Relacje

Jak odzyskać magię świąt? Filozofka podpowiada

Jak odzyskać magię świąt? Filozofka podpowiada
Fot. iStock

Kochamy święta, a jednocześnie ich nienawidzimy. Czekamy na nie, a potem chcemy, żeby się już skończyły. Co zrobić, by znów poczuć w sobie magię świąt i radość świętowania? Pytamy filozofkę, dr Katarzynę Kasię.

PANI: Czy święta naprawdę są tak dla nas ważne?

KATARZYNA KASIA: Niezwykle ważne. Bo to dalekie echo o wiele głębszych rytuałów, które miały na celu spajanie wspólnoty. A bez zakorzenienia w jakiejś opowieści sprzed początku czasu wspólnoty się rozpadają. I święta są po to, by przez cykliczne powtarzanie pewnych zachowań nadać społeczności kształt. Wspólnie przejść przez jakieś obrzędy, których celem jest zawsze jedno: odnowienie emocjonalnego stanu, który towarzyszył nam w tym pierwszym momencie, kiedy uświadomiliśmy sobie wartość bycia razem.

 Święta są przede wszystkim wspólnotowe?

Dotykają też śmierci i narodzin, odchodzenia i odrodzenia. Są ważnymi znakami. Dobrze jest sobie z tego zdać sprawę. Czas możemy traktować jako linearny, od punktu A do punktu B, albo cykliczny. W przyrodzie, w obyczajach, widzimy cykliczność. I ta regularność jest bardzo ważna - żeby rok upływał między jednymi świętami a drugimi. I między innymi kolejne wigilie to odliczają.

To nam wyznacza rytm, porządek?

 D o k ł a d n i e , t e n r y t m j e s t z a ko r z e n i o n y w przyrodzie. Bo inne będą obrzędy w kulturach rolniczych, inne w pasterskich, gdzie największym świętem jest Halloween, doroczne święto ognia obecne już u Celtów. Inaczej wygląda to w miejscach, gdzie kluczowe znaczenie mają cztery pory roku wyznaczane przez wegetację. A to nasze Boże Narodzenie to niezwykle ważne święto, ponieważ warto pamiętać, że 25. dzień grudnia to dzień po najdłuższej nocy w roku.

A czas przesilenia zimowego ludzie świętowali od tysiącleci.

 Bo to noc oczekiwania, noc wigilii. Była tak strasznie długa - ludzie bali się, że słońce już nigdy nie wstanie. Stąd tak wielka celebracja narodzin słońca. I w starożytnym Egipcie, i w Babilonie. Podobnie w Grecji czy w Rzymie, gdzie obchodzony 25 grudnia Sol Invictus to było bardzo ważne święto solarne.

I w połowie V wieku chrześcijaństwo po prostu je wykorzystało?

Narzuciło swój płaszczyk, jak pisze James George Frazer w „Złotej gałęzi”. Co ciekawe, we wczesnym chrześcijaństwie Boże Narodzenie było świętem ruchomym, nieruchoma była Wielkanoc. Odwrotnie niż teraz. Boże Narodzenie 25 grudnia to późniejszy pomysł, związany z tendencją, bardzo często obecną w chrześcijaństwie, a zwłaszcza w Kościele katolickim, by „zagospodarowywać” tradycje pogańskie. Tak jak w tym wypadku ustalając dzień urodzin Jezusa na dzień rzymskiego święta solarnego.

Ten moment w rocznym cyklu odbieramy na jakimś podświadomym poziomie?

Wschodzące słońce po najdłuższej nocy to znak nadziei, że wszystko będzie dobrze. Mimo że czasami mrok trwa naprawdę długo, w końcu przychodzi dzień, pojawia się światło. A święta związane z początkiem też służą odnawianiu nadziei. Mają naprawić świat i sprawić, że będziemy mieć poczucie pewnej stabilności. Dzisiaj, kiedy wszystko jest tak bardzo rozchwiane, gdy tak bardzo martwimy się o naszą planetę, o klimat, tym bardziej potrzebujemy świąt. Obrzędów, rytuałów, które przywróciłyby nam nadzieję.

