Partnerzy

Anna Kalczyńska i Maciej Maciejowski, czyli czy to się dzieje naprawdę?

Anna Kalczyńska i Maciej Maciejowski, czyli czy to się dzieje naprawdę?
Fot. Agata Serge

Pół roku od poznania zaręczyny, w kolejnym roku ślub, a potem trójka dzieci. Kochają się i lubią. Za co? Głos mają Anna Kalczyńska i Maciej Maciejowski.

Anna Kalczyńska: Nigdy nie przypuszczałam, że znajdę męża w pracy. Poznaliśmy się 13 lat temu: Maciek pracował w dziale marketingu, na stanowisku menedżerskim, a ja byłam reporterką w TVN24. Prowadziłam też cykl programów finansowanych przez Unię Europejską. Potrzebowałam konsultacji w sprawie reklamy naszego programu, koleżanka poradziła: „Ania, idź do Maćka, on wszystko załatwi”. Kiedy otworzyły się drzwi jego gabinetu, zobaczyłam przed sobą wysokiego, ciemnookiego młodego mężczyznę, który spłonął rumieńcem na mój widok. Zdziwiło mnie to, ale Maciek szybko odzyskał rezon. Umówiliśmy się w barze sushi (na patio w budynku stacji), aby omówić strategię działania. Od razu mi się spodobał. 

Niedługo potem zaprosił mnie na kolację. Podjechał sportowym czarnym samochodem i wysiadł, aby mi otworzyć drzwi. Na fotelu pasażera leżała biała róża. Nie mogliśmy przestać rozmawiać. Wszystko mi się w nim podobało i wszystko pasowało: to, co mówił, w jaki sposób mnie słuchał, jak się zachowywał. Mieliśmy za sobą zaledwie kilka randek, kiedy któregoś wieczoru odebrałam telefon. Akurat leżałam w wannie, zapaliłam świece, rozmyślałam. „Śpisz? – zapytał Maciek. – Bo wiesz, w moim mieszkaniu pękły rury, jest całkowicie zalane. Jeśli pozwolisz, przenocuję u ciebie”. Wyskoczyłam z wanny, zaczęłam suszyć włosy.

„Czy to się dzieje naprawdę?”, myślałam szczęśliwa, ale i trochę spanikowana. Czułam, że moje życie jako singielki właśnie się kończy. Miałam rację. Maciek przyjechał z bagażami do mojej kawalerki na Mokotowie i już się nie wyprowadził. 

Z jednej strony jest impulsywny, romantyczny, a z drugiej – poukładany i stabilny. Inteligentny, dowcipny, przystojny. Jedyne, co mnie zdziwiło, to że przy tych zaletach Maciek jest nieśmiały. Poznaliśmy się zimą, a latem Maciek już podarował mi pierścionek zaręczynowy. Półtora roku od naszego poznania wzięliśmy ślub. Byliśmy gotowi na założenie rodziny. Pamiętam, że kiedy zamieszkaliśmy ze sobą, zadałam mu pytanie: „A co, jeśli zajdę teraz w ciążę?”. „Cudownie” – usłyszałam. Po oświadczynach upewniłam się jeszcze, czy chciałby mieć dzieci. Nie miałam wątpliwości, że to z nim chcę być. 

Pierwszy etap naszego związku wspominam jako nieustającą podróż. Kiedy zaczynał się weekend, Maciek od razu chciał gdzieś pędzić: góry, morze, jeziora. Mnie to trochę męczyło, bo wówczas dużo jeździłam po kraju jako reporterka. W weekend lubiłam odsypiać, zjeść obiad u mamy, a tu nagle Maciek robił pobudkę o 8 rano. Miał głód przygód, wyjazdów, tułaczki. Musieliśmy się dotrzeć na tym polu. Mam wrażenie, że jako para wykonaliśmy ogromną pracę. Nauczyliśmy się siebie. Kiedyś słowa Maćka odbierałam zbyt poważnie, za bardzo się przejmowałam, starałam się dopasować. Z czasem zaczęłam wiele spraw brać w nawias, nabrałam do siebie dystansu. Od kiedy zostałam mamą, potrafię zawalczyć o swoje.

Bywam osobna, lubię pielęgnować wewnętrzny świat, a wtedy mąż boi się, że uciekam. Mieliśmy parę zgrzytów z tego powodu. Tłumaczyłam, że potrzebuję więcej przestrzeni. Zrozumiał. Choć pozostajemy w stałym kontakcie (SMS-y, telefony), dużo rozmawiamy także o prozaicznych sprawach („Co jemy na kolację?”, „Gdzie jesteś?” itd.). Żartuję, że Maciek czasem wchodzi w domu na tzw. nutę dyrektorską, próbuje nami zarządzać. Ktoś musi! U mnie wszystko jest bardziej spontaniczne, na ostatnią chwilę. Pochodzę z domu artystycznego, rodzice aktorzy wymieniali się opieką nade mną, siostrą i bratem. Pamiętam, że kiedy mama miała dużo pracy w teatrze i filmie, to do egzaminów w szkole muzycznej przygotowywał mnie tata. To dla mnie więc norma, którą przeniosłam do mojego domu. 

