Obycie, maniery, savoir-vivre… Kiedyś atrybut człowieka kulturalnego, przepustka do towarzystwa. Wpajane w rodzinie, stąd słowo „kindersztuba”, oraz przestrzegane w mediach, gdzie nie było wzorca „kiepskich”. Dzisiaj dobre wychowanie zmienia definicję. Wykształceni ludzie klną przy rozmowie, do babci mówi się na ty. Upadek obyczajów czy nowoczesność? I czy potrzeba nam jeszcze norm kultury?
Spis treści
Wyobraź sobie: przed świętami dostajesz esemes z życzeniami od byłej wychowawczyni. Kiedyś telefonowała, a dziś...! Nobliwa pani profesor, miłośniczka Norwida i kindersztuby, przeszła na esemesy?! Może nie każda zmiana obyczaju jest zła? To, że formy grzecznościowe dostosowują się do nowej rzeczywistości, jest nieuniknione. Tak twierdzą zwolenniczki elastycznego podejścia do savoir-vivre'u. Jakie są ich argumenty?
Julia (38 l.): Nowe zwyczaje jeszcze niedawno mnie irytowały. Pamiętam scenę sprzed roku: idę z psem, białym szpicem. Mijam grupkę młodzieży. Dziewczyna z komórką niemal rzuca się na mnie: „Jaki cudny! Zrobię zdjęcie! Niech pani go weźmie na ręce albo da mi na chwilę!”. Mam ochotę krzyknąć: Proszę odejść! Co to za maniery! Szybkie skracanie dystansu uważałam za niegrzeczność, bezpośredniość – za natręctwo. A teraz... tęsknię za taką spontaniczną bliskością. Czy zmiana, która we mnie zaszła, jest wynikiem pandemii? Może. Gdyby dziś ktoś chciał zrobić mojemu psu zdjęcie, nie pomyślałabym już, że to intruz bez manier. Może byłby to początek miłej konwersacji? Tak, rzeczywistość zmienia standardy.
Katarzyna (50 l.): Złościły mnie e-maile od nieznajomych zaczynające się od „Katarzyno” albo i „Kasiu!”. Ojciec, inżynier starej daty, kończył rozmowę, gdy ktoś zaczynał go „tykać”. Teraz nawet to określenie jest staromodne. Lubię swobodę, ale poufałości nie. Niedawno szukałam lekarza dla mamy. Znajomy skontaktował nas na Facebooku. Dostałam wiadomość od doktora – w konwencji mediów społecznościowych: „Katarzyno, w czym mogę pomóc?”. Nie oburzyło mnie to. Było miłe, zbliżające. Zrozumiałam, że tworzy się nowy świat relacji i dopasowanych do niego form. I że warto w nim być. Jeśli ktoś jest życzliwy, sympatyczny i chce mnie wesprzeć, niech sobie „tyka”.
Mira (44 l.): Koniec z tabu? W rodzinie w zwyczaju było niepodejmowanie w towarzystwie tematu seksu, fizjologii. Gdy znana para (62-latka i 80-latek!) opowiadała w telewizji o życiu seksualnym, poczułam zażenowanie. Podobnie jak wtedy, gdy oglądam reklamy środka na erekcję. Ci starsi państwo opisywali intymne sprawy bez skrępowania. Może to nowa umiejętność – taktownie mówić o tym, o czym savoir-vivre kazał milczeć? Może dzięki tej lekcji nauczę się rozmawiać z parterem o moich seksualnych potrzebach?
Beata (45 l.): Dawanie kwiatów podczas wizyty uważam za symbol dobrych manier. Prawie nikt już tego nie przestrzega. Życie bez takich gestów traci urok. Na ślubie państwo młodzi zażyczyli sobie… karmy dla psów ze schroniska zamiast bukietów. Szlachetne, ale nawet mój mało romantyczny mąż pielęgnuje wspomnienie naszej kawalerki tonącej po ślubie w kwiatach. Uparłam się, by syn, gdy szedł na obiad do przyszłych teściów, kupił pani domu bukiet.