Jak nasi przodkowie mamy w sobie ukrytą wiarę, że jeśli odprawimy określone rytuały, wszystko będzie dobrze?

Mamy mnóstwo takich zupełnie nieracjonalnych zachowań. W okresie świątecznym ujawniają się bardzo mocno. Na przykład: po co nam w domu choinka? Przecież to bez sensu. A jednak - ważny symbol. Albo jemioła. Mocno osadzona w mitologii nordyckiej i celtyckiej, została symbolem wiecznego życia, bo istnieje między niebem a ziemią, nie zapuszcza korzeni. Jemioła to symbol miłości i płodności, pod nią mamy się całować. Tych rytuałów jest wiele, chociażby to, że się choinki ubiera i gotuje 12 określonych potraw, których nie jemy w ciągu roku. Oczywiście to jest bardzo regionalnie zróżnicowane, w samej Polsce zupełnie inaczej wyglądają tradycyjne potrawy w Wielkopolsce, a inaczej na Podkarpaciu. Stąd nieśmiertelne dyskusje w wielu domach: grzybowa czy barszczyk? To są poważne sprawy. Dlaczego? Bo to i tak zaledwie resztki po rytuałach, ale trzeba je dobrze przeprowadzić.

Dobrze i na bogato. W święta jemy bez umiaru, w te dni dajemy sobie prawo pofolgować?

To wychodzi poza rozsądne tu i teraz, ma głębokie znaczenie magiczne. Jest związane z myśleniem, że jakie święta, taki cały rok. Dlatego jedzenie musi być luksusowe, na przykład pierniki, a w nich drogie korzenne przyprawy i miód. Chociaż coraz częściej kwestionujemy te obyczaje. Mamy poczucie, że są bez sensu. Bo po co się tak przejadać? Przecież nie o tym są święta. Tutaj są dwie tendencje: w jednej chodzi o dążenie do laicyzacji, sekularyzacji, odejścia od obchodzenia jakichkolwiek świąt religijnych. Druga wiąże się z próbą zmieniania tych świąt. Bo może nie chodzi w nich o to, by się samemu najeść, ale o to, żeby się z kimś podzielić.

To święto tak samo należy do chrześcijan, jak i do osób niewierzących?

Oczywiście inaczej będzie obchodziła święta osoba głęboko wierząca, inaczej trochę wierząca, a inaczej osoba kompletnie niewierząca. Jednak myślę, że moc obyczaju łączy nas bardziej niż religia, niż wiara. Święta mogą być zupełnie laickie, tak jak było u mnie w domu, ale mogą być też przestrzenią głębokiego przeżycia religijnego, jak w domach wielu moich wierzących znajomych. I tu, i tu jest okej. Niedobrze jest, jeżeli deprecjonuje się czyjeś święta. Każdy ma przecież jakieś swoje obyczaje czy potrzeby. Ja wychowałam się w domu ludzi niewierzących. Mimo to obyczaje świąteczne były celebrowane. Chociażby dlatego, że nam, dzieciom, byłoby niezwykle przykro, gdyby wszyscy mieli choinki i prezenty, a my nie. No i były wyjątkowe świąteczne dania. Ale przede wszystkim święta były bardzo ważne jako okazja do spotkania się w tym najbliższym gronie. U nas ono nigdy nie było stricte rodzinne. Odkąd pamiętam, równie ważna była obecność przyjaciół moich rodziców i ich dzieci, z którymi się razem wychowywaliśmy.

Taki krąg bliskości?

 Tak, i to bycie razem było kluczowe. Skupienie się na tym, na ludziach, których uważa się za najbliższych. Cały czas myślę, że nie chodzi o to, z kim nas wiążą tzw. więzy krwi. Pewnie są ważne, ale nie najważniejsze. Bo wierzę w system rozszerzonej rodziny, w której jesteśmy razem na różnych zasadach. I bardzo się wspieramy. Myślę, że po to są te święta.

 Jako dzieci odbieramy je w sposób szczególny?

