"Dziękuję Pani Hattie McDaniel za znoszenie i przetrwanie wszystkich tych trudnych chwil po to, abym ja nie musiała ich znosić" - powiedziała jedenaście lat temu Mo'Nique, gdy przyjmowała Oscara za drugoplanową rolę w dramacie "Hej, złotko". Miała rację. Zapomniana Hattie McDaniel swojego Oscara, za słynną rolę niani Mammy w "Przeminęło z wiatrem", przyjmowała w roku 1940. Ale w kompletnie innych okolicznościach. Już sama nominacja okazała się niesamowitym wyróżnieniem - McDaniel stała się tym samym pierwszą czarnoskórą osobą w filmowym przemyśle, która otrzymała nominację do Oscara. Kilka miesięcy wcześniej wytwórnia filmowa MGM zakazała McDaniel przyjazdu się na premierę "Przeminęło z wiatrem" w Atlancie. Powód? Jej pojawienie się, w mieście w którym bardzo skrupulatnie przestrzegana była rasowa segregacja, mogło wywołać zamieszki. Wstawił się za nią nawet sam Clark Gable, ale wytwórnia okazała się nieugięta.
Podczas ceremonii rozdania Oskarów aktorka również doświadczyła wielu upokorzeń. Pierwszym i największym był zakaz wejścia do hotelu The Ambassador, w którym odbywała się gala. McDaniel została do niego wpuszczona dopiero w drodze wyjątku, gdy w wyniku niekontrolowanego przecieku, okazało się, że to właśnie ona otrzyma Oscara. Nie usiadła jednak z obsadą swojego filmu przy jednym stole. Zamiast tego dostała miejsce na samym końcu sali, pod ścianą, w towarzystwie swojego agenta i...ochroniarza. Jej przemówienie, w którym dziękuję Akademii i wyznaje, że jest to najszczęśliwszy dzień jej życia, dziś uważane jest za jedno z najbardziej przełomowych i najpiękniejszych przemówień w historii Oscarów.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Kultowy już film z Sylvestrem Stallone miał, ma i mieć zawsze będzie szerokie grono fanów. Ale czy można go jakkolwiek porównać z "Taksówkarzem", arcydziełem Martina Scorsese? Niespecjalnie. W roku 1977 Amerykańska Akademia Filmowa zestawiła właśnie te dwa filmy z kilkoma innymi, które dziś spokojnie nazwać można kultowymi - "Siecią" Sidneya Lumeta i "Wszystkimi ludźmi prezydenta" Alana J. Pakula. Ostateczny wynik zaskoczył wszystkich. Wygrał "Rocky". I choć należy do całkowicie innej ligi niż konkurujące z nim w tamtym roku filmy, jego zwycięstwo potwierdziło tylko, jak bardzo nieprzewidywalna potrafi być Akademia. Czy "Rocky" rozkochał ją w sobie idealnym, amerykańskim snem, który własnymi rękami spełnił Rocky Balboa? A może patriotycznym, pełnym wiary w swoje możliwości klimatem, tak bardzo różniącym się od ponurych, przepełnionych niepokojem konkurujących filmów z "Taksówkarzem" na czele?
Wyświetl ten post na Instagramie.
Komedia "Mój kuzyn Vinnie" nie była na liście oscarowych faworytów w 1993. Podobnie jak i grająca w nim drugoplanową rolę Marisa Tomei, która na koncie miała zaledwie pięć ról. Oprócz niej o statuetkę zawalczyły w tamtym roku cztery znacznie bardziej doświadczone i uhonorowane aktorki: Vanessa Redgrave (za rolę w filmie "Howards End"), Joan Plowright ("Czarowny kwiecień"), Miranda Richardson ("Skaza") i Judy Davis ("Mężowie i żony"). Wygrała najmłodsza i najmniej doświadczona aktorka. Nagrodą nie dane jej się było jednak w pełni cieszyć. Po roku od ceremonii w światku filmowym zaczęła krążyć dziwnej treści plotka. Według niej wręczający tamtego wieczoru nagrodę za drugoplanową rolę kobiecą Jack Palance podczas wyczytywania nagrody laureatki pomylił się. Nie potrafił właściwie rozczytać słów na kartce i podał nazwisko ostatniej nominowanej aktorki. Marisy Tomei. Plotka żyła swoim życiem przez wiele lat, podsycana dodatkowo przez szukające sensacji media. Sama Akademia Filmowa zapewniła, że w każdej chwili może udostępnić do wglądu wyniki głosowania z tamtego roku. Kłam plotce może zadawać też samo nagranie z tamtego wieczoru - Palance faktycznie nie wypowiadał swoich kwestii zbyt wyraźnie, popełnił nawet gafę myląc aktorkę australijską z brytyjską, ale nazwiska odczytanego z kartki zdaje się być pewny. I choć Oscar dla Tomei był jednym z największych zaskoczeń roku, nie otrzymała go w wyniku żadnego błędu.
