Julia ma 49 lat i od kilku lat opiekuje się chora na alzheimera matką. Chciałaby liczyć na pomoc siostry, ale słyszy tylko kolejne wymówki.
Siostra ciężar opieki nad chorą mamą zrzuca na mnie.
Naprawdę chciałabym ci pomóc z mamą, ale kłopot w tym, że jutro wylatuję na Zanzibar – wzdycha siostra.
Dobrze, że rozmawiamy przez telefon, bo... mam ochotę ją uderzyć. Czuję wściekłość. Nie pierwszy raz. Na co liczyłam? Że da mi jakieś konkretne wsparcie? Po latach wysłuchiwania jej wymówek nie powinnam. Ale miałam nadzieję, że współczucie dla matki chorej na alzheimera i coraz bardziej niedołężnej jednak do czegoś ją zmobilizuje.
Wcześniej Zuzy o nic nie prosiłam. To ja, starsza siostra, byłam od pomagania. No i mama: „Bo Zuzia taka wrażliwa, chorowita, jeszcze nas potrzebuje”. Latami przyglądałam się, jak matka faworyzuje młodszą siostrę. Przejmuje się jej potrzebami, problemami. Moje były jakby mniej ważne. Przywykłam. Jako „ta bardziej dojrzała” miałam dawać radę i nie narzekać. Zuza mogła nie dotrzymywać słowa, oblewać egzaminy, zapomnieć o urodzinach mamy, a i tak była wspaniała. Już jako nastolatka musiałam się nią opiekować i wyciągać z kłopotów, w które się pakowała. W dorosłym życiu niewiele się zmieniło.
Wyszłam za mąż, urodziłam syna, robiłam karierę w dziale handlowym. Zwykłe życie bez fajerwerków. A Zuzia przeżywała „malownicze dramaty” – narzeczeni zmieniali się szybciej, niż byłam w stanie ich zapamiętywać. Jeden żonaty, drugi starszy od niej o ćwierć wieku, trzeci ją pobił, czwarty zdradził, piąty wyczyścił konto. Ciągle afera, zawsze coś. I wciąż ta misja „starszej siostry”, żeby wyciągać młodszą z tarapatów.
Mama wiecznie wydzwaniała: „Zrób coś!”, „Porozmawiaj z nią!”, „Poznaj ją z kimś wartym uwagi!”, „Pożycz jej pieniądze, bo jest bez grosza”. Mamie się nie odmawia – myślałam. Zresztą siostrze w potrzebie również. To mój obowiązek. Wiadomo, rodzina! Więzy krwi zobowiązują. Ale coraz bardziej czułam, że niosę na plecach nie swój bagaż.
Mamo, czy ty nie rozumiesz, że Zuza powinna ponosić konsekwencje swoich wyborów? Bo inaczej nie dorośnie!” – próbowałam się buntować.
Matka zarzucała, że jestem nieczuła i zazdrosna, „bo Zuzanna ma odwagę prowadzić życie, o jakim ja nawet nie umiem marzyć!”. Zabolało. Dla matki ja, z moją tradycyjną rodziną, zwykłymi problemami, byłam nudna! Dramaty niedojrzałej siostry wydawały się jej... odważnym życiem! Nie miała pretensji, że młodsza córka niemal u niej nie bywa.
To ja się zorientowałam, że z mamą dzieje się coś niedobrego. Zapominała daty wizyt u fryzjerki, lekarza, imion znajomych. Zuza to bagatelizowała: „Normalne, mama nie młodnieje, przestań panikować. Teraz nie mam do tego głowy, jadę do spa na weekend, właśnie się pakuję”. Trudno mi było namówić mamę na spotkanie z lekarzem. Bywam u niej co drugi dzień, więc to na mnie wylewa żale: „Nie było ładniejszych jabłek? Byle co mi kupujesz...”. Siostra nakłoniłaby matkę do badań bez trudu, bo jej rzadkie wizyty są dla niej jak święto: „Wiesz, Zuza u mnie dziś była. Jak ona ślicznie wygląda!” – słyszałam nieraz przez telefon.
Gdy w końcu mama zgodziła się pójść do lekarza, okazało się, że na tomografię głowy musi czekać pół roku! Uparłam się na szybką diagnostykę, czyli prywatną. Poprosiłam siostrę, żeby się dołożyła. Skoro stać ją na weekend w spa… „Niestety, to nie jest dla mnie dobry moment” – usłyszałam. Mama nie mogła czekać, opłaciłam sama wszystko. Diagnoza była dla mnie szokiem: alzheimer. Zuza się nie przejęła: „Nie ona pierwsza. Jakoś to będzie!”. I jest. Jakoś. Mama mieszka sama. Do niedawna sobie radziła, teraz jest gorzej. Opłaciłam opiekunkę, przychodzi na cztery godziny dziennie, sprzątnie, ugotuje, upierze. Ale gdy mama jest sama, dzieją się dziwne rzeczy – zwyzywała sąsiadkę od prostytutek, zadzwoniła na policję, że sąsiad chce ją zamordować, kolejny raz wyszła z domu i zostawiła otwarte drzwi. To ja urywam się z pracy, by jej wtedy szukać. Bo Zuza ma teraz kolejny „trudny czas”. „Chyba możesz to zrozumieć!” – mówi z pretensją siostra, gdy tłumaczę:
Przecież to też twoja mama. Oczekuję, że się włączysz, odciążysz mnie, samej jest mi trudno.
Mąż powiedział, że powinnam namówić matkę, żeby pozwała Zuzannę o alimenty, potrzebne są pieniądze. Że nie damy rady sami. Prawdopodobnie będziemy musieli wziąć mamę do siebie i zatrudnić pomoc, być może na dwie zmiany. Ale nie mieści mi się to w głowie – ciągać po sądach siostrę?! Krew z krwi?! Czułabym się okropnie. Więzy rodzinne jednak do czegoś zobowiązują. Tylko dlaczego siostra tego nie rozumie?