Społeczeństwo

Chcemy, by nastolatek nam ufał? Nie dawajmy mu rad. Psychoterapeutka wyjaśnia, jak mądrze wspierać dziecko

Chcemy, by nastolatek nam ufał? Nie dawajmy mu rad. Psychoterapeutka wyjaśnia, jak mądrze wspierać dziecko
Fot. 123rf

Potrafimy pomagać i działać na rzecz innych. A jednak badania pokazują, że słabo radzimy sobie z okazywaniem wsparcia... własnym dzieciom. Jak to możliwe? I jak się tego nauczyć? Jak wspierać dziecko – pytamy psychoterapeutkę Martę Jaroszewicz.

MARTA JAROSZEWICZ – psycholog, psychoterapeutka, prowadzi terapię dorosłych i nastolatków oraz doradztwo wychowawcze dla rodziców w warszawskiej poradni SensiTy (sensity.pl)

PANI: Zaskoczyły mnie badania, z których wynika, że Polacy nie umieją udzielać wsparcia własnym dzieciom. Wśród przebadanych krajów jesteśmy na szarym końcu. Gorzej wspierają nastolatków tylko Brytyjczycy i Bułgarzy. Czego my nie umiemy?

MARTA JAROSZEWICZ: Słuchać. To jest moja pierwsza myśl. Nastolatkowie, których spotykam w pracy terapeutycznej, opowiadają mi, że gdy mówią o swoich problemach, słyszą od rodziców: nie wymyślaj czegoś, czego nie ma; nie masz na co narzekać; masz wszystko. Kiedy bagatelizujemy problemy dziecka, ono się wycofuje, traci ochotę na zwierzenia. W konsekwencji coraz trudniej nam zrozumieć jego potrzeby i dawać wsparcie. Ale przecież ostatnie miesiące pokazały, że potrafimy nieść pomoc i współczuć ludziom w potrzebie, np. wojennym uchodźcom.

Czy to nie oznacza, że potrafimy wspierać innych?

Pomoc i wsparcie to nie to samo. Myślę, że jesteśmy dobrzy w interwencyjnej pomocy, umiemy się zorganizować, działać na rzecz innych. Mobilizuje nas zło, wielka krzywda. Współczujemy i ruszamy na ratunek. W taki sam sposób pomagamy własnym dzieciom: zawiadomienie ze szkoły, wagary, niezdane egzaminy – to nas budzi.  Interweniujemy, usuwamy szkody, wyciągamy z kłopotów. Pomagamy praktycznie. Wozimy dzieci, wyposażamy, ubieramy, karmimy. Nawet gdy są dorosłe. Natomiast wsparcie to działanie bardziej subtelne. W sensie psychologicznym polega na towarzyszeniu drugiemu człowiekowi w jego problemach tak, żeby dawać mu  poczucie  bezpieczeństwa. Zadajmy sobie pytanie: na ile potrafimy być w codziennym życiu blisko z naszymi dziećmi, na ile jesteśmy uważni nie tylko na to, czy zjadło obiad i ma czyste ubranie, ale też jak się ma, jak się czuje? Myślę, że wynik badań, o których pani mówi, jest związany z tym, że nie umiemy empatycznie słuchać i towarzyszyć, choć skutecznie dbamy o sprawy bytowe.

Jesteśmy ratownikami?

Tak, sprawnymi zadaniowo, technicznie. Zorganizujemy, załatwimy, ba, wstaniemy w nocy  ugotujemy i uprasujemy. Umożliwimy dzieciom rozwijanie zainteresowań, podrzucimy na zajęcia i obdarujemy setką dobrych rad. Przypomina mi się taka sytuacja z moim synem, 12-latkiem. Nie poszła mu poprawa sprawdzianu. Przeżywał złość, smutek, wylewały się z niego emocje: wszystko jest bez sensu, po co się uczyć, szkoła jest do kitu. Stałam obok i myślałam ze wszystkich sił, jak go z tego wyciągnąć. Czułam, że muszę. „Rozumiem, że tak to czujesz, ale jestem pewna, że sobie poradzisz, wyjdziesz z tego, to minie” – mówiłam. Ale im bardziej się starałam go pocieszyć, tym  mocniej on wchodził w kontrę. Pokłóciliśmy się. Po godzinie, gdy emocje opadły, przyszła refleksja:  próbowałam s  z nim  kontaktować z poziomu rozumu, a nie serca. Powiedziałam: „Synek,  może ja coś robię nie tak. Kiedy ty jesteś zły, kiedy jest ci smutno,  co ja mogę w takim momencie dla  ciebie zrobić?”. Spojrzał na mnie: „Po prostu mnie posłuchaj”.

