Krioterapia, morsowanie, naprzemienny prysznic: czy rzeczywiście hartują organizm? Czy lepiej się spocić czy przemarznąć? Jak się szybko rozgrzać? Pytamy lekarza.
„Ubierz się ciepło, bo się przeziębisz!”, powtarzały nasze mamy i babcie. Wtedy to nas irytowało, a dziś to samo nakazujemy swoim dzieciom. Czy słusznie? Od wychłodzenia można się rozchorować? Sprawa wydaje się oczywista, tymczasem do niedawna nauka nie dawała jednoznaczniej odpowiedzi. Uczeni sądzili, że za infekcje odpowiadają bakterie i wirusy, a nie temperatura. Przeprowadzono wiele eksperymentów, podczas których ochotnicy spędzali długie godziny w zimnych pomieszczeniach albo trzymali nogi w miskach z lodowatą woda. Potem wyziębionych nieszczęśników narażano na kontakt z wirusami. Wnioski? Niedawno, bo w 2015 roku, naukowcy z Yale ogłosili: tak, zimno sprzyja infekcjom. Gdy spada temperatura, układ odpornościowy spowalnia swoje funkcjonowanie, przez co reaguje z opóźnieniem. – Chłód powoduje obkurczanie naczyń krwionośnych w drogach oddechowych – tłumaczy dr n. med. Michał Chudzik, internista i kardiolog z Centrum Medycznego Medicover. – W efekcie komórki odpornościowe docierają później do błon śluzowych, a wirusy i bakterie zyskują czas na przeniknięcie do organizmu. Najwięcej dostaje się ich przez nos. Rzęski, które rozprowadzają wyłapujący zarazki śluz, w niskiej temperaturze też poruszają się wolniej. Pierwsza linia obrony jest więc osłabiona. Jeszcze bardziej ryzykowne niż chłód są duże wahania temperatur. Obkurczone od zimna naczynia pod wpływem ciepła nadmiernie się rozszerzają, otwierając drogę zarazkom.
– Zimą, przebywając długo w ogrzewanych, zamkniętych pomieszczeniach, odzwyczajamy się od kontaktu z chłodem i stajemy się wrażliwsi – dodaje lekarz. – Z braku słońca mamy mniej wzmacniającej odporność witaminy D, a jej niedobór może zwiększać ryzyko infekcji o ponad 50 proc. Sprawia też, że częściej dopada nas przygnębienie i gorzej radzimy sobie ze stresem. Naukowcy nie mają wątpliwości: to też znacznie osłabia odporność.
Ostatnio zapanowała moda na morsowanie. Miłośnicy lodowatych kąpieli twierdzą, że to najlepsza metoda naturalnego hartowania organizmu. Dzięki temu rzadziej chorują. Mają rację? Mają! – Układ odpornościowy dzięki takim bodźcom wzmacnia się – potwierdza dr Chudzik. – Hartowanie zimną wodą to dla niego rodzaj treningu, dzięki któremu w razie potrzeby łatwiej mobilizuje się do walki. Jeśli wciąż przebywamy w cieple, komfortowych warunkach, rozleniwia się i słabnie.
Chcesz spróbować? Sprawdź najpierw, czy nie masz przeciwskazań. Należą do nich: choroba wieńcowa, zaawansowane nadciśnienie, schorzenia skóry. Przyzwyczajaj się stopniowo, najpierw wchodząc do wody tylko po kostki, potem do kolan, aż będziesz gotowa zanurzyć się po szyję. Pamiętaj o czapce i rękawiczkach. Całkowicie zanurzają się tylko zaawansowani i raczej nie przy minusowej temperaturze. Przed wejściem do wody trzeba się rozgrzać, po wyjściu – tak samo, żeby nie doprowadzić do wychłodzenia organizmu.
Nie każdy musi kąpać się w przerębli, jednak przyzwyczajanie ciała do zmiennych temperatur robi mu dobrze. Można zacząć od prysznica i polewania się na przemian raz ciepłą, raz chłodną wodą. To dobra gimnastyka dla naczyń krwionośnych: stają się elastyczniejsze, dzięki czemu stawiają skuteczniejszy opór zarazkom. Ciepło-zimne kąpiele polecane są także w leczeniu bólu, zaburzeń snu, depresji, zapobiegają chorobom serca i układu krążenia. Badacze z Wyższej Szkoły Medycznej w Hannoverze wykazali, że są pomocne w leczeniu nadciśnienia. Dodatkowa zaleta: podobne kuracje hartujące można robić sobie w domu.
