Słynne są jej poczucie humoru oraz pogodna natura. I choć ostatnie lata były dla Ewy Szykulskiej trudne, pojawiły się smutek i czarne myśli, to aktorka wie, że przyjdzie moment, kiedy znów będzie przepięknie. Bo ona kocha życie.
Połowa stycznia, niedzielne popołudnie, na ulicach szaro i chłodno. Z Ewą Szykulską spotykam się w pustej redakcji, oprócz nas i ochroniarza w całym budynku nikogo nie ma. Siadamy na kanapie z filiżankami czarnej kawy, a aktorka sięga po leżący na stoliku angielski magazyn, otwiera i czyta: „Zewnętrzny i wewnętrzny przymus, że zawsze powinniśmy być szczęśliwi, prawdopodobnie nas cofa. To źle, że nie pozwalamy sobie na odczuwanie bólu”. Po chwili ciszy dodaje: – Czy to przypadek, że otworzyłam pismo właśnie na tej stronie? Ten cytat dobrze oddaje moment, w którym teraz jestem. Nie zgadzam się na narrację, że powinniśmy być zawsze piękni, młodzi i zadowoleni. A co, jeśli teraz jestem niedoskonała, bo okaleczona fizycznie i psychicznie? Mam za to karcić samą siebie? O nie, tak nie będzie! Skumulowało się u mnie dużo trudnych spraw i to sprawiło, że „szadzieję”, że obrastam mchem, choć nie chcę tego, bo kocham życie. Ono mnie już tak bardzo nie ekscytuje i nie cieszy, ale wciąż fajnie jest wstać z łóżka, wypić pierwszą kawę, zapalić papierosa… Daję sobie pozwolenie na to, żeby teraz było gorzej, choć z utęsknieniem czekam na moment, aż znowu zacznę się uśmiechać. Bo on przyjdzie, ja to wiem.
Kiedy pytam, czy to pandemia sprawiła, że przechodzi teraz trudny okres, Ewa Szykulska kręci głową: – Od roku cały świat jest chory, dla mnie to chorowanie zaczęło się dużo wcześniej. Ale, egoistycznie, pomaga mi fakt, że teraz nie jestem w tym osamotniona. Ta świadomość oczywiście nie daje ukojenia, ale powoduje, że boli mniej. Siedzimy teraz we dwie obok siebie, osoby w różnym wieku, i obie w mniejszym lub większym stopniu odczuwamy lęk przed tym, co będzie. Pani się boi i ja się boję. Pani ma swoje powody, ja – bo jestem stara, palę papierosy, mam cukrzycę i parę innych chorób, więc wiem, że gdyby dorwał mnie koronawirus, to chyba byłoby źle. Ale to, że tkwimy w tym wszyscy razem, zbliżyło nas do siebie mimo wielomiesięcznego fizycznego oddalenia. A fakt, że ktoś chce się szczepić, ktoś nie, to szczegóły, w szerszym kontekście wszyscy myślimy podobnie – mówi aktorka. Czy nie doskwierała jej izolacja? – Ja lubię samotność, choć kontrolowaną. Dlatego mieszkam na „zadupiu dolnym”, wśród zieleni. Mam psa, z którym regularnie chodzę na spacery, w związku z czym nie odczułam tak dotkliwie zamknięcia. Od lat uciekam od przypadkowych tłumów, bo jestem tchórzem. Ale kiedy wychodzę na scenę, to mam przecież przed sobą setki oczu i kocham to. Choć nie zawsze wiem, czy te oczy na widowni mnie rozumieją, akceptują. Mimo to bliskość aktora z publicznością jest zawsze ekscytująca. W życiu prywatnym, na ulicy, w sklepie, na poczcie często prowokuję rozmowy z nieznajomymi. Zwracam na nich uwagę, zagaduję, zadaję pytania. Tylko nieraz boję się, że ktoś może pomyśleć, że robię to dla efekciarstwa, żeby się popisać. Tak oczywiście nie jest, ale nawet moja siostra pytała: „Dlaczego ty tak głośno mówisz, o co ci chodzi?” – mówi Szykulska. – Najczęściej rozmawiam sama ze sobą. Szczególnie w nocy, kiedy nie mogę spać. Bo jak powtarzała ironicznie moja cudowna koleżanka Zośka Czerwińska: „Trzeba czasem pogadać z kimś inteligentnym”. U mnie zazwyczaj jest to monolog, ale bywa, że próbuję dwugłosu, dyskusji. Najgorzej jest, kiedy w mojej głowie zaczynają rozlewać się mroczne myśli i przestaję słyszeć głos należący do optymistycznej części mojej natury. Wtedy wiem, że potrzebni są mi ludzie. Nawet po to, żeby się pokłócić, powiedzieć sobie rzeczy złe i sprać się nawzajem po pysku, a potem się przeprosić. Dotyk, popatrzenie sobie w oczy to strasznie ważne. Przynajmniej dla mnie.
Cały tekst o Ewie Szykulskiej w najnowszej PANI. Już w sprzedaży!