Wsparciem jest pytanie: co mogę dla ciebie zrobić?

Czego potrzebujesz? Jak się masz dzisiaj? Jestem tutaj, daję ci moją uwagę. Nam się często wydaje, że jako rodzice tak dobrze znamy swoje dziecko, że wiemy, czego potrzebuje, choć nie pytaliśmy. Czasem uważamy, że wiemy lepiej, bo my już to przeżywaliśmy, znamy te problemy. I możemy nawet mieć rację - ale to nie jest wspierające. Nie nakładajmy na problemy naszych dzieci perspektywy dorosłego. Dla nas to przemijające zmartwienie, dla nastolatka - dramat. Żeby to poczuć, musimy się przy dziecku zatrzymać, wejść w jego świat, odczuć ból, który przeżywa.

Bardzo ciężko jest patrzeć na cierpienie dziecka. Kiedy było małe, braliśmy je na kolana, pocieszaliśmy. A teraz, gdy dorasta, mamy tylko być obok?

Tak,  nawet jeśli serce boli, jeśli aż się rwiemy, żeby pocieszyć i znaleźć wyjście z tego smutku i żalu. Bo chcemy, żeby było szczęśliwe. A jednak trzeba zaakceptować, że właśnie takie ma teraz doświadczenie. I nie potrzebuje od nas rad ani rozwiązań, których tak chętnie szukamy, lecz tego, byśmy mu towarzyszyli w emocjach, które przeżywa. Powiedzmy, że nasz nastolatek ma za sobą rozstanie z dziewczyną czy chłopakiem. Jeżeli powiemy: nie przejmuj się, wyjdź do ludzi, nie on jeden na świecie albo będą inne – to dajemy sygnał: nie zatrzymuj się przy uczuciach, nie przeżywaj tej straty.  Rada „weź się w garść” w istocie oznacza: odetnij się od tego, co czujesz. To nie jest dobra lekcja, bo żal, smutek, uraza, złość nie znikają. Zostają w nas, tylko przykryte, schowane. Wsparcie polega na tym, że jestem obok i pozwalam się ko-muś  wypłakać,  doświadczyć  tego,  co  przeżywa. Z czasem emocje tracą na intensywności, opadają.

I to wystarczy?

Uważne bycie obok i gotowość słuchania to wcale nie jest mało. Prowadzę teraz terapię nastolatki, która powiedziała mi, że sygnalizowała swoje problemy rodzicom już pół roku wcześniej. Mówiła im: chciałabym porozmawiać ze specjalistą, z kimś innym, nie z wami, rodzicami. Usłyszała od nich: „No ale nie przesadzaj, nie tniesz się, nie masz myśli samobójczych. Nic ci nie jest”. Zrezygnowała. Dopiero teraz, już z  płaczem, poprosiła, żeby umówili ją z psychoterapeutą, i trafiła do mnie. Jej rodzice to  serdeczni,  inteligentni ludzie, rozmawiali, a jednak nie usłyszeli. Zabrakło empatii. To nie jest tak, że jeśli mówimy: nie martw się, wszystko będzie dobrze – to jesteśmy empatyczni. Pocieszanie to nie empatia, dawanie rad - również. Empatia to: słyszę, co mówisz, mogę sobie wyobrazić, jak ci ciężko, jak smutno, jak bardzo jesteś rozgniewana. Chodzi o odzwierciedlenie i przyjęcie emocji.

Co to znaczy – przyjęcie emocji?

Akceptacja tego, co ktoś czuje. Bo czasem słuchamy kogoś i mówimy: co ty opowiadasz, nie jest tak źle. Zaprzeczamy, oceniamy. Tak właśnie zrobili rodzice mojej nastoletniej pacjentki, mówili: nie przesadzaj. Jeśli chcemy okazać wsparcie, musimy wysłać sygnał: akceptuję to, kim jesteś i co przeżywasz. Przy mnie możesz się tak czuć – smutny, gniewny, zdenerwowany. Ja cię nie oceniam, rozumiem, że są takie chwile w życiu, że człowiek tak się właśnie czuje. To jest OK.

