Wywiad

Maria Peszek: "Moje koleżanki są ambasadorkami kosmetyków, biżuterii, zegarków, a ja będę promowała zmarszczki"

Maria Peszek: "Moje koleżanki są ambasadorkami kosmetyków, biżuterii, zegarków, a ja będę promowała zmarszczki"
Fot. Maciej Luczniewski/REPORTER

Maria Peszek wraca do aktorstwa. Szamankę polskiej sceny alternatywnej już wkrótce zobaczymy w najbardziej oczekiwanym serialu tego roku "Królowa" na Netflix. Do tego zupełnie inną niż zwykle.

PANI: Nie tak dawno wyszła pani nowa płyta "Ave Maria". A teraz nieoczekiwanie wraca pani też jako aktorka – w jednej z pierwszoplanowych ról w miniserialu "Królowa" na Netflix.

MARIA PESZEK: Dla mnie to też było nieoczekiwane. Dostałam tę propozycję, kiedy jeszcze pracowałam nad płytą. Wcześniej dałam kilka razy kosza reżyserce obsady Pauli Krajnik, więc tym razem zgodziłam się przeczytać scenariusz. Historia wydała mi się oryginalna, ale mimo to uznałam, że absolutnie nie mogę tego zrobić, bo jestem pochłonięta kończeniem płyty. A jednak Paula namówiła mnie, żebym przyszła na zdjęcia próbne. Tak, żebym była absolutnie pewna swojej decyzji. Szanuję ludzi, którzy są fajni i proponują ciekawe rzeczy, więc poszłam. To wtedy pierwszy raz pomyślałam, że może jednak? Że może paradoksalnie pomogłoby mi to lepiej poradzić sobie z pracą nad płytą.

Już chciała pani zmienić zdanie?

Zaczęłam mieć wątpliwości, ale podczas tego etapu zdjęć nie byłam z siebie zadowolona, więc uznałam, że wszystko za chwilę samo się rozwiąże i będę mogła wrócić do płyty. Znowu zadzwoniła Paula i namówiła mnie na kolejny etap. Na tym spotkaniu miał już być Andrzej Seweryn. Pan Andrzej? Uznałam, że nie wypada nie przyjść. Do tekstów scen zajrzałam o trzeciej w nocy. Matko, nie nauczę się tego, pomyślałam. Ale mam naturę perfekcjonistki, więc postanowiłam spróbować. Rano pojechałam na zdjęcia próbne, a po nich na Paradę Równości, żeby zaśpiewać piosenkę "Virunga" - pierwszy singiel z płyty "Ave Maria". Na zdjęciach było fantastycznie. Czułam się swobodnie, bo przecież i tak nie mogę tego zagrać. Spotkanie z panem Andrzejem okazało się niezwykłe. Na koniec podziękowałam wszystkim, powiedziałam, że będę za nich trzymać kciuki, bo projekt jest świetny, ale nie mogę zagrać i poszłam.

Ta historia jest bardzo długa?

Jest, ale pokazuje, że jak coś komuś jest pisane, wszystko się układa tak, żeby się wydarzyło. Po drodze oczywiście nastąpiły komplikacje - miałam przed sobą całe lato występów i pogodzenie planu zdjęciowego z planem koncertów wydawało się niewykonalne. Ale produkcja zachowała się zupełnie nieprawdopodobnie i postanowiła się do mnie dostosować. Pomyślałam wtedy, że nie mogę lekceważyć takiej ilości sprzyjającej energii i starań fantastycznych ludzi. Po naradzie z Edkiem, moim partnerem, który też na początku był absolutnie przeciwny, bo doskonale wie, ile energii i zaangażowania wkładam w koncerty, postanowiłam zagrać Wiolettę w "Królowej".

Co wydało się pani najbardziej interesujące w tej opowieści, historia drag queen?

Nie, ten wątek doskonale znam. Wspieranie środowiska LGBT jest dla mnie ważnym elementem światopoglądowym i pojawia się w mojej twórczości. Dlatego w ogóle o tym nie myślałam. Zachwyciła mnie relacja Wioletty i Sylwestra, czyli córki i jej dawno niewidzianego ojca. Ich przemiana i wzajemne dojrzewanie do siebie. Ale także to, że rola, którą miałam zagrać, jest tak odległa od tego, kim jestem, jaki rodzaj temperamentu reprezentuję. Propozycji ról, które czerpały z mojego wizerunku, miałam wiele, ale one nigdy mnie nie ciekawiły.