Dla mnie zawsze najbardziej magiczna była noc przed Wigilią, kiedy w kuchni pachniało najpiękniej na świecie. Nie chciałam iść spać, tylko jak najdłużej siedzieć wśród tych wielu pokoleń kobiet i pomagać w przygotowaniach. Byłam mała i jak dostawałam jakieś zadania, na przykład coś do pokrojenia, miałam poczucie, że przechodzę kolejne stopnie wtajemniczenia. Nad wszystkim unosił się nastrój tajemnicy: gdzieś w tyle głowy były prezenty, a nigdy nie wiedziałam, co dostanę. U nas w domu nie było zwyczaju pisania listów do Świętego Mikołaja, więc zawsze były to niespodzianki. I to wszystko wiązało się w jakiś konglomerat radości, którego już chyba nigdy w życiu w takim wymiarze nie przeżywałam: oczekiwanie, tajemnica i przekonanie, że wydarzy się coś cudownego.

To nasz raj utracony?

Może trochę. U nas w domu w święta osobą, wokół której wszystko się kręciło, była ukochana ciocia Lesia, moja cioteczna prababcia. Cudowna, wspaniała kobieta, która uwielbiała dobre jedzenie. Najpiękniej siekała cebulkę do śledzia, najwspanialej wszystkiego próbowała, najbardziej się cieszyła, najbardziej jej smakowało. Była czystą radością świąt i nam tę radość przekazywała. Kiedy umarła, usiadłyśmy z mamą i powiedziałyśmy sobie: „To nie ma sensu, nie róbmy więcej świąt, bo po co nam one bez Lesi?”. Bo były przede wszystkim dla niej. Była tą osobą, przy której babcia, mama i ja, wszystkie czułyśmy się dziećmi.

 Chodzi o tę beztroską radość?

To, kto się czuje dzieckiem, nie zależy od wieku. Oczywiście dzieci mają dodatkowe wypieki na twarzy i dodatkową radość: i prezenty, i lukrowanie pierniczków, i te wszystkie ekscytujące rzeczy wokół. Ale z drugiej strony to, że my, dorośli, jesteśmy w stanie odkryć w sobie tę dziecięcą ekscytację, jest nie do przecenienia. Bo rzadko cieszymy się jak dzieci.

 

 

 Zachowałaś tę zdolność?

 Absolutnie, uwielbiam to. Zdecydowanie nie umiem śpiewać, natomiast zawsze ubierając choinkę, śpiewam kolędy. Znam chyba wszystkie. Oczywiście fałszuję niemiłosiernie. Ale nie wyobrażam sobie, że mogłoby nie być świąt. One są też po to, by w tych skomplikowanych, bardzo często pokręconych, bolesnych rodzinnych układach przywrócić pewien porządek. Bo na co dzień możemy sobie żyć w chaosie, nie siadać razem do stołu. Ale w tym naszym zwariowanym świecie, w którym nie wiemy, co będzie jutro, przywrócenie porządku chociaż na jeden wieczór w roku, chociaż na chwilę, jest bardzo ważne.

Prezenty też?

 Myślę, że co roku trzeba przed świętami usiąść i o nich pomyśleć. Trochę inaczej niż kiedyś. Bo im jesteśmy starsi, tym to zadanie jest poważniejsze. Chodzi o to, by prezenty nie były po prostu chwilową przyjemnością, tylko naprawdę komuś służyły, sprawiły prawdziwą radość. Ja w tym roku chcę obdarować rzeczami tylko dzieci, bo one muszą się z tego cieszyć, ale nikogo więcej. Wolę sprezentować sto obiadów, które będą mogły zjeść osoby w zrujnowanych ukraińskich miastach. Wokół nas żyją ludzie, którzy potrzebują o wiele ważniejszych rzeczy niż ciocia piątego miksera. I myślę, że ciocia to zrozumie.

Obdarowywanie nabiera innego wymiaru?