Urodziłam trójkę dzieci w ciągu trzech lat. Na pierwszego syna, Jasia, czekaliśmy ponad dwa lata, już się bałam, że nigdy nie zostanę mamą! Rok później pojawiła się Hania, a Krysia była naszą nieplanowaną słodką niespodzianką. Mieliśmy trudne momenty, bo trójka małych dzieci okazała się wyzwaniem. Na szczęście mieliśmy wsparcie ze strony babć i niani. Maciek fantastycznie się sprawdził. Był ze mną na sto procent, wstawał ze mną do dzieci, często nocami nosiliśmy je na rękach. Kilka lat temu odzyskaliśmy siebie także jako partnerzy. Myślę, że staliśmy się dorosłymi nastolatkami! Chodzimy na koncerty, podróżujemy, żeglujemy. Lubimy umawiać się z przyjaciółmi, pamiętamy o randkach we dwoje. Dzieci widzą, jak mama z tatą chodzą czasem za rękę, wygłupiają się, żartują. Ostatnio jedna z naszych córek zapytała: „A wy znowu się buziakujecie?”…

Słowa „kocham cię” rezerwujemy sobie na intymne, ważne chwile. Ostatnio po takim wyznaniu spytałam Maćka: „Za co właściwie się kochamy i lubimy?”. Powiedział m.in., że dla niego jestem fajną dziewczyną, z którą można porozmawiać o wszystkim. To było ważne. Moi rodzice (aktorzy Halina Rowicka i Krzysztof Kalczyński – red.) przeżyli razem 48 pięknych lat bez wielkich kryzysów, za to z dużymi emocjami. Niestety, tata zmarł we wrześniu… Starszy od mamy o 14 lat, bywał o nią zazdrosny, ale uczucie między nimi zachwycało. Mam nadzieję, że i nam będzie to dane.

Anna Kalczyńska-Maciejowska – dziennikarka telewizyjna, prowadzi program „Dzień dobry TVN” (w parze z Andrzejem Sołtysikiem). Wcześniej przez 12 lat pracowała jako reporterka, wydawca i autorka programów w TVN24. Absolwentka lingwistyki stosowanej na Uniwersytecie Warszawskim, studiowała też na Uniwersytecie w Bostonie, odbyła staż w Komisji Europejskiej w Brukseli. Mama trójki dzieci: Jana , Hani i Krysi.

Maciej Maciejowski: Znałem Anię tylko z ekranu. Uczucie do niej nie przeszło jednak przez ekran, stało się to dopiero na żywo. Los sprawił, że pewnego dnia zjawiła się w moim gabinecie ze służbową sprawą. Podobno mocno się zaczerwieniłem. (uśmiech) Dla mnie to nic dziwnego, że poznaliśmy się w pracy. Stacja TVN była wtedy firmą rodzinną, spędzaliśmy tam wszyscy dużo czasu, nie byliśmy jedyną parą. Nie kryliśmy się z uczuciem, choć myślę, że nasze błyskawiczne zejście się wcale nie wróżyło trwałego związku. 

Oświadczyłem się Ani po pół roku, w romantycznych okolicznościach. Wyruszyliśmy w podróż po wybrzeżu Kalifornii wynajętym kabrioletem, jak z dobrego filmu. Dziś myślę, że to tempo w naszym związku było nieco szalone. Jestem dość nieśmiały, a przy Ani nie brakowało mi nigdy śmiałości. Nie było w tym kalkulacji, przeciwnie – głównie wielkie emocje. Ciekawostka: po dwóch tygodniach podróżowania w ciasnej, bądź co bądź, przestrzeni auta, przydarzyła nam się jedna z większych awantur. I to tuż przed zaręczynami!

Od razu było wiadomo, że nasz związek będzie opierał się na tzw. włoskim modelu. Choć nigdy jeszcze nie stłukliśmy w kłótni żadnego talerza (uśmiech), jest między nami dużo emocji, górki i dołki. To dobrze, bo różne stany zabijają nudę, pod warunkiem że góry są zdecydowanie wyższe niż doliny.  