Moja znajoma przyjęła w domu dwie uchodźczynie. Zadzwoniła do mnie wieczorem: wiesz co, one nic nie mówią, nie chcą jeść, tylko siedzą. 

Jeśli mamy do czynienia z ludźmi, którzy przeżyli traumę, nie możemy oczekiwać, że będą dla nas mili i uprzejmi. Mogą być opryskliwi i smutni. Coś przeżywają - jeśli  poczekamy, może się dowiemy  co.  Ludzie, którzy jeździli na granicę polsko-ukraińską i zabierali z niej uchodźców do swoich samochodów, opowiadali, że liczyli na rozmowę. Myśleli, że się w drodze czegoś dowiedzą o wojnie, o przeżyciach swoich pasażerek. A tu milczenie. Kobiety nie chciały mówić. To, czego potrzebowały, to schronić się w bezpiecznym  miejscu i odespać. Chęć rozmowy czuły później, po kilku dniach. Podobnie jest z naszymi nastolatkami, gdy przeżywają swój dramat. Pytamy i słyszymy: nic mi nie jest, daj mi spokój. Możemy zrobić herbatę i zanieść do pokoju, powiedzieć: widzę, co przeżywasz, jestem przy tobie. Mogę dodać: źle mi z tym, że milczysz, ale nie osądzam cię. Rozumiem.

Oprah Winfrey wydała niedawno książkę, w której pisze, że kiedy mamy na końcu języka pytanie: co ci jest, czemu się tak dziwnie zachowujesz? – powinniśmy się w ten język ugryźć i zapytać: co ci się przydarzyło?

To  dobre  pytanie.  Nie ma w nim oceny, a jest ciekawość. Chcę cię poznać, chcę wysłuchać twojej historii.

Czyli ciekawość jest wspierająca?

Tak, bo oznacza zainteresowanie. Jestem tu obok dla ciebie, widzę, że cierpisz, co ci się przydarzyło? Interesuję się tobą, chcę cię wesprzeć. Oczywiście nawet na świetne pytanie możemy usłyszeć: nie  chcę o tym rozmawiać. Taką odmowę trzeba umieć przyjąć. Bez obrażania się, bo nie ma o co. Ktoś nie jest gotów, potrzebuje spokoju - to jest jego odpowiedź na dziś, na ten moment. Jutro, za kilka dni spytajmy znowu. Czasem słyszę od pacjentów: ja  pytałam, on nie chciał odpowiedzieć. Kiedy pani pytała? Miesiąc temu. Jeśli interesujemy się kimś – dzieckiem, partnerem, przyjaciółką – nie wystarczy raz spytać i odfajkować. Trzeba wrócić do tematu, szczególnie jeśli widzimy, że obniżony nastrój trwa, że nasz bliski zapada się w sobie, gorzej funkcjonuje. Naprawdę potrzebuje naszego wsparcia, a może praktycznej pomocy. Pamiętajmy, że trauma to nie tylko wojna, przemoc, doświadczenia związane z zagrożeniem zdrowia i życia. Psycholożka Natalia de Barbaro w swojej książce „Czuła  przewodniczka”  pisze  trafnie, że traumą jest to, co nas uszkodziło.

Możemy nie zauważyć, że nasi bliscy doznali traumy?

Możemy, bo nie zawsze jesteśmy uważni i jak mówiłam, mamy skłonność do bagatelizowania problemów. Samo przejdzie, to taki etap. Też to miałam i żyję. Trauma kojarzy nam się z dramatycznym wydarzeniem. Jednak choć nasz partner, nasze dzieci nie przeżyli bombardowania, mogli doznać upokorzenia, doświadczyć przemocy psychicznej. Rozstanie, utratę pracy, zerwanie znajomości można czasem przeżyć jak traumę, jeśli jest wydarzeniem brutalnym, nagłym,  obraźliwym, naruszającym poczucie bezpieczeństwa. Jeżeli obserwujemy, że mija tydzień, drugi, a problemy ze snem i jedzeniem bliskiej nam osoby nie mijają, proponujmy wizytę u specjalisty. Nie przegapmy tego momentu, w którym trzeba powiedzieć: martwię się o ciebie, jeśli nie chcesz rozmawiać ze mną, może wolałbyś z psychologiem?

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również