Nawet przy temperaturze powyżej zera, której towarzyszy wiatr i wilgoć w powietrzu, można porządnie zmarznąć. Zapobiega temu ubieranie się „na cebulkę”. Wtedy ciało grzeje powietrze, które zatrzymuje się między kolejnymi warstwami. Buty – najlepiej, gdy są ciut za luźne, żeby można w nich było ruszać palcami. A jeśli komuś przyjdzie czekać na spóźniający się autobus, lepiej podreptać w miejscu niż usiąść. – Po przyjściu do domu warto wypić coś ciepłego, lecz nie gorącego – podpowiada lekarz. – Unikajmy ekstremalnych temperatur. Dobra będzie np. herbata z imbirem, miodem, goździkami, napar z lipy czy czarnego bzu.
Zimą instynktownie mamy apetyt na potrawy rozgrzewające, poprawiające krążenie krwi. Przyprawy, takie jak ostra papryka, pieprz, goździki, cynamon przyspieszają metabolizm i krążenie, dzięki czemu szybciej zaczynamy odczuwać ciepło. Specjaliści ostrzegają jednak przed „herbatą z prądem”. – Alkohol daje złudne uczucie rozgrzania – tłumaczy dr Chudzik. – W pierwszej chwili rzeczywiście robi się nam cieplej, bo rozszerzają się naczynia krwionośne. Ale z tego samego powodu już po chwili zaczynamy w przyspieszonym tempie tracić ciepło, które przez te same naczynia ucieka. Poza tym picie alkoholu, nawet w niewielkich ilościach, znacznie osłabia odporność. Spowalnia aktywność limfocytów, czyli komórek układu odpornościowego. Po powrocie z dłuższego spaceru dobrze robi ciepła kąpiel. Rozgrzewa, rozluźnia zmęczone mięśnie. Optymalna temperatura wody to 34-37°C, czyli nieprzekraczająca ciepłoty ciała. Zbyt wysoka może osłabiać organizm, bo nadmiernie pobudza krążenie, przyspiesza tętno, wywołuje skoki ciśnienia i zawroty głowy. Dermatolodzy ostrzegają też, że gorąca woda sprzyja nadmiernemu przesuszeniu skóry, wywołuje podrażnienia i swędzenie.
Zimno w kontrolowanych dawkach może hartować organizm. Leczyć, odchudzać i odmładzać. W jaki sposób? Po wyjściu z kabiny do krioterapii (tzw. kriosauny) czuje się... gorąco. Dlaczego? Po silnym oziębieniu ciała naczynia krwionośne się kurczą. Gdy robi się cieplej, zaczynają się rozszerzać. Krew płynie szybciej, przyspiesza przemiana materii. Reakcja jest tym silniejsza, im było zimniej. A w kabinie temperatura przekracza -100°C! Jak to możliwe, że człowiek w niej wytrzymuje? Ponieważ to „suche zimno” – wypełniająca kabinę mieszanina gazów prawie nie zawiera wody (która jest przewodnikiem temperatury). Krótki pobyt, maksymalnie 3 minuty, odczuwa się jako komfortowy, pod warunkiem, że ciało jest całkiem suche. Termiczny szok wywołuje w organizmie korzystne reakcje. Rozluźniają się mięśnie, zmniejsza ból, obrzęki i stany zapalne. Dlatego krioterapia często zalecana jest osobom, które przebyły uraz, mają problemy ze stawami, ale też tym, które żyją w długotrwałym stresie, skarżą się na spadki nastroju. Zwiększone wydzielanie endorfin sprawia, że od razu poprawia się samopoczucie.
Badania dowiodły też, że korzystanie z „mroźnych” zabiegów zwiększa ilość limfocytów we krwi, przyczynia się więc do poprawy odporności. Z krioterapii można skorzystać w niektórych placówkach medycznych, sanatoriach, ośrodkach rehabilitacyjnych. Ale uwaga: ekstremalne temperatury nie są obojętne dla organizmu. Decyzję o zastosowaniu krioterapii powinien podjąć lekarz. Najczęstsze przeciwwskazania to nadciśnienie, nowotwory, schorzenia dermatologiczne. Krótsza lista obostrzeń obowiązuje w przypadku wykorzystania zimna do celów estetycznych. Kriolipoliza, czyli wymrażanie tkanki tłuszczowej, pomaga pozbyć się jej nadmiaru. Miejscowa krioterapia twarzy poprawia z kolei napięcie skóry, usprawnia krążenie, a dzięki temu przywraca cerze młodzieńczy blask.