Wywiad

Nomadland: Zawsze w drodze. Wywiad z Jessicą Bruder, autorką książki

Nomadland: Zawsze w drodze. Wywiad z Jessicą Bruder, autorką książki
Nomadland
Fot. materiały prasowe

W maju ubiegłego roku na ekrany kin wszedł oscarowy  "Nomadland". O tym, jak wygląda życie w samochodzie, w wiecznej podróży, w pogoni za pracą, mówi Jessica Bruder, autorka książki. 

Barack  Obama umieścił „Nomadland”, który wygrał festiwal w Wenecji, na liście swoich ulubionych filmów 2020 roku. Fern, grana przez fenomenalną Frances McDormand, to samotna kobieta, która straciła dom, bo nie stać jej było na płacenie czynszu. Teraz mieszka w białym vanie i jeździ po Stanach Zjednoczonych w poszukiwaniu sezonowych zajęć. Takich jak ona Amerykanów i Amerykanek, bez stałej pracy oraz perspektyw na spokojną emeryturę, zmuszonych do życia w kamperze, furgonetce, a nawet SUV-ie czy większym combi, są setki tysięcy. Ich marzenie o luksusie? Bezpłatny parking z dostępem do prądu i wody. Nie chcą, żeby nazywać ich bezdomnymi, wolą określenie „nomadzi”. I chociaż Fern w rzeczywistości nie istnieje, to pozostali bohaterowie filmu już tak. Na dodatek grają ich prawdziwe osoby, opisane przez Jessicę Bruder w jej głośnym reportażu.

Widziałaś film?

JESSICA BRUDER: W Stanach ekranizacja wchodzi do kin pod koniec lutego, ale w zeszłym roku zaproszono mnie na premierę do Los Angeles. Pracowałam przy scenariuszu jako konsultantka, co sprowadziło się do tego, że dałam twórcom cały research, który nie zmieścił się w książce. Było tego mnóstwo i widziałam przerażenie na twarzy Chloé Zhao, która nie tylko wyreżyserowała film, ale również napisała scenariusz. (śmiech) Zdradziła mi, że główna bohaterka jest inspirowana trzema osobami. Samą Frances McDormand, która dawno temu powiedziała, że gdy skończy 65 lat, to zmieni imię na Fern, sprzeda dom, kupi furgonetkę, wyruszy nią w podróż po kraju i będzie piła wild turkey (marka whiskey – red.) oraz paliła lucky striki. Drugą jest Linda May z mojej książki, dopiero zaczynająca swoje życie w drodze, a trzecia to ja, czyli osoba, dla której Linda staje się przewodniczką po społeczności nomadów.

W powszechnej świadomości Ameryka jest krajem mlekiem i miodem płynącym. Jeśli emeryci kupują sobie kampery, to po to, żeby podróżować na słoneczną Florydę i spędzać wakacje pod palmami, a nie jeździć po kraju w poszukiwaniu słabo płatnej pracy sezonowej…

Zamożni emeryci oczywiście istnieją, jednak po krachu finansowym w 2008 r. zwiększyła się grupa tych, którym emerytura nie wystarcza na pokrycie kosztów codziennego życia. Szczególnie uciążliwe są koszty utrzymania domu, bo w Stanach Zjednoczonych czynsze są horrendalnie wysokie, ceny nieruchomości z roku na rok szybują w górę, a minimalna pensja od wielu lat utrzymuje się na poziomie 7,25 dolara za godzinę. Dlatego coraz więcej osób „przeprowadza się” do samochodów i podróżuje w poszukiwaniu zarobku. Największym pracodawcą sezonowym jest Amazon, który w okresie przedświątecznym potrzebuje w swoich magazynach tysięcy dodatkowych rąk do wykładania towarów na półkach. Najczęściej do pracy zgłaszają się starsi ludzie, którzy muszą przejść dziennie ponad 20 kilometrów po korytarzach z betonu… Jakie są inne popularne prace sezonowe? Zbiory buraka cukrowego, podczas których trzeba pracować przez 12 godzin w pełnym słońcu, cały czas schylając się i prostując. Pisząc „Nomadland”, zatrudniłam się na jednej z takich farm i już po jednym dniu bolało mnie całe ciało, chociaż daleko mi do wieku emerytalnego. W wakacje popularnością wśród nomadów cieszą się parki narodowe, gdzie potrzebna jest obsługa kempingów. We wszystkich tych miejscach pracowała Linda May, za którą jeździłam przez prawie trzy lata i która przekonała się o tym, że w USA panuje potworny ejdżyzm i znalezienie stałego zatrudnienia po sześćdziesiątce jest praktycznie niemożliwe.