Sceniczna Maria Peszek zasila nas swoją niesamowitą energią, w roli Wioletty w "Królowej" wydaje się mówić: jestem taka jak ty, czasem zmęczona, bezsilna...

Uznałam, że właśnie to będzie ciekawe dla moich fanów - zobaczą zupełnie inną Marię, nie przebojową, nie młodzieńczą i walczącą, ale osobę wycofaną, cierpiącą, nieprzyjemną. Nie było dla mnie całkiem komfortowe ubrać się jak moja bohaterka i pozwolić sobie wyglądać gorzej niż w rzeczywistości. Ale tego wymagała rola. Na początku kariery aktorskiej uwielbiałam w teatrze takie role – postacie spektakularnie złamane. Ale to ma inne znaczenie, kiedy masz 20 lat, a inne, jak masz 48.

Na szczęście mój wizerunek jest dość naturalny. Pilnuję, żeby moich zdjęć za bardzo nie poprawiano. Już jakiś czas temu pomyślałam, że mogłabym zostać ambasadorką zmarszczki. Moje koleżanki są ambasadorkami kosmetyków, biżuterii, zegarków, a ja będę promowała zmarszczki.

Myślę, że kobiety przyjmą to z ulgą i wdzięcznością. Podobnie jak piosenkę "Ave Maria" z pani ostatniej płyty. Najlepiej byłoby, gdyby wszyscy słuchali jej codziennie rano.

Na koncertach ta piosenka wzbudza silne emocje. Kobiety w bardzo różnym wieku, o różnym wyglądzie czy statusie śpiewają, płaczą, krzyczą i tańczą. Myślę, że są szczęśliwe, i ja też, kiedy to widzę. „Królowa” ma podobne przesłanie, w jakimś sensie misyjne. Powiedziałabym, że to jest kino familijne. I chciałabym podkreślić, że to ogromny komplement. Jeśli dobrze czytam intencje pomysłodawców i twórców, lżejszym językiem i formą chcieli opowiedzieć o ważnym problemie. Tak, by przekaz miał szansę dotrzeć do większej liczby ludzi. Sama bezskutecznie staram się to robić we własnej twórczości.

Chcę spełniać swoje artystyczne kaprysy i jednocześnie przystępnie mówić o ważnych sprawach. To trudna sztuka. W "Królowej" to się moim zdaniem udało - nie sposób nie polubić jej bohaterów.

Co dał pani powrót do aktorstwa?

Ciekawe było dla mnie doświadczenie tego, że można jako artysta stanąć z boku i dać sobą kierować. Nie być frontmanem. Mam dominującą osobowość, ale podczas zdjęć byłam wyczerpana procesem twórczym związanym z płytą i może dlatego było mi łatwo odnaleźć się w tej niecodziennej dla mnie roli. Kiedy stwarzam swoje światy: piosenki, płyty, koncerty, tylko ja odpowiadam za ich konstrukcję: za to, co opowiem ludziom, jak na nich zadziałam emocjonalnie, jakich środków użyję. A tutaj funkcjonowałam jako element świata wymyślonego przez kogoś innego. Choć jako osoba kreatywna i dość krnąbrna myślę, że wniosłam do postaci Wioletty jakąś część mnie samej. Wszystko dzięki otwartości Łukasza Kośmickiego. To jest cecha świetnych reżyserów – umiejętność czerpania z aktorów i z tego, co się wydarza na planie. A poza tym było to fascynujące spotkanie z Andrzejem Sewerynem.

 

Znaliście się wcześniej?

Tak, ale nigdy nie pracowaliśmy razem. Na planie okazał się uważnym i czułym partnerem. Dawno nie grałam w filmie, więc poprosiłam go o wskazówki, bo przecież są rzeczy, których nie umiem, i takie, które zapomniałam. Był pomocny i konkretny. Spędzaliśmy razem dużo czasu i nasza znajomość się pogłębiła. Uważam, że jest superczłowiekiem i bardzo go szanuję. Podejrzewam, że teraz zacznie się mówienie, jaka to była odwaga z jego strony zagrać drag queen. A przecież na tym polega jego wielki profesjonalizm. Inspirujące było obserwowanie go w pracy – umiejętność radzenia sobie w trudnych momentach, poczucie humoru, delikatność, a jednocześnie zdolność do stawiania granic. Wiele osób na planie pomogło mi przejść suchą stopą przez ten film. Ta przygoda przypomniała mi, że jest świat poza muzyką i że można zmieniać rzeczywistość w trochę inny sposób. I, co dla mnie, ekspresyjnej artystki wkładającej mnóstwo wysiłku w swoje działania było odkrywcze, że czasem mniejszą ilością energii można osiągać te same albo nawet lepsze efekty.