Jak poprawnie składa się kartkę papieru przed włożeniem do koperty? Najpierw wzdłuż dłuższego boku, potem w poprzek. Wciąż żyją ludzie, którzy doceniają znajomość takich niuansów. Wierzą, że warto być w ich klubie. Co z tego czerpią?
Karolina (38 l.): W sklepach nie można już kupić ozdobnej papeterii! Chciałam wysłać ładny list do ciotki, zachować się elegancko, ona to lubi. Pamiętam, jak sama perfumowała kartki papieru, zanim włożyła je do koperty - podejrzałam to jako dziewczynka. Dziś, kiedy prosisz kogoś o adres, dyktuje ci... mailowy. Ale ja sztuki pisania listów odpuścić nie zmierzam. Poprosiłam też bliskich, by relacje z wakacji przysyłali mi na piśmie, tradycyjną pocztą. Może to kłopotliwe i nienowoczesne, ale jak miło znaleźć list w skrzynce - nie z banku czy IKEI. Dla mnie tradycje są ważne. I tę chcę ocalić.
Paulina (45 l.): „To jest poszetka, a miejsce, gdzie się ją wkłada, nazywa się brustasza” – tłumaczę partnerowi, który idzie na spotkanie w sprawie pracy. Śmieje się: „Co mi da ta wiedza?”. A chociażby poczucie, że ma klasę. To dodaje pewności siebie. Rok temu w upalny dzień przyszłam na rozmowę kwalifikacyjną w kostiumie z długim rękawem. Konkurentka w sukience na ramiączkach. Wybrano mnie, bo prezentowałam się „poważnie”, zdradziła mi potem szefowa. Myślę, że istnieje ciche porozumienie między ludźmi, którzy wiedzą, jak się zachować stosownie do okoliczności.
Danka (52 l.): Syn się buntował: nie chciał złożyć kondolencji mamie przyjaciela. „Po co przeszkadzać! Dajmy spokój!”. Nastroszył się, że to niedzisiejsze! Nieprawda. Okazywanie empatii nigdy się nie zestarzeje. W końcu zadzwonił. Mama przyjaciela podziękowała, ten gest był dla niej ważny. Syn był zaskoczony, ale może do czegoś go to przekonało.
Joanna (41 l.): Mam w szafie sukienkę z czarnego aksamitu na specjalne okazje. „Przenosisz się w czasie?” – śmieje się córka, bo uważa, że taki strój do teatru to przeżytek. Nie zgadzam się. Pamiętam koncert Händla Mesjasz. Na widowni ładnie ubrani ludzie, artystyczne święto. Tylko rząd przede mną mężczyzna w rozciągniętym swetrze i dżinsach. Nie był ignorantem, podniósł się, gdy orkiestra miała grać Alleluja. Ale przez wygląd robił wrażenie nieobytego. „Mamo, czasy się zmieniają, wrzuć na luz” – mówi córka. Czym byłby ten świat, gdybyśmy przestali celebrować piękne chwile?
Ciebie też denerwują szczebioczące panie, które zachwalają przez telefon gratisowe badanie wzroku, garnki w promocji? Jesteś grzeczna, więc nie przerywasz, ale... czujesz się zakładniczką ich nachalności i własnych manier. Masz prawo dołączyć do tych, którzy mówią: nie życzę sobie tego! Co myślą kobiety, które reagują na naruszanie zasad?
