To właśnie o Kasi Cieślik-Kolankowskiej, znanej w sieci jako Panna Lemoniada, Joanna Koroniewska, ambasadorka kategorii selflove powiedziała, że daje najlepsze lekcje dystansu przekonując obserwatorki, że takie jakie są, są wystarczające, dokładnie takie, jak trzeba. A jej zapewnienia o tym, że nie ma potrzeby porównywać z innymi, bo najlepszym punktem odniesienia jesteśmy dla siebie same, przyjmują chętnie i ulgą, tłumnie gromadząc się wokół stworzonego przez Kasię na Instagramie wirtualnego kręgu kobiet. Poznajcie naszą nominowaną do Doskonałości Sieci 2022!
Spis treści
Kasia Cieślik-Kolankowska – 36-latka z Krakowa, z dyplomem politologa ze specjalnością dziennikarstwo i komunikacja społeczna. Na co dzień specjalizuje się w pracy z obrazkiem – nie tylko jako fotografka, ale także twórczyni wyjątkowej przestrzeni online, w której za pomocą wysmakowanych kadrów, z poczuciem humoru i lekkim przymrużeniem oka porusza superważne kwestie, zachęcając swoje obserwatorki do patrzenia na siebie bardziej wyrozumiałym, czulszym okiem. Słowem, selflove to jej drugie imię!
Na Twoim profilu jest nie tylko masa inspiracji, ale przede wszystkim spora dawka humoru i dystansu. Często publikujesz humorystyczne zdjęcia, np. takie, na których wyglądasz zabawnie, pod hasłem „mąż zrobił mi zdjęcie, bo powiedział, że ładnie wyglądam”. To raczej rzadka praktyka w dobie filtrów, ale jak widać po ilości lajków, bardzo dla odbiorców kusząca. Taka pewność siebie i niechęć do budowania dobrego samopoczucia na potwierdzeniu własnej atrakcyjności przez innych towarzyszyły Ci od zawsze?
Absolutnie nie. Kilkanaście lat temu byłam kłębkiem kompleksów, który na każdym kroku szukał akceptacji i potwierdzenia, że jest wystarczająco mądry, wystarczająco ładny i wystarczający w ogóle. Kasia w wieku 20 lat bardzo siebie nie lubiła i z każdym zdjęciem, na którym wyglądała NORMALNIE, na którym została przyłapana w naturalnym otoczeniu, jeszcze bardziej zamykała się w sobie, o porównywaniu się do koleżanek nawet nie wspominając. Wiele lat potem, po ogromie pracy nad sobą, podejściem do samej siebie robi mi się bardzo mi smutno na wspomnienie tej dawnej wersji. To plus ta pełna akceptacja, brak potrzeby udowadniania komukolwiek czegokolwiek i życie w czasach filtrów sprawiły, że teraz chcę pokazać innym
dziewczynom ile czasu tracą na tkwienie w poczuciu bycia gorszą, kiedy tak naprawdę wcale nie są gorsze, są takie jak trzeba. Jesteśmy wszystkie takie same: raz wyglądamy jak milion dolców, raz mamy pięć podbródków na zdjęciu, a nasi partnerzy czy partnerki mają galerię zdjęć, jak śpimy. To jesteśmy my i takie jesteśmy super!
Na co dzień raczej unikasz makijażu, a na stories przyznałaś, że nie umalowałaś się nawet na swój ślub. To o Tobie Joanna Koroniewska, ambasadorka kategorii selflove mówi, że dajesz najlepsze lekcje dystansu przekonując obserwatorki, że takie jakie są, są wystarczające i że nie trzeba się porównywać z innymi, bo najlepszym punktem odniesienia jesteśmy dla siebie same. Skąd sama czerpiesz inspiracje i kto był dla Ciebie dorastającej wzorem?
Chyba nigdy nie miałam wzoru w tym względzie, to chyba w dużej mierze przychodzi z wiekiem. Kiedy dorastałam, nie mówiło się o miłości do siebie, a lubienie siebie, mówienie o sobie w superlatywach i dbanie o siebie uznawane były za próżność, egoizm i znak, że ma się pusto w głowie. Kompleksy były tylko pogłębiane przez nasze mamy, babcie, ciotki, bo która z nas nie usłyszała, że „z takim: brzuchem/nogami/twarzą to Ty, kochaniutka, męża nie znajdziesz”. Najsmutniejsze jest to, że przy ówczesnym podejściu i założeniu, że dziewczyna ma być skromna, posłuszna, mówić cicho i się nie wychylać, żadna z tamtych nastolatek nie potrafiła się przed takim destrukcyjnym przekazem obronić. Mam naturę buntowniczki i to mnie szybko zaczęło uwierać, stąd potrzeba pokazania, że można inaczej. Z perspektywy czasu, wspominając siebie 16-letnią, myślę o tym, jak wzbogacające byłoby mieć do dyspozycji treści przekonujące o tym, że my, dziewczyny, nie jesteśmy od tego, by zaspokajać czyjeś estetyczne wymagania, a polubienie i docenienie siebie czy umiejętność dostrzeżenia własnych zalet to najważniejsze kroki w budowaniu poczucia własnej wartości.