 Nakarmienie potrzebujących ma dużo więcej sensu niż wydawanie pieniędzy na kolejny niekoniecznie niezbędny przedmiot. Dzielenie się jest bardzo ważne. Nieobce jest mi też magiczne myślenie, że dobro wraca, istnieje jakaś kosmiczna cyrkulacja. Może to utopijna, naiwna i niemądra wizja, ale mam poczucie, że to, co wkładamy do świata, potem z powrotem otrzymujemy. Teraz nabiera to wyjątkowego znaczenia. Już prawie od roku żyjemy w nieustannym strachu, bo wojna jest tuż za naszą granicą. I chcemy poczuć się trochę lepiej, siedząc razem przy świątecznym stole. Tak się nie stanie, jeśli będziemy mieć świadomość, że tuż obok są ludzie, którzy cierpią, a my im w żaden sposób nie pomogliśmy. A jeżeli będziemy wiedzieć, że dzięki nam na przykład ktoś przez miesiąc będzie miał gorące posiłki, to chociaż przez kilka godzin można mieć trochę spokoju.

Niełatwo jest sobie teraz odpowiedzieć na pytanie: czy w ogóle mamy moralne prawo, by zasiąść przy naszym suto zastawionym stole?

To pytanie zadawałam sobie też rok temu. Grupa Granica zrobiła wtedy piękne talerze z wzorem z drutu kolczastego, żeby zebrać pieniądze dla ludzi uciekających przez granicę z Białorusi do Polski. I ci ludzie wciąż są w tym lesie. W historii ludzkości to się dzieje cały czas. I zawsze wyzwala pytanie o sumienie, o człowieczeństwo, o to, czy można sobie powiedzieć, że się zrobiło tyle, by na chwilę odpocząć. Ale to nie jest tak, że musimy dźwigać na barkach wszystkie nieszczęścia świata, bez zwracania uwagi na to, co męczy, trapi czy uwiera nas samych. Nie będziemy w stanie pomagać, jeśli nie zadbamy o siebie, o własną energię. Jeżeli mamy poczucie, że ten wieczór spędzony w ciepłym domu, przy rodzinnym stole, naładuje nam baterie i da energię do tego, by się nią potem dzielić z innymi, warto w to zainwestować.

Co roku Wigilii towarzyszą uczucia ambiwalentne, wysokie oczekiwania łączą się z presją czasu i zadań.

Ludzie bywają wściekli, sfrustrowani, zmęczeni. Mówią, że nienawidzą tych świąt, bo się z czymś nie wyrabiają, czegoś nie mogą zrobić. Pojawia się uczucie bezradności. A przecież trochę świątecznego pośpiechu jest czymś fajnym. Nawet bieganie po sklepie w ostatniej chwili ma swój urok.

Tylko jak nie dać się zwariować?

Może warto przyjąć założenie, że ten czas ma być czymś dobrym. Dla wszystkich świętujących. Podzielić się obowiązkami. Przecież jedna osoba, zazwyczaj to pani domu, w którym odbywa się wigilia, nie musi brać na siebie całego ciężaru przygotowywań. Chyba że to jej wybór. Jeżeli dla kogoś nieodzownym elementem świąt jest urobienie się po łokcie, trudno, niech się urabia. Ktoś inny będzie w tym czasie wolał leżeć przed telewizorem i jeść pierniczki. Ważne, by nie wywoływało to poczucia krzywdy i winy. Bo jak się pojawią, to już nie będzie fajnych świąt.

 Ale jest to częsta historia.

To są te koszmary związane ze świętami. Z jednej strony poczucie, że się nie dogadaliśmy, nie podzieliliśmy obowiązkami, że ja zawsze, a ty nigdy. Niekończąca się litania pretensji. Z drugiej strony jest zawsze stół, przy którym się na koniec zasiada i rozmawia. A dzisiaj w Polsce linie bardzo różnych sporów – światopoglądowych, politycznych – biegną równo przez środek tego stołu. Myślę, że zarządzenie mojej ukochanej ciotki Bożeny, że po pierwsze odkładamy telefony, a po drugie nie rozmawiamy o polityce, ma ogromny sens.

To powinno być obowiązkowe.

