Beata czuje się winna. Jej się udało uciec przed ojcem, bratu nie. Przez całe życie próbuje mu to wynagrodzić.
Beata ma 44 lata i przez większość życia troszczy się o młodszego brata.
– Mam nadzieję, że nie zamierzasz tam jechać?! – mąż jest wściekły, patrzy na mnie… z mieszaniną złości i politowania.
Wiem, daję się wykorzystywać. Ale co mam zrobić? Przecież to mój brat! Zadzwonił pół godziny wcześniej. „Moje życie nie ma sensu, jadę za Otwock, położę się na torach”, oświadczył i się rozłączył. Próbowałam się do niego dodzwonić, ale „abonent jest czasowo niedostępny”.
Nie pierwszy raz zrobił coś takiego. Co jakiś czas grozi, że się zabije. Wysyła mi sms, że połknął tabletki i popił wódką, że zaraz podetnie sobie żyły, że odkręci gaz. Zawsze reaguję tak samo: rzucam wszystko i pędzę do niego. Okazuje, że „podcięcie żył” to płytkie rany na nadgarstkach, których nawet nie trzeba szyć, a tabletek w ogóle nie wziął, wypił tylko wódkę. Dużo wódki.
W relacji z bratem czuję się... jakby czemuś winna. Moje życie się udało, jego nie. Wychowywaliśmy się w podwarszawskim Rembertowie, ojciec był pułkownikiem, służył w pobliskiej jednostce wojskowej. Umiał dbać o dyscyplinę nie tylko w koszarach. Jego skórzany pas z metalową klamrą wisiał przy drzwiach jak przypomnienie, że w każdej chwili może go użyć. Często używał. Mnie, dziewczynce, obrywało się mniej. Brat panicznie bał się ojca. Ze strachu wpadał w panikę. Pamiętam scenę: tata wrzeszczy na Krzyśka, bo papierek od batonika upadł mu na dywan. A Krzyś przerażony stoi, jakby go zamurowało, nie umie zareagować. Ojciec uznał to za bezczelność. Chwycił brata za kark, zawlókł do kuchni, wcisnął jego głowę do kosza. Krzyś miał jakieś siedem lat, nawet nie płakał. Tylko się trząsł.
Uciekłam z tego domu po podstawówce. Świetnie się uczyłam, dostałam się do dobrego ogólniaka w Warszawie. Z udawanym smutkiem tłumaczyłam rodzicom, że niestety, powinnam zamieszkać u babci, bo nie dam rady codziennie dojeżdżać taki kawał. Zgodzili się. Byłam wolna. Ale Krzyś tam został, sam. Przemoc ojca od tej pory skupiła się na nim. Brat uczył się kiepsko, powtarzał klasę. Ojciec mu wmawiał, że do niczego się nie nadaje. I... stawiał mnie za przykład. Krzysiek nie zdał matury. Zaczął popijać.
Gdy rok później ojciec dostał zawału, nie czułam smutku, tylko ulgę, że brat wreszcie będzie mógł odżyć, być sobą, dorosnąć. Myliłam się. Zamiast szukać dla siebie miejsca w życiu, coraz więcej pił, użalał się nad sobą. Znikał z domu na całe tygodnie. Gdy wracał, obiecywał zmianę. Znajdował pracę dorywczą na budowie, brał pieniądze od matki i… znów znikał. Po jej śmierci podzieliliśmy pieniądze ze sprzedaży mieszkania rodziców na pół. Radziłam mu: kup kawalerkę, nie przepuść tego! Nie posłuchał. Wszystko stracił. Wtedy pierwszy raz zadzwonił, że się zabije, błagał, żebym mu pomogła.
Mieliśmy z mężem kawalerkę na wynajem. Ubłagałam go, żeby Krzysiek mógł w niej mieszkać. Sporo było z tego powodu napięć, bo przy dwójce dzieci nie brakowało wydatków. Ale czułam, że chcę bratu jakoś wynagrodzić... mój wyjazd z domu, trudne dzieciństwo. Że coś mu jestem winna za to, że został sam z przemocą ojca. I właściwie... żyję w takim przekonaniem nadal. Wciąż mu to wynagradzam. Tylko że to niczego nie zmienia. Ja nie czuję się lepiej, a on pomocy nie docenia.
Nie korzysta z szans – kawalerka wygląda jak melina, pracę, którą mu znalazłam, rzucił. Latami płaciłam za jego terapię, woziłam na odwyk, odbierałam z odwyku. Wiele razy kłóciłam się o brata z mężem, który twierdzi, że mam już syndrom „osoby współuzależnionej”. I że przez Krzyśka rozpadnie się nasz związek. Boję się, że ma rację, bo wciąż się zadręczam tym, co jeszcze mogłabym dla brata zrobić. Gdy jechałam go ratować po „podcięciu żył”, starsza córka przeżywała pierwszy zawód miłosny. Nie było mnie przy niej. Gdy szukałam Krzyśka na torach za Otwockiem (nie znalazłam, okazało się, że pił z kumplem), zostawiłam młodszą córkę z gorączką. Nie siedziałam przy niej, nie przykładałam dłoni do czoła, nie przykrywałam kołdrą.
Od czasu do czasu myślę, że byłoby mi lepiej, gdyby... Krzyśka nie było. A potem przypomina mi się roześmiany, złotowłosy chłopczyk, który miał fantastyczne poczucie humoru i wyobraźnię. Chciał zostać muzykiem. Byłam przekonana, że tak się stanie. Że będzie szczęśliwy, a ja – dumna z niego. Czasami myślę, że robię to wszystko dla tamtego chłopczyka ze złotymi włosami, a nie mojego brata, który zupełnie się ze mną nie liczy . Zastanawiam się, jaki właściwie spłacam dług? I czy nie jest to droga donikąd.