Buntownik. Wychodził z ważnych castingów, bo... nie chciało mu się czekać na swoją kolej. Impulsywność krzyżowała mu plany zawodowe i osobiste. Wydawała się nieuleczalna. A jednak Grzegorz Damięcki uczy się sztuki powściągania emocji i w miarę spokojnego oczekiwania na to, co jest tego warte. Co było impulsem przemiany? I jaka jest jej cena?
Twój STYL: Mały test: wraca pan z wyjazdu. Klucze miały być w walizce, a nie są. Co pan robi? A: spokojnie szuka. B: wywala wszystko na podłogę, klnąc.
Grzegorz Damięcki: Chciałbym powiedzieć, że A, ale byłoby to myślenie życzeniowe. Niestety, drugi scenariusz jest mi bliższy: jestem wściekły na siebie, świat i zgubione klucze, więc wywalam wszystko jak leci. Ale... zanim zacznę przeklinać, rozglądam się, czy nikt nie słyszy. Często przerabiam takie sytuacje, bo nieustająco coś mi ginie. Jestem leworęczny i mam wrażenie, że przez to robię wiele rzeczy na odwrót: zaczynam poszukiwania od wewnętrznych kieszeni, choć logiczne, że jeśli się spieszyłem, to włożyłem klucze czy telefon do kieszeni zewnętrznej. Chłopak na opak. Sam sobą się niecierpliwię.
Ma pan tak od dziecka? Cecha nieusuwalna jak… linie papilarne?
Niestety. Przez to wiecznie coś zawalałem. Na zajęciach technicznych budowaliśmy budki dla ptaków. Nie zdążyłem. Miałem dokończyć w domu, ale wyszedłem na dwór. Gdy wróciłem, byłem już znudzony tym zadaniem. Domek nie powstał. Do wielu spraw się tak zniechęcałem. Brakowało mi wytrwałości do realizacji celów. Nie opanowałem na przykład gry na gitarze, a to było jedno z moich marzeń!
Zabrakło mentora, który by wyjaśnił pożytki z cierpliwości?
Ojciec, sam gwałtowny jak ogień, nie czuł takiej potrzeby. Mama była bardziej poukładana. Cudem udało jej się wpoić mi punktualność. Ale część jej wysiłków szła na marne. Impulsywna natura zwyciężała.
Niecierpliwość wciąż stwarza mi problemy. Przez nią wiele ważnych rozmów odbyło się nie tak, jak sobie życzyłem. Kilka razy przez radykalny brak wytrwałości straciłem okazje na świetne role, bo... nie chciało mi się czekać na castingu. Irytowałem się, że „tyle to trwa”, i wychodziłem.
Potem żałowałem. Temperament zmienić trudno, ale mając świadomość własnej impulsywności, wiem, że pewne zadania nie są dla mnie. Nie staram się o role w telenowelach, bo zabrakłoby mi wytrwałości, by grać tę samą postać wiele lat.
Pana życiowa lekcja cierpliwości?
Jedną odebrałem na początku „kariery” w teatrze Ateneum. Na czwartym roku szkoły teatralnej zagrałem epizod w spektaklu Firma Mariana Hemara. Miałem do powiedzenia jedno zdanie i byłem dumny, bo okazało się, że tym jednym zdaniem przypieczętowałem swoje przyjęcie do teatru Janusza Warmińskiego. Można powiedzieć: świetny początek. I szybki efekt, czyli coś, co lubiłem. Moja cierpliwość, a raczej jej brak, nie została wystawiona na próbę. Pozornie! Przez kolejne 10 lat niewiele się działo. W teatrze żartowali, że Damięcki został zaangażowany na „przeszczepy dla starych”. Dostawałem głównie… zastępstwa w kryzysowych sytuacjach.
A jednak wytrwał pan w zawodzie…
Dlatego mówię, że to była lekcja pokory. Uparłem się, że wytrwam. Teatr mnie fascynował. Nawet kiedy nie grałem wielkich ról, wszystko mi się w nim podobało. Począwszy od pracowni krawieckiej, a na dmuchawie do sztucznego wiatru kończąc.
Opłaciło się czekać?
Po dekadzie bycia w rezerwie Krzysztof Zaleski uznał, że dojrzałem do dużej roli – partnerowałem Piotrowi Fronczewskiemu w spektaklu Cyrano de Bergerac. Dzięki temu doświadczeniu na spełnienie kolejnego marzenia – o ciekawych rolach filmowych, mogłem poczekać. Przyszły, gdy pogodziłem się, że w filmie są dla mnie tylko role drugoplanowe.
Zająłem się życiem: rodziły się dzieci, wychowywałem je. Sypnął mi się siwy włos, zrobiły worki pod oczami. I wtedy kino się o mnie upomniało. Te wcześniejsze, frustrujące doświadczenia dały mi świadomość, że popularność nie jest ofiarowana raz na zawsze.
Teraz mam o wiele więcej propozycji, ale wiem, że to może się skończyć w każdej chwili. Ważna lekcja.
Miłość cierpliwa jest?
Raczej żąda natychmiastowych dowodów. Ale oboje z żoną wychowywaliśmy się w czasach, gdy zepsute rzeczy się naprawiało. Dziś łatwo wyrzucamy do śmieci: rzeczy, ludzi, uczucia. A w związku, w przyjaźni cierpliwość jest niezbędna. Tak wygląda moja przyjaźń z Piotrkiem Fronczewskim. Obaj wysoko stawiamy sobie poprzeczkę. Trochę tak, jakby się było na pierwszej randce, w trakcie której chce się dobrze wypaść. My z Piotrkiem ciągle jesteśmy na tej pierwszej randce. Jestem nim zauroczony na pewno.