Co najbardziej cenię w Ani? Intelekt, choć skłamałbym, twierdząc, że uroda nie ma znaczenia. Niezmiennie podziwiam u żony jej styl bycia i poczucie humoru. Bezcenne jest to, że śmieje się z moich dowcipów. (śmiech) Dziś wiem też, że dobry związek musi się opierać na przyjaźni, w której przecież zawiera się wszystko to, co istotne. Zaufanie, fascynacja drugą osobą i chęć ciągłego przebywania z nią, odkrywania się nawzajem. Trzeba się szanować i być otwartym na poszukiwanie wspólnych przygód, aby życie we dwoje nie stało się monotonne. Zrozumiałem też, że będąc razem, należy sobie dawać przestrzeń. Przydają się osobne wyjazdy, wyjścia czy pasje. Jednak przede wszystkim trzeba dbać o te wspólne chwile, aby nie oddalić się zbyt mocno od siebie. My uwielbiamy jeździć na nartach, oglądać seriale, tańczyć oraz podróżować. Latem żeglujemy, a od jesieni do wczesnej wiosny jeździmy na nartach z naszymi dziećmi. Teraz, gdy nie są już malutkie, chcemy ruszyć dalej w świat. 

Oboje intensywnie pracujemy. Przy trójce dzieci mamy przed sobą wiele zadań i wyzwań. Bez obecności dziadków i niani Basi nie poradzilibyśmy sobie tak dobrze. Na początku wszystko się samo nakręcało, a dziś, kiedy dzieci mają coraz więcej obowiązków, wiele czasu pochłania logistyczna układanka, m.in. odwożenie ich i przywożenie. Mamy z Anią niepisany podział ról, zupełnie naturalny: ja załatwiam sprawy urzędowe, dbam o czas wolny naszych dzieci i organizuję wakacje, co daje mi dużo radości (kierunek wybieramy wspólnie). Ania ma na głowie „codzienność żywieniowo-szkolną”, z którą ja sobie słabo radzę. Dbamy o to, by znaleźć czas tylko dla nas dwojga. Tu znów muszę podziękować naszym rodzicom za ich nieocenioną pomoc, bez której nie moglibyśmy sobie pozwolić na wyjazdy we dwoje. 

Chciałbym, abyśmy mieli więcej „kotwic”, czyli takich rodzinnych stałych momentów w ciągu tygodnia. Ale przez to, że pracujemy z Anią o różnych porach, bywa z tym trudno. Na pewno cieszą nas obiady niedzielne u naszych mam. Bywamy u nich regularnie, na zmianę. Sam też lubię gotować i w każdy weekend staram się zrobić dzieciom porządne śniadanie, zamęczam je owsianką i omletami. Kiedy Ania prowadzi program poranny, musi wyjść z domu po piątej. Wtedy to ja szykuję dzieci do szkoły. Często włączamy telewizor, aby zobaczyć mamę o poranku. Myślę, że to ja jestem tym bardziej wymagającym rodzicem, choć wolałbym, aby było na odwrót… 

Bywam milczkiem i introwertykiem, odwrotnie niż moja żona, która lubi dużo mówić, jest ekstrawertyczna. Lubię być w ruchu, działać, czuć przypływ adrenaliny, kiedyś nawet latałem szybowcami. Teraz przede wszystkim żegluję, a jest to pasja, którą mogę dzielić z najbliższymi, dlatego często w ten sposób spędzamy wakacje. Staramy się z Anią nie rozmawiać zbyt dużo o pracy w domu. Dajemy sobie nawzajem rady, ale nie wtrącamy się w swoje zawodowe sprawy. Mamy wielu znajomych ze świata mediów, więc praca łatwo może wejść do naszego domu, co nie byłoby dobre. Potrafimy więc powiedzieć wieczorem: „Stop, koniec rozmów na ten temat”. Jednak moja praca nie kończy się wraz z wyjściem z biura, zdarzają się sytuacje awaryjne. Na szczęście Ania to rozumie. 

Największym wyzwaniem bywa dla mnie zmęczenie. Kiedy wracam do domu, nie zawsze mam siłę, energię i cierpliwość, aby sprostać oczekiwaniom trójki dzieci. Każde z nich jest inne, ma swoje światy i potrzeby. Chcą zagrać w piłkę, w szachy, porysować albo pogadać. Jednak to właśnie dzieci dają mi mnóstwo radości i energii do działania, czas z nimi jest dla mnie cenny i inspirujący. Wystarczy 12–15 minut drzemki popołudniowej i mogę mieć dla nich wieczór. Lepsze niż kawa, która już nie zawsze pomaga. Kawę za to wolę pić z żoną w niespieszne niedzielne poranki. 

Maciej Maciejowski – członek zarządu telewizji TVN. Jest odpowiedzialny za technologię oraz rozwój segmentu digital. Do TVN dołączył w 2004 r. – był m.in. menedżerem ds. marketingu kanałów tematycznych, zastępcą dyrektora programowego. Absolwent Wydziału Zarządzania i Komunikacji Społecznej UJ oraz Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu. Ukończył też studia Warsaw-Illinois Executive MBA. Jest ojcem trójki dzieci. 

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 11/2019
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również