Filozofia nas nie nakarmi, ale pozwoli żyć kompetentnie, dokonywać lepszych wyborów. A to ważne, gdy żyjemy w burzliwych czasach. Sposób, w jaki podchodzimy do zdarzeń, może wiele zmienić na naszą korzyść – przekonuje dr Katarzyna Kasia, filozofka i wykładowczyni. Przemyślane spojrzenie na trudne sprawy pomaga odzyskać spokój, ogarnąć problemy. Czasem wystarczy zmienić perspektywę na taką, która dodaje siły i nadziei. Od czego zacząć?
Twój STYL: "Filozofia to najlepszy fach. Nie nauczysz się wbijać gwoździ, ale dowiesz się, po co jest dziura w ścianie. A z filmówki nie wyżyjesz!" – radzili pani rodzice przy wyborze studiów. Mieli rację?
KATARZYNA KASIA: Po latach z przekonaniem mówię "tak!". Zdobyłam dobry zawód. Filozofia dostarcza mi narzędzi, które pozwalają uporządkować myślenie, zastanowić się nad wyborami. Sprawia też, że te wybory stają się łatwiejsze do podważenia! Bo filozofia uczy, że nic nie jest ostateczne. Cały czas wymaga samodzielności myślenia. Założenie: nauczę się filozofii, więc będę wiedzieć, jak żyć, jest błędne. Nie ma jednej optymalnej zasady postępowania, jest ich wiele.
Jedyną sprawą, która jest ważna, jest to, by nie przestawać szukać. Zwłaszcza gdy coś wydaje się oczywiste, warto zdrapać sreberko, zajrzeć pod powierzchnię, sprawdzić, co się tam kryje.
Popsuł mi się samochód, zgubiłam portfel, grozi mi zwolnienie w pracy. Przesłanek do optymizmu brakuje. Jak szukać innej perspektywy, gdy zbierają się nad nami chmury?
To trudne, ale warto. Każda z nas ma dni, gdy wszystko jest nie tak. Negatywne myśli napędzają negatywne emocje. Nakręca się spirala i często w takim dniu grzęźniemy. Dochodzimy do uogólnień – że życie nas przerasta, że to ponad nasze siły itp. A może postąpić, jak radzi radzi filozofia stoicka, zatrzymać się i zastanowić: co się właściwie dzieje i co ja z tym robię? A przy okazji pomyśleć nad priorytetami. Czy jeżeli dziś nie załatwię sprawy w urzędzie, spóźnię się na zebranie, to stanie się coś okropnego? Czasem odpowiedź brzmi: "sprawa jest poważna”. Jeśli to sobie uświadomię, wiem, że muszę się na niej skoncentrować. Ale często to pytanie sprawi, że zobaczę właściwe proporcje problemu.
Gdy świadomie uporządkujemy priorytety, nadamy im hierarchię, zrozumiemy, że nie wszystko jest "najważniejsze". Wszędzie być nie możemy, a nawet – nie musimy. Tak samo jak nie musimy sami siebie surowo osądzać na każdym kroku.
Schowałaś zabawkę dziecka do lodówki? Nie myśl, że jesteś nie ogarnięta, ale że to zabawne! – radziła pani w tej kwestii w jednym z wywiadów.
Dostałam wtedy lawinę postów od kobiet. Okazało się, że zabawka w lodówce to jeszcze nic! Dowiedziałam się na przykład o kartach kredytowych w tosterze. My, kobiety, mamy skłonność, by wymagać od siebie doskonałości i w takich sytuacjach bezlitośnie się karcimy. A warto pomyśleć, z czego wynikają podobne zdarzenia? Może mamy za mało czasu, a za dużo obowiązków? Obarczamy się odpowiedzialnością za zbyt wiele spraw? Gdy spojrzymy z filozoficznego dystansu, zobaczymy, że nic się nie stało. Zabawkę i książkę z lodówki da się wyciągnąć. Może zamiast "jestem beznadziejna" warto z tego odczytać inną informację: "przydałoby się, gdyby ktoś mi pomógł, bo już nie wyrabiam na zakrętach".
https://twojstyl.pl/artykul/wysoka-wrazliwosc-jak-z-nia-zyc,aid,2637
Filozofia pomaga przetrwać czas epidemii i wojen? Czy teraz powinniśmy odwołać się do zasad stoicyzmu?