Uważany za jeden z najważniejszych filmów wojennych w historii kina "Szeregowiec Ryan" i wyciskające łzy, włoskie dzieło "Życie jest piękne" - właśnie te dwa tytuły były głównymi faworytami w wyścigu po Oscara za najlepszy film w 1999 roku. W szranki z nimi stanęły jeszcze "Elizabeth", "Cienka czerwona linia" i uważany za najmniej "oscarowy" z całej piątki "Zakochany Szekspir". I właśnie ten ostatni wygrał. Ku zdumieniu zgromadzonej w sali i przed telewizorami widowni. Zdaniem wielu krytyków film z Gwyneth Paltrow zdecydowanie najmniej zasługiwał na tę nagrodę. Czy zatem na głosujących członków Akademii bardziej niż walory artystyczne filmu wpłynęła jego wyjątkowo agresywnie prowadzona kampania oscarowa? Stał za nią, dziś okryty w Hollywood hańbą producent Harvey Weinstein. Po latach gala z 1999 roku zyskała miano gali kupionej przez Weinsteina. "Zakochany Szekspir" zakończył ten wieczór nie tylko ze statuetką w kategorii Najlepszy Film, ale również z największą liczbą Oscarów ze wszystkich filmów w tamtym roku. Czy słusznie? Osądzić to muszą sami widzowie.
Ta nagroda zaskoczyła wszystkich. Film "Miasto Gniewu" Paula Haggisa wygrał statuetkę w kategorii Najlepszy Film Roku w 2006. Co w tym dziwnego? Przede wszystkim, jak to najczęściej bywa, wypadał naprawdę słabo na tle swojej konkurencji. O statuetkę walczył z takimi tytułami jak "Capote", "Monachium", "Good Nigh and Good Luck" czy "Brokeback Mountain". I to właśnie ten film zdaniem krytyków powinien był zakończyć wieczór ze statuetką. Co ciekawe, sam reżyser "Miasta gniewu" przyznał otwarcie, że jego dzieło, szczególnie w porównaniu z tak wyborną konkurencją, nie zasłużyło na Oscara. Faworytem był w tamtym roku "Brokeback Mountain" Anga Lee. Subtelny, mądry, niełatwy, poruszający film przegrał z kretesem, po raz kolejny zresztą zwracając uwagę mediów na fakt, że Akademia wciąż nie umie nagradzać filmów, w których poruszane są wątki miłości homoseksualnej. Dziś "Miasto gniewu", pełne rasistowskich i krzywdzących stereotypów, nazywane jest największą pomyłką Akademii.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Kontrowersje budziły nie tylko pojedyncze wybory Akademii Filmowej. Również brak tychże wyborów. Rok 2015 przeszedł do historii jako rok, w którym aktorskiej nominacji, w aż czterech różnych kategoriach, nie otrzymali żadni aktorzy czy aktorki o kolorze skóry innym niż biały. W mediach społecznościowych zawrzało. Z inicjatywy niejakiej April Reign, prawniczki i aktywistki, powstał nawet ruch #OscarsSoWhite, piętnujący tę nominacyjną jednostronność. Co ciekawe, w kolejnym roku sytuacja się powtórzyła. W efekcie w roku 2016 mnóstwo gwiazd, np. Spike Lee, Will Smith czy Jada Pinkett-Smith zbojkotowało galę rozdania Oscarów. Prowadzący okrytą złą sławą galę Chris Rock nierzadko tego wieczoru korzystał ze swojej uprzywilejowanej pozycji, aby zwracać uwagę widzów i Akademii na problem braku różnorodności i równych szans w przemyśle filmowym. "Jesteśmy na Oscarach, znanych także jako 'Nagrody Białych Ludzi'' - przyznał w pierwszych minutach gali. Potem atmosfera robiła się coraz gęstsza. Ale nie tylko na żartach skupiła się Chris Rock. Najbardziej w pamięć widowni i milionów oglądających galę widzów zapadły inne jego, do bólu prawdziwe słowa: "Nie chodzi nam o bojkot. Chcemy tylko szans. Chcemy, by czarni aktorzy mieli takie same szanse jak biali, to wszystko. Ale nie tylko jeden raz. Leo co roku dostaje świetne role, wszyscy ci goście wciąż dostają świetne role, ale co z czarnymi aktorami? Spójrzcie na Jamiego Foxxa, który jest jednym z najlepszych aktorów na świecie" - dodał Rock.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Aktorstwo, które Casey Affleck zaprezentował w poruszającym dramacie "Manchester b the Sea" zdecydowanie na Oscara zasłużyło. Skąd więc kontrowersje wokół tego wyróżnienia i mieszane reakcje widowni (a nawet wręczającej mu stateutkę Brie Larson)? Tak się składa, że w siedem lat wcześniej, podczas nagrywania filmu "Joaquin Phoenix. Jestem, jaki jestem" Affleck został oskarżony o molestowanie seksualne przez swoje dwie współpracowniczki, producentkę filmu Amandę White i polską operatorkę Magdalenę Górkę. I choć aktor utrzymywał, że jest niewinny, sprawa zakończyła się ugodą i ogromnym odszkodowaniem wypłaconym White oraz Górce. Zrób zrobiło się o niej głośno właśnie przy okazji Oscara, którego aktor wygrał w 2017 roku. Gala zbiegła się w czasie z ruchem #MeToo, który głośno i otwarcie demaskował (i wciąż demaskuje) seksistowskie zachowania, którym na przestrzeni lat padały kobiety, również w Hollywood.
I kiedy w oscarową noc, Casey Affleck odbierał swoją statuetkę z rąk zmieszanej Brie Larson, oczy widzów skupione były właśnie na niej. Rok wcześniej aktorka wygrała Oscara za rolę w filmie "Pokój", w którym brawurowo wcieliła się w rolę więzionej od lat ofiary przestępcy seksualnego. Cichy protest Larson, brak oklasków i wycofanie w stosunku do Afflecka nie uszły uwadze widzów. Sam Affleck po raz pierwszy przeprosił za swoje zachowanie dopiero po oscarowej gali, na fali protestów i nabierającej siły akcji #MeToo. Siedem lat po zarzutach seksualnego molestowania.