Ich autorzy obiecują, że rozwiążą nasze problemy, nauczą nas lepiej żyć i kochać. Czy warto im wierzyć? Jak w zalewie pop-psychologicznych nowości znaleźć wartościową książkę? Pytamy psychologa Miłosza Brzezińskiego, który sam napisał niejeden poradnik.
PANI: Czy z książek można nauczyć się mądrze żyć?
MIŁOSZ BRZEZIŃSKI: Można. Biografie mogą nas inspirować, psychologiczne książki pobudzić do przemyśleń nad własnym życiem, poradniki dostarczyć pomysłów, jak zmienić to, co szwankuje. Mogą nam podpowiadać, jak naprawić relacje, albo doradzać, jak żyć w sposób bardziej świadomy.
Jednak to tylko teoria.
Ależ nie ma nic bardziej praktycznego niż dobra teoria! Załóżmy, że jestem człowiekiem, który często pije alkohol. Uważam, że piję, bo lubię, i mogę rzucić, kiedy chcę – póki nie przeczytam książki na ten temat. Bo tam się dowiem, że jestem niczym wobec potęgi uzależnienia. Gdybyśmy się chcieli uczyć tylko z własnych doświadczeń, uczylibyśmy się bardzo wolno. Teoria daje nam wiedzę, rzuca światło. Uzyskujemy cały arsenał pomysłów, których możemy spróbować, by rozwiązać nasz problem. Dowiadujemy się także, co nie zadziała, choć może wygląda obiecująco. Książka podpowie, że ważnym krokiem jest przyznać się przed samym sobą, że mam problem z alkoholem, i szukać kontaktu z terapeutą uzależnień. Za każdą poradą stoi przecież teoria.
No właśnie, terapeuci opowiadają, że mają wielu pacjentów, którzy są oczytani, sypią nazwami syndromów, ale to nie rozwiązuje ich problemów.
Jednak ci pacjenci do nich przyszli. Może właśnie dlatego, że przeczytali poradnik? Oczywiście, że co innego znać drogę, a co innego nią kroczyć. Powiedzmy, że jestem osobą, która czuje wewnętrzny imperatyw, by wyszukiwać ludzi w kłopotach i im pomagać. A te kulawe kaczęta, jak tylko obrosną w piórka, odlatują, rzucając na odchodne nieprzyjemne uwagi o moim rzekomo kontrolującym charakterze. Dlaczego są tacy niewdzięczni? To podłe! Aż pewnego dnia trafiam na poradnik i eureka! Cierpię na syndrom ratownika. I co teraz? Mogę zamknąć książkę i uznać, że jestem wytłumaczony. Ale taka autodiagnoza to nawet nie pierwszy krok, tylko wymówka. Będzie nim za to pytanie: co ja z tym zrobię? Będę syndromu używać jako etykiety, taki już jestem, muszę ratować ludzi z opresji? Proszę bardzo, tylko czy to mi w życiu pomaga czy przeszkadza? Jeśli nie poprzestaję na identyfikacji problemu, ale zastanawiam się: co dalej, to często właśnie idę do psychoterapeuty. Albo próbuję uporać się z tym sam(a). Ale poradnik dał mi impuls.
Czyli warto je czytać.
W ogóle warto czytać. Każda zabawa, która pomaga nam przenieść się na chwilę do głowy innej osoby, wspiera bystrość umysłu, a nawet opóźnia demencję. Z poradnikami jednak problem polega na tym, że jak mówi prof. Richard Wiseman (psycholog z Uniwersytetu Hertfordshire), wiele z nich to czysta demagogia. Pomysły wyssane z palca, które dobrze brzmią, ale nie stoi za nimi wiedza naukowa. Kiedy psychologia weszła do głównego nurtu, zaczęły się mnożyć poradniki oparte na analogiach. Na przykład: małżeństwo jest jak wycieczka w góry. Jeśli dobrze spakujesz plecak, będzie udane. No bardzo zabawne, ale analogia niestety nie jest dowodem. Lepiej czytać poradniki oparte na wiedzy naukowej, choć oczywiście lektura tych pop-psychologicznych zdrowemu nie zaszkodzi, a może nawet pobudzi do jakiejś refleksji.
Jednak są i takie, które chyba mogą zaszkodzić. „Toksyczni rodzice” Susan Forward zmienili moje pokolenie w tropicieli rodzicielskich krzywd.
To prawda, w tej książce zaczytywaliśmy się nie tylko my, również psychoterapeuci – można powiedzieć, że zawdzięczamy jej rozkwit podejścia terapeutycznego pt. „wszystkiemu winni rodzice”. Nawet jak masz z nimi dobre relacje, prędzej czy później coś się na nich znajdzie. Innym przykładem jest „Sekret” (autorstwa Rhondy Byrne), równie popularny, co niezasadny z naukowego punktu widzenia. Autorka wypromowała pogląd, że jeśli wystarczająco mocno czegoś pragniesz, na pewno to przyciągniesz. Wielu ludzi w to wierzy, jednak badania pokazują, że taka postawa bywa wręcz przeciwskuteczna. Pojawiły się też zarzuty wobec bestsellera Davida Golemana „Inteligencja emocjonalna”. W tej książce zaszyta jest myśl, że jeśli człowiek nad sobą popracuje, będzie w stanie emocjonalnie znieść wszystko bez względu na okoliczności. To szkodliwy pomysł i nieprawda. Po pierwsze potrafimy zbudować okoliczności, które pokonają każdego. A po drugie człowiek wręcz nie powinien znosić wszystkiego. Czy powinniśmy uczyć się znosić psychiczną przemoc, manipulację albo obelgi? Nawet jeśli moglibyśmy się tego nauczyć? Jest jeszcze jedna ważna rzecz: najgorszy wniosek, jaki można mieć po poradniku kiepskim albo nieskutecznym, to taki, że skoro ten sposób z bestsellera nie przyniósł zmiany w moim życiu, to nic mi już nie pomoże. Człowiek jest fabrycznie zbudowany do bycia niestałym, więc wszystko da się w jakimś stopniu zmienić. Trzeba po prostu poszukać kolejnej metody.