Seneka pisał o pocieszeniu, które niesie filozofia. Ale stoickie pocieszenie jest szczególnego rodzaju, bo wcale nie zaleca, by się niczym nie przejmować. Stoicki spokój wynika z tego, że określamy granice naszego wpływu na rzeczywistość.
Teraz, gdy dotykają nas globalne nieszczęścia, stoicy doradziliby nam usiąść i pomyśleć, jak wyrwać się z okropnego poczucia bezradności, bo to jest uczucie dewastujące. Trzeba wsłuchać się w rytm wszechświata i zobaczyć, w jakim miejscu my jesteśmy. Dopóki myślimy o wojnie jako o koszmarze nie do ogarnięcia, jesteśmy bezradni, ale kiedy pomyślimy o konkretnej osobie, której można pomóc, nagle okazuje się, że jednak mamy wpływ na rzeczywistość.
Nie przywrócę komuś zburzonego domu, życia bliskich, to się nie mieści w granicach mojej sprawczości. Ale mogę sprawić, że nie będzie głodny, zmarznięty, będzie miał gdzie spać. Mogę polepszyć maluteńki kawałek świata. To wielkie pocieszenie, które oferuje filozofia stoicka.
A inne nurty filozoficzne? Ma pani ulubiony?
Ze mną jest tak, jak z religioznawcami pytanymi, jaką religię wyznają – żadnej, jest ich zbyt wiele. Fascynacje filozoficzne się zmieniają, przydają się na pewnym etapie życia, potem z nich wyrastamy, szukamy innych. Kiedy wykładam historię filozofii, staram się, żeby moi studentki i studenci po kolei zakochiwali się w kolejnych nurtach. Bo świat jest zbudowany na filozofii, to nie jakaś dawna nauka zapisana w zakurzonych księgach, ona cały czas się dzieje. Kiedy opowiadam o etyce Kanta, proponuję studentom, żeby przez tydzień pożyli zgodnie z zasadą imperatywu kategorycznego, czyli kierowali się zasadą, co do której chcielibyśmy, by stała się prawem powszechnym. Jak ona wpływa na nasze zachowanie? Co w tym kontekście oznacza jazda bez biletu w autobusie, przejście na czerwonym świetle, mijanie się z prawdą? Czy w ogóle jesteśmy w stanie taki absolutyzm etyczny stosować w codzienności? Czy Arthur Schopenhauer miał rację, kiedy mówił, że obcowanie ze sztuką jest w stanie wydobyć nas z przekonania o nędzy egzystencji? Czy jesteśmy w stanie tak dalece zachwycić się dziełem, że zapomnimy o cierpieniu? Wszystko można sprawdzić! Filozofia ma mnóstwo praktycznych elementów, można je testować.
Powiedziała pani, że filozofia cały czas się dzieje, niektóre nurty powracają, nabierają nowych znaczeń. Na przykład?
Dzisiaj miałam zajęcia ze studentami o filozofii dziejów Hegla. Uważał, że okresy szczęścia w dziejach to puste karty historii, a czasy napięć, ścierania się przeciwnych sił to czas postępu, wchodzenia społeczeństw na wyższy poziom, bo kryzys nie sie zmianę. Pierwszy raz wykładałam o Heglu, mając w oczach żywe obrazy bliskiej wojny. Ta teoria brzmi inaczej niż rok temu i inne są reakcje słuchaczy. Nagle okazuje się, że dobrze nam było na pustych kartach historii, że okresy konfrontacji może i niosą rozwój dla narodów, ale dla jednostek są potworne. Że obraz dziejów powszechnych to jedno przerażające rumowisko gruzów. Pytanie, w imię czego składa się te ofiary, jest w roku 2022 trudniejsze niż kiedykolwiek. Już wiemy, że duch dziejów nam nie odpuścił, jesteśmy w momencie przemiany. Ale myślimy: niechże się ten rozwój realizuje, byle nie za mojego życia ani moich dzieci!
Każdy rodzic tak dziś czuje. Pani ma córkę Ninę. Jaką filozofię chciałaby pani jej przekazać?
Wychowanie dziewczynki to niełatwa sprawa w społeczeństwie takim jak nasze. Trzeba jej dać tyle siły, żeby nie ulegała krzywdzącym stereotypom, i wiedziała, że ma prawo być sobą. Nie musi być słabsza, bo jest dziewczynką, ale też nie musi być dzielniejsza niż wszyscy inni, bo jest dziewczynką. Co do strategii wychowawczych – trzeba dużo rozmawiać i uważnie słuchać.