„W każdej z nas drzemią dwie wilczyce: ta spokojna, „dla siebie” i druga, dzika. I to jest piękne!”, przekonujesz. Twój Instagram zdaje się być miejscem pełnym akceptacji, kojącą przestrzenią na kształt wirtualnego kręgu kobiet. Taki był plan, czy „wyszło” naturalnie?
To wyszło bardzo naturalnie i samo z siebie, bo wcześniej mój instagram był perfekcyjnym feedem, w którym wszystko musiało do siebie pasować. Zajmuję się fotografią i wtedy swoją przestrzeń budowałam bardziej pod moją estetykę. Ale przyszła pandemia, wszystko stanęło na głowie, łącznie ze mną i poczułam, że muszę wyjść z ram, które sama sobie narzuciłam. Wtedy mało było „mnie” na moim profilu, była głównie moja praca i o ile ona w sferze zawodowej wspaniale się rozwinęła, tak tej „mnie” ciągle w sieci nie było. Postanowiłam zrobić małą rewolucję, bo chciałam żeby ludzie zobaczyli, kto za tymi zdjęciami stoi i weszłam, cała na biało (śmiech).
„Nienawidzę się stresować. Gdybym miała stresować się ślubem, wołałabym go nie brać”. Czy ta dewiza towarzyszy Ci także w pracy i w działaniach #poswojemu online?
TAK! To jedna z bardziej znienawidzonych przeze mnie rzeczy! Nie znoszę tego na tyle, że jak tylko czuję to nieprzyjemne „ciśnienie”, po prostu wstaję i wychodzę. I to niezależnie, czy dotyczy to relacji, pracy, czy innych działań. Oczywiście nie oznacza to, że jestem człowiekiem, który się poddaje, a gdy pojawia się problem to wycofuje się, odpuszcza. Absolutnie nie. Mówię raczej o tym typie stresu, który przeradza się w długofalową frustrację, a „próby naprawcze” spełzają na niczym. I o tym nieprzyjemnym kłuciu w klatce piersiowej.
Bardzo wdzięcznie podchodzisz do tematu nagości. Choć sama nie kokietujesz zdjęciami w negliżu, chętnie podejmujesz go w rozmowie w obserwatorkami, dla której pretekstem są migawki w bieliźnie. W jednym z postów zachęcasz do tego, by w ślad za Twoim przykładem częściej i uważniej przyglądać się sobie nago. Piszesz, że Tobie pozwoliło to je oswoić, śledzić na bieżąco zmiany, którym podlega i obserwować je bez niepokoju, za to z czułością, przyjaznym okiem. „Zamiast przeklinać je w gorszy dzień zaczęłam o nie dbać i dawać mu jak najwięcej komfortu. Tak jak to robię ze sobą”. Czy to sposób na oswajanie swojego ciała, zaprzyjaźnianie się z nim i podejście bez oceniania? Jakie masz sposoby na te lepsze i gorsze dni?
Poznawanie swojego ciała, oglądanie się w lustrze, oswajanie z nim, to jest naprawdę doskonały sposób na wyzbycie się wstydu i zaprzyjaźnienie się z nim - będę to powtarzała do znudzenia. Polecam to robić też właśnie po to, by zauważyć, że to patrzenie nie zawsze jest takie samo: raz mamy lepsze, a raz gorsze dni. Jesteśmy tylko ludźmi, nasze ciała zmieniają się każdego dnia, a nawet z godziny na godzinę i naprawdę wspaniale jest to zauważyć i zrozumieć. Kiedy widzę, że mam lepszy dzień, to nie odpuszczam mu ani na chwilę: wyglądam i czuję się jak milion monet (śmiech). A w gorszych momentach staram się traktować je z większą czułością, ubieram piękną bieliznę, żeby sobie poprawić humor i do tego komfortowe ubranie, by czuć się swobodnie. Dbam o to, żeby mi było dobrze. I staram się nie zapominać, że te słabsze chwile zaraz przeminą.
