Jedna z ważniejszych i najbardziej pokrzepiających protest songów ostatnich kilku dekad, odśpiewana przez syna kultowego wokalisty i gitarzysty The Beatles, Juliana Lennona, nabiera całkiem nowego znaczenia.
Spis treści
Choć wielokrotnie publicznie zarzekał się, że nie zaśpiewa jednej z najpopularniejszych piosenek skomponowanych przez ojca Johna Lennona, czyli "Imagine", przed kilkoma dniami syn kultowego muzyka i Cynthii Lennon, Julian Lennon, zrobił wyjątek.
Okazją do wzruszającego odtworzenia hymnu pokoju była akcja na rzecz pomocy Ukrainie zorganizowana przez Unię Europejską pod hasłem "Stand Up For Ukraine", w trakcie której zebrano ponad 10 miliardów euro. Przy akompaniamencie gitary, na której towarzyszył mu Nuno Bettencourt, w wyciemnionym pokoju w blasku świec wybrzmiały słowa najpopularniejszej pokojowej ballady - manifestu w wykonaniu Juliana Lennona.
Uroczyste odtworzenie "Imagine" twórca opatrzył kilkoma słowami wyjaśnienia:
Wojna w Ukrainie jest nieopisaną tragedią. Jako człowiek i jako artysta poczułem się zobowiązany zająć w tej sprawie stanowisko w możliwie najbardziej nośny sposób, napisał pod zamieszczonym klipem.
Dodał, że to właśnie dlatego po latach zdecydował się na publicznie wykonać napisany przez ojca utwór.
Zawsze powtarzałem, że chyba tylko "koniec świata" sprawiłby, że zaśpiewam Imagine. Dziś czuję, że utwór ten silniej niż kiedykolwiek oddaje zbiorowe pragnienie pokoju i jest namiastką bezpiecznej przestrzeni, światełkiem w tunelu, którego tak bardzo nam wszystkim trzeba.
Wszystkich tych, którzy darzą piosenkę sentymentem i którym bliski jest jej ponadczasowy przekaz wezwał do okazania potrzebującym hojnego wsparcia w postaci datków.
Zapowiadający album o tym samym tytule utwór "Imagine" ujrzał światło dzienne w 1971 roku. Silnie antyreligijny, antynacjonalistyczny i antykapitalistyczny nieoficjalny hymn pacyfistów szybko skradł serca wielbicieli twórczości Lennona i Beatlesów, na stałe wpisując się w kanon najpiękniejszych protest songów.
Pierworodny syn Johna Lennona z muzyką związany jest właściwie od zawsze. Zanim dał się poznać jako twórca, został bohaterem jednego z kultowych, ponadczasowych hitów Beatlesów: to właśnie jemu Paul McCartney zadedykował utwór "Hey, Jude", którego pierwotny tytuł brzmiał "Hey, Jules" i miał być gestem dodania otuchy po trudnym dla pięcioletniego wówczas chłopca rozwodzie rodziców.
Jako jedenastolatek, w którego życiu wcześniej ojciec był obecny raczej sporadycznie, Julian Lennon zaliczył udany muzyczny debiut w roli perkusisty, towarzysząc Johnowi Lennonowi w jednym z utworów na jego solowym albumie "Walls and Bridges", a wcześniej, w wieku zaledwie 4 lat, pojawił się u jego boku w filmie "Magical Mystery Tour".
Muzyczny gen dał o sobie znać także w dorosłym życiu młodego Lennona: za swój debiutancki album "Valotte" wydany w wieku 21 lat artysta zgarnął nagrodę Grammy – tym bardziej zasłużoną, że choć kariera w branży była mu pisana, ambitny twórca za wszelka cenę starał się uciec od porównań ze sławnym ojcem i zarzutów budowania kariery na jego legendzie. To dlatego postanowieniu o "nieruszaniu" utworów ojca wytrwał tak długo.
I choć wszystko wskazywało na to, że sukces jest mu po prostu pisany, a świadomie się od niego odróżniając ma spore szanse na to, by powtórzyć sukces ojca, z początkiem lat 90. muzyk postanowił wycofać się z życia publicznego i zawiesić artystyczną działalność. W 1998 roku wydał jeszcze jeden album, który przeszedł bez większego echa, by przy okazji akcji wsparcia dla Ukrainy znów o sobie przypomnieć.
Dziś nie ma chyba wątpliwości co do tego, że 59-letni Julian Lennon nie mógł znaleźć lepszego pretekstu do tego, by jednak zmierzyć się z "Imagine", a kultowa oda do pokoju – by wybrzmieć bardziej aktualnie i wzruszająco, potwierdzając swój uniwersalny charakter.