Kim są pozostali bohaterowie, których opisujesz?

Pochodzą ze wszystkich klas społecznych. Podczas pracy nad książką poznałam między innymi byłego dyrektora generalnego McDonald’s na rynki zagraniczne, który stracił cały majątek w 2008 r. i musiał zamieszkać w furgonetce. Większość osób żyjących w drodze to emeryci, ale są też młodzi, którzy nie ukończyli college’u i nie mieli zawodowych perspektyw, oraz tacy z dyplomami, których nie stać na jednoczesną spłatę kredytu  hipotecznego i studenckiego. W USA nie ma darmowej edukacji wyższej, czesne na uczelniach jest wysokie i przeciętny Amerykanin, jeśli nie pochodzi z bogatej rodziny, jest uwiązany pożyczką studencką aż do czterdziestki. Zróżnicowanie wiekowe nomadów sprawia, że w tej społeczności nawiązuje się wiele międzypokoleniowych przyjaźni. Szczególnie wzruszyła mnie relacja dwójki bohaterów: 20-letniego Vincenta i 70-letniej Swankie. On był w trakcie zmiany płci i musiał przyjmować zastrzyki z testosteronu, ale nie miał stałego adresu, na który apteka mogłaby przesyłać leki, a ona użyczyła mu swojej skrzynki pocztowej i z czasem stała się jego mentorką. Tworzyli coś na kształt rodziny. Jest jednak pewna cecha, która łączy niemal wszystkich nomadów: jasny kolor skóry. Nocowanie w samochodzie w większości miejsc w Stanach jest nielegalne, więc czarnoskórzy nie mogą pozwolić sobie na taki styl życia, bo policja w naszym kraju słynie z brutalności i rasizmu. To absurd, że aby zamieszkać w furgonetce, trzeba być uprzywilejowanym „białasem”. Jeśli czarnoskórego człowieka nie stać na czynsz, to kończy jako bezdomny. 

Bezdomność jest określeniem, którego nomadzi unikają jak ognia. Jednak większość amerykańskiego społeczeństwa postrzega ich właśnie w ten sposób.

Mówią, że nie mają domu, który ma cztery ściany, tylko taki, który ma cztery koła. Niechęć do tego słowa wynika z faktu, że w USA jeśli jesteś bezdomny, to nie jesteś pełnowartościowym człowiekiem. Nie masz stałego adresu zamieszkania? Nie jesteś w stanie nic załatwić: wyrobić dokumentów, ubezpieczenia samochodu czy głosować w wyborach. Nomadzi unikają miast, bo nie chcą być wytykani palcami przez przechodniów ani legitymowani przez policję, co jest upokarzające. Pamiętam swoją pierwszą noc spędzoną w samochodzie właśnie w środku miasta – umierałam z przerażenia, że zaraz ktoś odkryje, że jestem w środku i zawiadomi służby porządkowe. Czułam się wtedy kompletnie bezbronna. Mimo to większość osób, które poznałam, wcale nie chciała wracać do tradycyjnego funkcjonowania, bycie nomadą stało się częścią ich tożsamości. Jednym z wyjątków była Linda, która marzyła o kupnie kawałka ziemi i wybudowaniu tzw. earthshipu, samowystarczalnego domu skonstruowanego ze starych opon i innych materiałów powszechnie uważanych za śmieci. W końcu kupiła działkę w Arizonie, na pustkowiu, jednak warunki okazały się tam zbyt trudne i dom nie przetrwał. Dosłownie stopił się od upału. Linda oddała ziemię fundacji wspierającej nomadów, a za pieniądze, które dostała z filmu, kupiła inną, w Nowym Meksyku. Osiedliła się tam razem z parą, którą poznała w trasie i która wcześniej mieszkała w szkolnym autobusie. Myślę, że znalazła swoje miejsce na Ziemi. 