Co jest źródłem pani siły i odwagi?

Tę bezkompromisowość, która ma oczywiście swoją cenę, zawdzięczam dwóm rzeczom. Temu, skąd się wywodzę – od najmłodszych lat miałam kontakt z artystami bezkompromisowymi i widziałam, że potrafią być szczęśliwi mimo wszelkich przeciwności losu. Zrozumiałam, że to jest świat, w którym można sobie wygospodarować przestrzeń wolności, taki schron, który oddziela od niesprzyjającego środowiska. Bo uzyskanie jej w naszym kraju jest niełatwe z wielu powodów, ale przede wszystkim dlatego, że nasza kultura jest silnie zdominowana przez religię katolicką. Szczególnie kobietom jest ogromnie trudno w takim świecie o poczucie wolności i szczęścia.

Rodzice wychowali mnie w poszanowaniu mojej odrębności i dali mi bardzo dużo miłości. Także dzięki temu potrafiłam ze swojej inności, niedoskonałości uczynić swoją siłę.

A druga?

To niesamowita przygoda, która mnie spotkała, kiedy miałam 17 lat. Dostałam roczne stypendium w Ameryce na Alasce. Rodzice wykazali się odwagą i mnie puścili. Spotkała mnie tam miłość, ale przede wszystkim moja inność – począwszy od akcentu przez wygląd i pewną nieprzystawalność, która tutaj była traktowana jako coś podejrzanego, tam wzbudzała zachwyt. Przekonałam się, że są wartością. Lubię myśleć, że miłość i akceptacja w domu oraz przygoda na Alasce były jak szczepienia ochronne zabezpieczające wolnego ducha. Wszystko, co wydarzyło się potem - niełatwa droga w szkole teatralnej i początki kariery, to, przez co musiałam się przebijać, żeby pozostać sobą - było dzięki temu możliwe. Ale warto dodać, że nasz kraj nie jest wyjątkowy. Mój amerykański chłopak przyjechał do mnie po jakimś czasie powodowany tęsknotą i miłością. Spędził z nami rok i miał takie samo poczucie jak ja na Alasce. Uwalniające wyzwolenie od kultury własnej ojczyzny jest uniwersalne.

Jak pani zdaniem odbierze "Królową" środowisko drag queen, a jak publiczność Netflixa?

Podczas realizacji włożono mnóstwo wysiłku, żeby opowiedzieć o tym świecie precyzyjnie. Ważną osobą na planie był Adelon, czyli Łukasz Rembas, który sam jest drag queen i konsultował najdrobniejsze szczegóły. Reżyser bardzo chciał, żeby postać francuskiego choreografa i drag queen zagrał ktoś, kto zajmuje się tym zawodowo. I dlatego w serialu pojawia się Kova, osoba zachwycająca, źródło niewyczerpywalnej dobrej energii.

Mam nadzieję, że w środowisku drag queen ta historia się spodoba. Poza tym wspaniale zachowywali się mieszkańcy Nowej Rudy i Wałbrzycha, gdzie kręciliśmy zdjęcia. Kova w swoich robiących wrażenie strojach spacerował po rynku i ludzie reagowali naprawdę ultrapozytywnie. Co odczarowuje trochę obraz Polski jako zamkniętej i nietolerancyjnej.

Maria Peszek - Rocznik 1973. Wokalistka, performerka, autorka tekstów, aktorka. Ukończyła krakowską PWST. Grała w warszawskich teatrach Studio i Narodowym. W 2005 r. płytą „Miasto mania" zaczęła karierę muzyczną. Wydała w sumie pięć płyt. Ostatnia „Ave Maria” ukazała się w 2021 r. Jej twórczość jest bezkompromisowa i feministyczna.

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 06/2022
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również