Stuprocentowy zakaz polityki przy stole naprawdę pomaga. U nas odkryliśmy, że świetnie działają też gry towarzyskie, niekoniecznie mądre. Można grać w kalambury, w mafię też uwielbiamy. Przenosimy się wtedy do zupełnie innego świata, wszyscy stają się trochę dziećmi, wyjętymi poza kontekst codziennych zmartwień. Wtedy może łatwiej się jakoś specjalnie potraktować. Bo tak jak w święta ubieramy się piękniej niż zwykle, dobrze byłoby, gdybyśmy też piękniej niż zwykle traktowali się nawzajem. Z większą dozą miłości, empatii.

Poczuli wspólnotę?

 I to, że szkoda tych dni na wyrównywanie rachunków, na wzajemne wyrzuty. Rachunki możemy sobie wyrównywać na co dzień. A to jest czas na to, abyśmy się nawzajem docenili. Gdy w święta myślę o najbliższych, to też o tym, jak wielu z nich już nie ma. Jak bardzo za nimi tęsknię, jak bardzo mi ich brakuje. I że ci, którzy są, też mają w sobie tę kruchość, śmiertelność. Jeśli na jednej szali położę wszystkie swoje pretensje, a na drugiej to poczucie braku, które już niestety znam, to pretensje nagle stają się takie leciutkie, w ogóle bez znaczenia. Ten moment to jest coś, co ma zostać jako wspomnienie. Nie konfliktu, tylko czegoś, co będziemy mogli potem w sobie nieść. Jak skarb, coś cennego, ważnego.

Czego moglibyśmy się w świętowaniu nauczyć od innych społeczności, przejąć z innych tradycji?

 W Polsce bardzo brakuje mi jednego święta: amerykańskiego Dnia Dziękczynienia. Tego protestanckiego dnia wdzięczności. Chciałabym w święta dziękować, napełnić się tym bardzo ważnym i dobrym uczuciem, jakim jest wdzięczność. Dziękować sobie nawzajem za wszystko, co od siebie dostajemy. Światu, wszystkiemu, co nas otacza. Podziękować naszej zmęczonej ziemi, zwierzętom, które nam towarzyszą. Jak się ma w sobie wdzięczność, to łatwiej jest kochać się nawzajem i sobie wybaczać.

Masz jakiś magiczny smak, zapach, bez którego absolutnie nie wyobrażasz sobie świąt?

 Poza zapachem choinki to mandarynka. Pamiętam, w jakichś mrocznych latach 80. mama wróciła do domu ze skrzynką mandarynek. To było coś wspaniałego. I te mandarynki mi zostały, muszą być zawsze w święta. Poza tym barszczyk, jestem zdecydowanie z frakcji barszczyk, a nie grzybowa. Kapustka ze śliwkami. No i genialny sernik mojego ojczyma. Ale kulinarnie mam dużo mniejsze wymagania, ważny jest aspekt ludzko-towarzyski. Dla mnie święta to przede wszystkim długie siedzenie, niespieszenie się, oglądanie co roku tych samych komedii romantycznych. Znamy je na pamięć, wiemy, co kto powie w którym momencie, ale bez tego nie wyobrażamy sobie świąt. To takie zwolnienie tempa, by porozmawiać mniej logistycznie i zadaniowo, a bardziej: „Co u ciebie?”. I naprawdę mieć czas, by posłuchać odpowiedzi. Bo zwykle pytamy, a potem już lecimy dalej. Przytulić się, posiedzieć, pomilczeć.

I wtedy tajemnicza magia świąt może się pojawić?

 Wtedy jest to bardziej możliwe. Każda magia potrzebuje kilku elementów: właściwego miejsca, czasu, nastroju. I przede wszystkim skupienia. Sama nagle na nas z nieba nie spłynie. Musimy dać jej szansę, zrobić dla niej przestrzeń.

KATARZYNA KASIA Filozofka, publicystka, wykładowczyni akademicka. Autorka książek (m.in. „Doświadczenie estetyczne i wspólnota spektaklu”), tłumaczka tekstów włoskich filozofów. Współprowadzi „Szkło kontaktowe” w TVN24, stale współpracuje z „Kulturą Liberalną”. Prowadzi poranne audycje w Radiu Nowy Świat. Z Grzegorzem Markowskim tworzy podcast „Bardzo bardzo serio”.

Wywiad ukazał się w grudniowym wydaniu magazynu PANI 12/2022.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również