Prężył muskuły, by imponować kobietom. Wytężał umysł, gdy zrozumiał, że to większy atut. Wreszcie uznał, że męskość to nie mięśnie czy intelektualne popisy, ale postawa wobec życia – odpowiedzialność, uczciwość. Janusz Chabior opowiada, jak wyrastał z męskich stereotypów, które dziś go śmieszą i bez których nadal czuje się facetem.
W filmie Armageddon Bruce Willis i Ben Affleck mają zatrzymać asteroidę, która może zniszczyć Ziemię. Jeden płacze, drugi zamierza ocalić świat. Do którego ci bliżej?
Janusz Chabior: Mam w genach potrzebę ocalenia świata i uratowania księżniczki z wieży. Jak świat się wali, przecież nie będę ryczał, bo…
...chłopaki nie płaczą? Słyszałeś jako dziecko: „Nie maż się, chłopcu nie wypada!”?
Miałem inaczej. Ojciec był ciepłym, czułym mężczyzną. Gdy razem oglądaliśmy film, widziałem, jak ociera oczy. Pokazał mi, że mężczyzna nie musi wstydzić się łez. Ale przy kumplach musiałem się pilnować, żeby nie stracić pozycji w grupie. Trzeba było być twardym, zaciskać pięści i zęby. To mi nie przeszkadzało, żeby stanąć w obronie kumpla, który był otyły i mu dokuczano. Pożyczałem skórzane rękawiczki i tłukłem się na pięści z oprawcą.
Marzyłeś, żeby być macho?
Pewnie! Ale byłem najchudszy z 32 chłopaków z klasy w technikum samochodowym. Cierpiałem, gdy szedłem na basen i nie mogłem pokazać umięśnionej klaty. Każdy chłopak chciał się rozbujać na trampolinie, zrobić salto, płynąć pod wodą i chlapać na dziewczyny siedzące na brzegu basenu, ale mnie brakowało śmiałości. Na basenie siedziałem w T-shircie, nawet gdy słońce paliło. Biegałem, robiłem pompki, a kaloryfer się nie pojawiał. Przez skórę było widać tylko żebra.
Czym imponowałeś dziewczynom?
Odkryłem, że można „na gadkę”. Nie ja jeden musiałem tak sobie radzić. Biografie wielu mężczyzn dowodzą, że ten sposób bywa skuteczny. No, choćby Truman Capote – piękny nie był, otwarcie przyznawał się do homoseksualizmu, a kobiety i tak o nim marzyły. Przyciągał je niezwykły umysł autora Śniadania u Tiffany’ego. „Mój mózg to mój drugi ulubiony organ” – mawiał Woody Allen, któremu równie daleko do adonisa, co do macho.
To wiesz dzisiaj. Ale w młodości nie oni byli twoimi idolami.
Gdy miałem sześć lat, postanowiłem być jak Winnetou. Wycinałem ze „Świata Młodych” słownik Apaczów, spałem na podłodze, bo Indianin nie spałby w łóżku! Ale kiedy mama przychodziła w nocy, żeby mnie przenieść, oddychałem z ulgą, bo indiańskie spanie było niewygodne. Jako nastolatek byłem też zafascynowany żeglarzem Leonidem Teligą. Nie wiedziałem, jak wygląda, ale samo to, że „w maleńkiej łupince”, jak wyczytałem, opłynął świat, robiło z niego bohatera. Oczyma wyobraźni widziałem siebie, jak płynę w nieznane…
Pierwsze doświadczenia podróżnicze, żeglarskie chłopak z reguły zawdzięcza ojcu.
Ojciec działał w PTTK, organizował obozy. Stawiał na wychowawczy brak wygód: latryna w lesie, kąpiel w jeziorze. Dla mnie to była szkoła męstwa. Nauczył mnie, że przetrwać można w każdych warunkach, ale czułem, że ojciec jest obok, a jego twarda koścista ręka wyciągnie mnie za włosy z bagna. Pamiętam, jak przegrałem z kumplami w pokera pieniądze całej klasy, które zebrałem jako skarbnik na wycieczkę do zoo. Nie było wyjścia, musiałem przyznać się ojcu. Nie powiedział słowa, tylko dał pieniądze, by ratować mój honor, a przecież w domu się nie przelewało, z czegoś musiał zrezygnować. Nie truł, jedynie jego oczy mówiły: „Pomyśl następnym razem, synu!”. I wiedziałem, że nigdy więcej czegoś takiego nie zrobię. Poczułem się samotny, gdy umarł. Ryczałem na pogrzebie. Nie mogłem wyobrazić sobie, że już nigdy z nim nie porozmawiam. Rozdzierała mnie rozpacz. Nie chciałem brać leków, które wyciszyłyby ból, uważam, że żałobę trzeba wziąć na klatę.
Może w życiu mężczyzny przychodzi moment, kiedy nie musi już udawać twardziela? W sztuce Williamsa Kotka na gorącym blaszanym dachu padają słowa: „Całe życie byłem jak zaciśnięta pięść: waliłem, miażdżyłem, wymierzałem ciosy. Teraz chcę rozluźnić te zaciśnięte dłonie i swobodnie dotykać rzeczy”.
Rozumiem te słowa. Sam długo żyłem z podniesioną gardą. Nie chciałem okazywać słabości. I choć nie mam już zaciśniętych pięści, konfliktów unikam. Nie mam w sobie genu agresji. Odkryłem, że inteligencja i poczucie humoru bywa lepszym orężem niż pięści. Dojrzałem i do tego, że nie muszę zawsze stawiać na swoim. Staram się żyć z moim Chabiorowym dekalogiem. Każdy facet powinien mieć swój. Często gram brudne charaktery, więc w życiu dla odmiany cenię swoją jasną stronę: nie kłamię, nie lawiruję, nie gram.
Ciąg dalszy wywiadu w lipcowym wydaniu magazynu "Twój Styl"