Ewa razem z mężem, Jackiem, prowadzi gabinet ginekologiczny. Oboje byli przekonani, że ich jedyny syn będzie kontynuował ich pracę. On miał jednak inny pomysł na życie... Ewa nie może pogodzić się z wyborem syna i podejrzewa, że jego wybór zawodu to efekt przekory, a nie świadomej decyzji.
Gabinet ginekologiczno-położniczy, który prowadziliśmy z mężem, był naszą chlubą i rodzinnym dziedzictwem. Dziadek mojego męża był pierwszym wykwalifikowanym położnikiem w miasteczku i powitał na świecie wielu jego nowych mieszkańców. Wiążąc się z Jackiem, wiedziałam, że chce podtrzymać rodzinną tradycję i oczekuje od przyszłej żony, by go w tym dziele wspierała. Tak też od lat robię.
Nie braliśmy pod uwagę, że nasz syn Adam wyłamie się z tradycji, bo niby czemu. To nie miałoby sensu.
Oboje jesteśmy cenionymi specjalistami i nie narzekamy na brak zadowolonych pacjentek, które wracają i przyprowadzają swoje siostry, przyjaciółki, córki. Plan był taki, że kiedy przejdziemy na emeryturę, pałeczkę przejmie następne pokolenie. Gabinet o takiej renomie, z bazą wiernych pacjentek, to marzenie każdego młodego lekarza.
Nasz syn, Adam, nie wykazywał żadnego zainteresowania medycyną, o ginekologii już nie wspominając. Ta sprawa spędzała sen z powiek szczególnie mojemu mężowi. Ja byłam pierwszą lekarką w swojej rodzinie, ale Jacek zamiłowanie do medycyny miał w genach. Więc nasz syn też powinien... I jako mały chłopiec mówił, cytując za nami, że będzie "pomagał mamusiom zostać mamusiami". Z biegiem lat coraz lepiej rozumiał, na czym polega nasz zawód, i jakoś nie czuł powołania.
Obserwując dorastającego syna, wyraźnie widzieliśmy, że jego główna sfera zainteresowań to gry komputerowe. Jacek, próbując go zniechęcić do takiego hobby, często wypowiadał się z lekceważącą ironią o "rozwijaniu mięśni pośladków w trakcie wpatrywania się w ten czy inny ekran". Osiągnął efekt przeciwny do zamierzonego.
Może to kwestia nastoletniego buntu, ale Adam prócz serca zaczął wkładać rozum w rozwój swojej pasji i od grania przeszedł do programowania. Każda wiedza wzbogaca, więc nie widziałam w tym niczego nagannego.
Wciąż wierzyłam, że z czasem Adam zrozumie, co jest dla niego dobre, dostrzeże misję i profity związane z zawodem ginekologa-położnika i... przejmie po nas schedę.
Nadeszła pora wyboru dalszej ścieżki rozwoju. Adam był dobrym uczniem, do matury się przyłożył i nawet rozszerzone przedmioty, matematykę i język obcy, zdał na ponad dziewięćdziesiąt procent. Fakt, że nie wybrał chemii ani biologii, nie wróżył dobrze, ale mój mąż, który nie wnikał specjalnie w zasady naboru, wciąż miał nadzieją, że wystarczą bardzo dobre wyniki.
– Z taką średnią powinieneś dostać się na medycynę, nie tu, to gdzie indziej, najwyżej spróbujesz za rok... – snuł swoją wizję w trakcie obiadu.
Adam popatrzył na ojca niemal z politowaniem.
– Złożyłem podanie na informatykę.
Nie byłam zaskoczona, choć poczułam ukłucie w sercu. Za to Jacek zakrztusił się kremem z zielonych szparagów. Cały poczerwieniał, wytarł usta serwetką, a potem wstał i wyszedł z jadalni. Ostatnio, jakby zaklinając rzeczywistość, zwykł powtarzać, że pracujemy przede wszystkim dla Jacka, żeby miał jak najlepszy start w życiu zawodowym. Przy nas rozwinie skrzydła i poleci dalej niż my. Może klinikę otworzy...