W opisie twojego profilu selflove, czyli nazwa kategorii, w której zostałaś nominowana w naszej akcji #poswojemu, pojawia się na pierwszym miejscu. Co to hasło dokładnie dla Ciebie znaczy i jak realizujesz jego założenia na co dzień?
Dla mnie selflove to nie tyle akceptacja siebie co droga, którą przechodzimy żeby tę akceptację osiągnąć. To poznawanie tego, co w sobie lubimy, odkrywanie naszych mocnych stron (co zwykle jest niespodzianką, bo, nie wiedzieć czemu, te odkrycia często szalenie nas zaskakują), czucie się ze sobą komfortowo. To także stawianie granic, nauka asertywności i czułość w stosunku do siebie.
„Nie wstydzę się swojego ciała i Ty też mnie nim nie zawstydzisz. I Wam to też polecam”, mówisz w jednym z postów. Czy jest jakaś granica, tabu, którego nie przekraczasz w swoich socjalach?
Taka postawa: „Nie wstydzę się swojego ciała, a dzięki temu i Ty nie możesz mnie nim zawstydzić” to wybicie z ręki bardzo ciężkiej broni, z której wiele osób w świecie korzysta. Chodzi o obrażanie, atakowanie za to, jak wyglądamy. „Jesteś gruba”, „wyglądasz jak kościotrup”, „z takimi zębami to ja bym z domu nie wychodził”, „jakbym wyglądała tak jak ona, to chyba zapadłabym się pod ziemię”- to są hasła, którymi druga strona chce nas skrzywdzić, którymi chce nam sprawić przykrość i po które sięga, gdy kończą się merytoryczne argumenty. To są teksty, które nie powinny mieć miejsca w dyskusji. Ile dziewczyn nie wyszło na ulicę ubranych tak jak chciało, bo usłyszały: „No ja bym na Twoim miejscu tak ubrana bym nie wyszła bo: brzuch/biust/dodaj tu cokolwiek innego”. To my jesteśmy właścicielami naszego ciała, to my je znamy i nigdy nie powinnyśmy się go wstydzić. Polecam, w ramach praktyki, nie brać sobie do serca opinii ludzi, których nigdy byśmy sami o nią nie poprosili.
Bliska jest Ci także moda. Z jej pomocą tworzysz inspirujące stylizacje i namawiasz swoich followersów do wzięcia udziału w akcji #wyjątkowonacodzień w myśl zasady, że każdy dzień jest dobry na to, by zrobić dla siebie cos specjalnego, poczuć się „jak zdobywcy świata”, jak to określasz. Czy to właśnie taką funkcję ona dla Ciebie pełni?
Tak, dokładnie! Sama bardzo nie lubię czekać na specjalne okazje, bo mają to do siebie, że mogą nigdy nie nadejść. Królowa Angielska raczej nas nie odwiedzi, książę na białym koniu nie przyjedzie, a szkoda byłoby spędzić całe życie na czekaniu. Szkoda mi też pieniędzy na kupowanie rzeczy, które potem zalegają w szafie i uważam, że każdy dzień jest dobry na to, by pić herbatę z najlepszej porcelany, wyglądać jak milion złotych albo sięgnąć po stanik, który kupiłyśmy z myślą o rozbieranej randce (śmiech). Pamiętam te czasy z dzieciństwa, kiedy nie można było czegoś ruszyć, bo było zarezerwowane właśnie na to magiczne, wyjątkowe „coś”. Wiele ubrań, które mama mi kupowała, nie wyszło z szafy, bo w oczekiwaniu na okazję, która nigdy nie nadeszła, po prostu z nich wyrosłam (śmiech).
„Długo zajęło mi zrozumienie tego, że nie muszę być specjalistką we wszystkim. Nie muszę się na wszystkim znać, nie muszę wszystkiego robić sama. Każdy z nas ma swoje mocne strony i cudownie gdy możemy się w tych specjalnościach zazębiać”, piszesz. Co jest Twoja mocną stroną i jak chciałabyś dalej rozwijać swoją przestrzeń online?
Teraz wyjdzie, że „szewc bez butów chodzi”, bo zawsze jak mam wymienić swoje mocne strony, to robię zdziwioną minę (śmiech). Ale tak poważnie, to wymieniłabym na pewno dystans i poczucie humoru, więc będę chciała pokazywać dalej, że nie trzeba żyć według ram, w które bardzo chcieli nas wtłoczyć rodzice czy społeczeństwo. I że można być przy tym całkiem szczęśliwym! Chcę wspierać inne dziewczyny tak jak koleżanka, która widzi w nas wszystko to, czego same potrafimy w sobie dostrzec.