powinno pozwolić uruchomić auto. Trzeba zadbać o spokój. Po co się w trasie denerwować?