– Nie jestem taki jak wy – wycedził Adam, mimo że nie skomentowałam nowiny.
Po prostu siedziałam, wpatrując się w obrus. To, że się spodziewałam takiej decyzji, nie znaczy, że byłam spokojna. Musiałam uciszyć huragan myśli, żeby podjąć rzeczową rozmowę. Może rozsądnymi argumentami przekonam syna do zmiany zdania? Jeszcze nie było za późno. Może udałoby się załatwić, by przyjęli go na medycynę jako wolnego słuchacza? A może dałby radę studiować dwa kierunki naraz, tylko...
W głębi serca czułam, że żadne "może" się nie spełni i musimy pożegnać się z marzeniami o kontynuowaniu rodzinnej tradycji. Nasz syn nie zostanie lekarzem.
– Zawsze mówiłaś, że trzeba robić to, co się lubi. Trzeba mieć pasję – oczy Adama błyszczały, a pasmo jasnych włosów przykleiło się do zroszonego potem czoła. Bardzo to wszystko przeżywał i miałam wyrzuty sumienia, że nie potrafię zaakceptować jego wyboru.
– Medycynę na pewno trzeba kochać, o to mi chodziło – odparłam z rezygnacją w głosie.
– Właśnie! A ja jej nawet nie lubię, co dopiero mówić o powołaniu. Nie będę w stanie poświęcać się tej pracy tak jak wy. Chcę czegoś innego. Rozumiesz, mamo?
– Ale...
– Czyli nie rozumiesz – Adam również wstał i wyszedł.
Zostałam sama ze swoimi myślami. I z głębokim rozczarowaniem. Po co to wszystko? Po co te lata poświęceń i wyrzeczeń? Serce mi się łamało, ale regularnie zostawiałam Adama pod opieką niani, bo praca, bo pacjentki, bo ciężki przypadek. Zamiast podróżować po świecie, woleliśmy inwestować w gabinet i przyszłość. Nie tylko naszą, ale głównie Adama. Wyposażyliśmy gabinet w nowoczesne sprzęty, ciągle się doszkalaliśmy... I po co, skoro teraz nie ma komu tego przekazać?
Nie miałam pojęcia, jak zniesie to mój mąż, a tym bardziej teściowa. Jacek nie miał rodzeństwa, podobnie jak Adam. Matki-lekarki z trudem wykrawają czas dla jednego dziecka. Nikt jednak nie dopuszczał do siebie myśli, że Adam – mimo swojego buntu czy innych zainteresowań – ostatecznie nie zostanie lekarzem i nie przejmie po nas praktyki. Ojciec Jacka już nie żył, ale teściowa nadal angażowała się w pracę przychodni, choć sama już dawno przeszła na emeryturę. Moja teściowa wciąż wierzy, że jedyny wnuk i dziedzic będzie kontynuował rodzinną tradycję...
Nie mogę pozbyć się obawy, że z przekory mój syn popełnia życiowy błąd.
Informatyka mogłaby pozostać jego hobby. Nie musiał się aż tak upierać przy swoim. Stworzyliśmy mu idealne zaplecze, aby rozwijał drzemiący w nim potencjał. Z pewnością byłby świetnym lekarzem, ma to przecież we krwi. Powołanie poczułby wraz z pierwszym dzieckiem, któremu pomógłby przyjść na świat.
Wybrał inaczej. Złożył dokumenty na politechnikę i już drugi rok studiuje informatykę. Nie wiem, co powinniśmy zrobić. Czekać, aż zmądrzeje? Czy szukać innego "spadkobiercy"? Może wśród dalszych kuzynów? Na razie skupiam się na pacjentkach. Adam kiedyś zrozumie swój błąd. Za kilka, a może dopiero za kilkanaście lat, gdy wystarczająco pozna życie. Wtedy jednak będzie już za późno na zmianę zawodu. Może doczekamy się wnuków, które przejmą po nas pałeczkę?