Jakie są największe wyzwania, przed którymi stają ludzie żyjący w drodze?

Problemem bywają najprostsze sprawy, na przykład, gdzie wziąć prysznic lub jak przetrwać zimną noc. Jednak tym, czego najbardziej boją się nomadzi, jest zepsuty samochód. Bo jeśli usterka jest na tyle poważna, że nie da się jej naprawić, to grozi im rzeczywista bezdomność. Innym koszmarem jest utrata sprawności fizycznej. Kiedy człowiek jest już zbyt stary lub zbyt schorowany, żeby dalej podróżować i pracować, to albo kończy na ulicy, albo w domu starców. Dlatego jedna z moich bohaterek powiedziała, że marzy o tym, żeby pewnego dnia po prostu umrzeć za kółkiem, w trasie.

Twoi bohaterowie często używają takich idealistycznych haseł jak wolność i niezależność. Ale mam wrażenie,  że to robienie dobrej miny do złej gry. 

Ci ludzie muszą mieć twardy pancerz, żeby przetrwać. Dlatego budują społeczność, w której wzajemnie się wspierają i tworzą pewną filozofię. Często początki bywają trudne, ale z czasem nomadzi zaczynają autentycznie wierzyć w te hasła, bo brak kredytów i innych zobowiązań finansowych daje poczucie swobody. Dla wielu z nich życie w vanie to własny, wolny wybór, bo mogli choćby pomieszkiwać w domach swoich dzieci i spać na kanapie w salonie, jednak nie chcieli być ciężarem. Albo stać ich było na wynajęcie pokoju w tanim motelu, ale wychowywali potomstwo i nie chcieli mieszkać w sąsiedztwie prostytutek oraz dilerów. 

Zaskoczyło mnie właśnie to poczucie wspólnoty, o którym mówisz. Na Facebooku jest grupa VanDwellers, która liczy prawie 30 tysięcy osób i której członkowie dają sobie rady,  jak żyć w drodze. To budujące. 

Wiele osób nawiązuje znajomości przez internet. Takie grupy są nie tylko na Facebooku, jest ich całe mnóstwo. Latem ludzie podpowiadają sobie, gdzie aktualnie można znaleźć pracę, a zimą, kiedy tych zajęć sezonowych jest niewiele, spotykają się i tworzą wielkie obozowiska. Jedno z takich popularnych miejsc zgromadzeń, które opisuję w książce i jest pokazane w filmie, to Quartzsite na pustyni w Arizonie, gdzie za darmo lub za niewielką opłatą można zaparkować legalnie samochód. Temperatury zimą są tam znośne i można podłączyć się do wody, więc to atrakcyjne miejsce, żeby spędzić czas w gronie przyjaciół. Wieczorami ludzie rozpalają ogniska, często wspólnie gotują, rozmawiają, urządzają „wymianę usług”, bo każdy jest dobry w czymś innym. Panuje tam magiczna atmosfera jedności. 

Czy pandemia sprawiła, że społeczność nomadów się powiększyła?

Zdecydowanie. Ale oficjalnych statystyk nigdy nie było i nadal nie ma, bo przecież nomadzi to dla rządzących wstydliwy problem. 

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 02/2021
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również