Społeczeństwo

"Nie wiedziałam, jak być czułą matką, bo sama nie miałam takiej mamy. Nie wiem, czy córka kiedyś mi wybaczy..."

"Nie wiedziałam, jak być czułą matką, bo sama nie miałam takiej mamy. Nie wiem,  czy córka kiedyś mi wybaczy..."
Fot. iStock

Iwona wołała opiekować się obcymi ludźmi niż własnym dzieckiem. Wobec córki była oschła i niedostępna. Gdy w końcu dotarło do niej, że zniszczyła najważniejszą relację w swoim życiu, próbowała ją odbudować. 

Iwona lubi siedzieć otulona w koc i oglądać telewizję. Przed świętami puszczają filmy familijne. Są w nich szczęśliwe rodziny, dzieci i rodzice kochający się nawzajem. Ale jej Wigilia z córką i jej rodziną to trudny egzamin, który Iwona stara się zdać na piątkę.

– Dzwonię do Kasi, ustalam, co przygotować. "Możesz nic nie przynosić", mówi ona. Nie znaczy to: "Nic nie przynoś, mamo, ważne, że będziesz", tylko: "Jak dla mnie mogłoby cię tu nie być". Udaję, że nie słyszę, robię śledzie pod pierzynką i makowiec na cienkim cieście. Dopytuję zięcia, co kupić dla wnuczki, jaka niespodzianka sprawi jej najwięcej radości. On stara się mnie rozumieć: wzdycha, że przykro mu z powodu moich relacji z Kasią, że nie wie, jak można tak się odnosić do własnej matki... Ja to niestety wiem.

Córkę wychowywałam sama. Chłopak, z którym zaszłam w ciążę, zostawił mnie w piątym miesiącu. Dziś wiem, że miałam o to do córki żal. Gdyby nie ciąża... – tak wtedy rozumowałam. Pochodzę z trudnego domu, konfliktowego, chłodnego emocjonalnie. Miałam marzenie: wyrwać się z niego i stworzyć prawdziwą rodzinę. Nie wyszło. Jestem pielęgniarką. Gdy urodziłam córkę, wolałam opiekować się pacjentami, niż wstawać w nocy i masować jej brzuszek, gdy bolał. Przelałam na nią swój żal za życiową porażkę. Nie lubiłam jej przytulać. Awansowałam, kierowałam pracą innych pielęgniarek.

Odpowiedzialna praca dawała pretekst, by nie poświęcać czasu Kasi. Odbierałam ją jako ostatnią z przedszkola. Nie chorowała, tylko płakała, gdy rano wkładałam jej rajstopki i buciki. Zdarzało mi się ją wtedy ofuknąć, dać klapsa. Widziałam w jej oczach, że się boi. To jeszcze bardziej wzmagało moją niechęć. W takiej atmosferze mijały lata. Kasia w domu prawie się do mnie nie odzywała. Komunikowałyśmy się: wynieś śmieci. Czy jest jeszcze chleb? Weź parasol, bo pada.

Nie było z nią problemów. Uczyła się dobrze, dostała na studia, wybrała dziwny kierunek – religioznawstwo. – A co ty po tym zamierzasz robić? Nigdy nie interesowałaś się religiami! – zdumiałam się. – To jedyny kierunek, którego nie ma w Warszawie. Muszę wyjechać. Zamieszkam w akademiku. Od dziecka marzę, by się od ciebie wyrwać – powiedziała cicho. Te słowa to był szok.

Nagle spadły mi klapki z oczu: Kasia powieliła mój los. Nieświadomie weszłam w rolę własnej matki, oschłej, niedostępnej. Zdałam sobie sprawę, że kocham córkę najmocniej na świecie, nie mogłam tylko pojąć, że miałam ją obok przez 18 lat i nie umiałam tej miłości okazać! Spieprzyłam najważniejszą relację w moim życiu!

Poszłam na terapię. Odkryłam, skąd jest moja chwiejna samoocena, lęk przed bliskością, przekonanie, że nie jestem warta miłości. Z mojego domu rodzinnego, z "niedokochania" przez rodziców. Gdybym wiedziała wcześniej, może inaczej potoczyłoby się moje życie? Nie umiałam sobie wybaczyć. Próbowałam naprawić sytuację. Zapraszałam Kasię w każdy weekend, jeździłam do niej do Krakowa. Ale ona nie potrzebowała już matki.

"Co mogę zrobić? Jak skłonić córkę, żebyśmy odrobiły stracony czas?", płakałam w gabinecie terapeuty. "Może powinna pani zacząć od wybaczenia sobie – usłyszałam. – Każdy z nas żyje w jednym czasie: teraźniejszym. Możemy o przeszłości rozmawiać, możemy nad nią płakać, ale nie możemy jej zmienić". Te słowa były momentem zwrotnym.

Najtrudniej było mi przestać zadręczać się wspomnieniami chwil, w których nie zachowałam się tak, jak powinnam. Wytłumaczyć sobie, że to nie była moja wina. Nie wiedziałam, jak być czułą matką, bo sama nie miałam takiej mamy.

Mogę pracować nad sobą i nad relacją z Kasią, żebyśmy miały lepsze jutro. I robię to! Czy coś się zmieniło? Byłam przy niej na sali porodowej, bo poród był przedwczesny, a jej mąż wyjechał za granicę. Wspierałam ją w szpitalu, gdy wnuczka walczyła w inkubatorze o oddech. Chyba jako babcia sprawdzam się lepiej niż jako matka: przytulam wnuczkę, mówię, że kocham, mam dla niej czas. Łapię zdumione spojrzenie Kasi. – Szkoda, że dla mnie taka nie byłaś... – wyrwało jej się kiedyś. – Szkoda, chciałabym zawrócić czas – potwierdziłam, ale już bez żalu do siebie.

Nie wiem, czy córka kiedyś mi wybaczy. Nie czekam już na to. W wigilijny wieczór, gdy wszyscy rozpakowują prezenty i uśmiechają się, a wnuczka klaszcze z radości, bo udało mi się spełnić jej marzenie, czuję się już spokojna.

Jest tak, jak może być. Nie jak w filmie. Prawdziwie. Kto powiedział, że życie musi być idealne? Wystarczy, że je zaakceptujemy. Takie, jakie jest.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również