Alicja (40 l.): Podeszłam do grupki młodych ludzi przeklinających pod sklepem i zapytałam, czy w domu rozmawiają podobnym językiem. Nie rozumieli, o co mi chodzi. Nie ma we mnie zgody na rozluźnienie dobrych obyczajów w języku, przekleństwa na ulicy. Gdy w telewizji z ust tzw. celebrytki słyszę, ze coś jest zajebiste, gotuję się w środku. Modą, wręcz dobrze widzianym zwyczajem stało się wysyłanie sobie w mediach społecznościowych hasła złożonego z ośmiu gwiazdek – wiadomo o co chodzi. Wulgaryzmy stają się normą w telewizji, urzędzie, parlamencie. Niedawno przechodziłam obok szkoły, kilkulatek, na podwórku krzyknął do kolegi: „Wypier...j!”. Zwróciłam uwagę nauczycielce, która pilnowała dzieci. Usłyszałam: „Proszę pani, to już nie jest ta młodzież, co kiedyś. Wie pani, co oni oglądają w internecie?!” Czy to znaczy, że mamy tolerować taki język? Ja nie zamierzam.
Żaneta (46 l.): Koledzy z pracy przepadają za dowcipami o nierozgarniętych blondynkach i wrednych teściowych. Lubią rzucić mocnym słowem i nie przeszkadza im obecność kobiet. Nie widzą nic złego w tym, że słuchamy ich seksistowskich żartów, bo „przecież opowiadają także dowcipy o Januszach!”. Jak równouprawnienie, to wszędzie! Mówię, że nie mam ochoty słuchać takich żartów. Widzę zdziwione miny i pewnie mam opinię „sztywniary”.
Jesteś świadkiem sceny: przyjaciółka żali się, jak dopiekła jej epidemia - straciła zlecenia, zalega ze spłatą kredytu, windykator traci cierpliwość. Druga na to: „Ja też mam dość. Tak brakuje mi teatru i tajskiej masażystki!”. Prawda, że ostatni czas powinien wyostrzyć naszą taktowność i empatię? One są częścią dobrego wychowania i miarą klasy człowieka.
Ula (43 l.): Nie wypada zwracać uwagi starszym. Ale nie mogłam znieść, że ci starsi w moim otoczeniu lekceważyli sprawę maseczek. Nosiłam swoją także ze względu na nich, oczekiwałam rewanżu. Tylko jak przekazać niezadowolenie, by nie urazić? Poradziła mi mama: „Nie napadaj, grzecznie wyjaśnij, że zależy ci, żebyśmy jak najszybciej wrócili do normalności. Nic personalnego, plus uśmiech.” Poskutkowało. Zrozumiałam, że nienapastliwe zwrócenie uwagi nie jest złe. Postanowiłam, że gdy wrócimy z mężem do ulubionej restauracji, powiem kelnerowi o tym, co mnie tam od dawna drażniło. Kelner podaje wino do degustacji wyłącznie mężowi. Znam się na winach, ale on nie pyta, kto wybierze trunek, tylko automatycznie oddaje ten przywilej mężczyźnie.
Kamila (33 l.): W pracy koleżanka opowiedziała, że w kryzysie mąż stracił pracę, a mama choruje. SzefowFa głośno oznajmiła: „Pani Jolu, ja sobie radzę, pożyczę pani bez procentu”. Intencja szlachetna, forma okropna. „Dobra pani” litowała się nad ubogą krewną. Jola z pożyczki skorzystała, ale musiała czuć się fatalnie. Pomagając, też trzeba… kultury osobistej.
Ilona (53 l.): Spojrzałam na siostrzenicę z rozbawieniem – studentka przed ekranem komputera zdaje egzamin: na górze biała koszula, na dole – dres i kapcie. A gdyby musiała po coś wstać? Przejście na „tryb zdalny” uelastyczniło podejście do etykiety. Ostatnio na zebraniu z prezesem kolega wypowiadał się z leżaka na tarasie, w tle grillowali sąsiedzi. A koleżanka zaśmiewała się, opowiadając, jak podczas wirtualnej rozprawy w sądzie wskoczył jej na kolana pies i sędzia nie wiedział, jak zareagować. Gdy tego słucham, przychodzi mi do głowy słowo klucz: „szacunek”.