Czym w takim razie się kierować przy wyborze, skoro nie możemy ufać nawet takiemu ekspertowi jak Goleman?
Ekspert może popełniać błędy. Od amatora różni się tym, że zna wiele sposobów na problem. Nie tylko te, które działają na niego. Zna badania, porównał dane. Jego książka jest wiarygodniejsza. Bardzo szanuję klasyczny poradnik „Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi” Dale’a Carnegiego. Jest napisany z rozwagą, czuje się, że powstał po latach rozmów z ludźmi. Ułożył się w głowie autora, nim został przelany na papier, niewiele w nim zbędnej treści. A tego z kolei często nie można powiedzieć o nowościach. Nieraz chwytamy taką gorącą książkę do ręki i czujemy, że autor miał pomysł, zawarł go na pięciu pierwszych stronach, a potem się zorientował, że ma jeszcze trzysta do napisania. Niezła jest taka zasada: jeśli ktoś poleca ci książkę, przewertuj ją lub przeczytaj fragment w internecie. Zobacz, czy jest chemia, czy do ciebie trafia. Druga sugestia: wybierajmy raczej książki, które mówią, jak coś zrobić, a nie tłumaczą, dlaczego jest tak, a nie inaczej. „Jesteś taka, bo twój dom tak cię ukształtował”. Koniec. „Jesteś owaka, bo wychowałaś się w PRL-u”. Kropka. Niby ktoś nas rozumie, ale nie wiadomo nawet, czy to prawda. Miarą prawdy jest skuteczność. Najłatwiej stwierdzić, czy ekspert ma rację wtedy, kiedy jego metody działają. Czyli poradnik nie tylko zawiera „wytłumaczenie”, ale i sposoby, jak się nauczyć, jak coś osiągnąć, jak rozwiązać problem.
Są też poradniki sprzedające cudowne metody. Takie, które kuszą: zmień swoje nastawienie, a będziesz szczęśliwy.
Tak, bądź pozytywna. Zostań optymistą. Jest mnóstwo takich książek i dość łatwo przekonać ludzi, że to jest korzystna postawa. Tylko że z badań wynika, że najbardziej opłaca się być realistą. A to jest trudniejsze, bo trzeba się znać. A żeby się znać, to trzeba się uczyć. No i klops. Poradnik o realizmie byłby też poradnikiem o edukacji.
Może pan go napisze?
Zacząłem właśnie pisać książkę o innym trudnym zadaniu. O mistrzostwie, czyli o tym, co wynika z mozolnej, codziennej pracy. Bo nie potrzeba nam nowych poradników o tym, jak zacząć od nowa albo jak się do pracy zabrać. Ale jak w niej wytrwać, kiedy wydaje się żmudna i nudna? Kiedy nie daje satysfakcji, bo nie ma spektakularnych efektów, a my dziś uważamy, że życie powinno być zajebiste, jak w lunaparku. Nasza kultura nas do tego zachęca: zmień profesję, ucz się ciągle czegoś nowego. Ale tak nie osiąga się mistrzostwa. Ono wymaga tysięcy powtórzeń, podczas których nawet nie zauważamy, że stajemy się coraz lepsi w swojej dziedzinie.
Którą z pana książek najlepiej czytałoby się na wakacjach?
„Głaskologię”, o tym jak być życzliwym, a jednocześnie nie być naiwnym. To właściwie nie jest poradnik o tym, jak pomóc sobie – bardziej jak pomóc innym, jak wywierać pozytywny wpływ na ludzi wokół siebie. Jest tam dość pomysłów, by przejść od teorii do praktyki od zaraz, na plażowym leżaku. Ale oprócz czytania poleciłbym jeszcze wakacyjny trening. Wystarczy minuta dziennie. No, góra dwie. Większość z nas planuje zmienić coś w swoim życiu: chcielibyśmy zdrowiej się odżywiać, na przykład zrezygnować ze słodyczy i fast foodów. Albo rzucić palenie. Odkładamy to, nie możemy się zmobilizować, wymyślamy wymówki: jeść zdrowo na wakacjach? Niemożliwe! Spróbujmy takiej metody: codziennie wyszukuj na YouTubie filmik na temat związany z twoim problemem. O tym, w jaki sposób cukier szkodzi albo jak nikotyna działa na układ nerwowy. Filmy są dłuższe, ale wybierajmy losowo dwuminutowe fragmenty. Jutro znowu kawałek. I pojutrze. Codziennie wpuszczasz do głowy trochę informacji i dalej leżysz w słońcu. Zobaczysz, co się stanie z konfliktem w twojej głowie: wiesz, że coś ci szkodzi, a jednak to robisz. Nie zdradzę wszystkiego, ale pewnego dnia zauważysz, że w twoim umyśle coś zaczyna się przestawiać… Zresztą, zobaczysz sama.