Pani rozmawiała. Wspomina pani często o linii silnych kobiet w rodzinie: babcia, mama, ciotka Lesia. Czy któraś była szczególnie ważna?
Wszystkie. Uważam, że kobieca sukcesja w rodzinach jest wielkim kapitałem. Dokonuje się nie tyle przez słowa, co uczestniczenie we wspólnym doświadczeniu. Nasze losy są podobne, mimo że żyjemy w różnych czasach. I przodkinie nas ostrzegają, zwracają na coś naszą uwagę. Moja ciocia Lesia miała kilku mężów, a w latach 30. był nim Henryk Vogelfänger – Tońko z duetu Szczepko i Tońko. Słynny komik, uwielbiany celebryta, a ciocia Lesia i tak się z nim rozwiodła i uważała to za świetną decyzję. To dla mnie była lekcja: jeśli nie jesteś szczęśliwa w jakimś układzie, trzeba o siebie zawalczyć, w każdych czasach. Ciocia Lesia, mimo ciężkich przeżyć, miała w sobie pogodę ducha i humor. I to jest coś, co mnie stawia do pionu w najgorszym dole. Nie filozofia, lecz myśl o cioci Lesi! Kiedy działo się coś złego, potrafiła mnie utulić, potem mówiła: „rób usta i ruszaj do przodu!”. Nosiła perłowe klipsy i szminkę w kolorze cyklamenowym, co w przypadku cioci Lesi wyglądało szlachetnie i przepięknie.
Jakie to imię: Lesia?
Leontyna. Nazywała się Leontyna Fechtner, ale na drzwiach mieszkania do końca jej życia figurowało aryjskie nazwisko Maria Grabińska. Była Żydówką, przeżyła II wojnę światową w Warszawie, potem nadal żyła pod okupacyjnym pseudonimem. A myśmy z bratem zastanowili się, dlaczego do osoby, która ma na drzwiach napisane Maria, mówi się Lesia…
Kobieca sukcesja w rodzinach działa, ale w historii filozofii mało było kobiet.
Były wspaniałe filozofki już w starożytności. Musiały być wybitne, by w ogóle zapisano ich imiona. Na przykład Aspazja z Miletu. W Uczcie Platona pojawia się też wieszczka z Mantinei, Diotyma, która osobiście tam nie występuje, ale opowiada o niej Sokrates. Streszcza to, czego się od niej o miłości dowiedział, bo kiedy trzeba mówić o miłości, okazuje się, że jednak znawczyniami są kobiety. Występują jako cytowane lub w korespondencji z mężczyzną, jak Heloiza. Im bardziej rozwijała się emancypacja, tym więcej przybywało w filozofii kobiet, ale nie znaczy to, że rozwijała się filozofia kobieca. Myślę więc: może czas na inne, kobiece spektrum? Dla mnie inspirującym nurtem w filozofii jest ekofeminizm, czyli spojrzenie, które się odnosi do perspektywy kobiety jako rodzicielki, związane z myśleniem o matce Ziemi i jej dobru. Możemy o tym poczytać na przykład u współczesnej filozofki Rosi Braidotti.
Rosi Braidotti uważa, że wiek XXI to czas intelektualnych nomadów, poszukiwań, a osoby, które nie lubią zmian i komplikacji, nie będą się w nim dobrze czuły. Co pani o tym sądzi?
Czasy ścierania się wielkich sił, a zarazem niepewności, co będzie, pokazują, że Braidotti ma rację. Jedynym pewnikiem jest podróż, w której jesteśmy. Problem zaczyna się wtedy, gdy chcemy się okopać na ruchomych piaskach. To niemożliwe, lepiej być w ruchu. Komfort, który wynika z pewności, jest pozorny. Jeżeli ktoś będzie miał poczucie stabilności, a nagle świat się zawali, będzie cierpieć bardziej niż ktoś, kto dopuszcza myśl, że nie ma nic pewnego. Filozofia przygotowuje nas do tego nomadyzmu intelektualnego, pokazuje, że na każdą sprawę można patrzeć z wielu stron, zaleca, by się nie zatrzymywać w żadnym miejscu, dać się uwieść ciekawości.
Powiedziała pani, że jej „dziewczyńskiego ducha niezmiennie wzmacniają Grace i Frankie”. Też lubię ten serial i bohaterki. Co one w sobie mają?
Fantastyczne poczucie humoru! Nie poddają się i nie ulegają stereotypom, walczą z nimi. Ten serial jest ważny, bo odczarowuje starość kobiet, traktowanych przez świat jak istoty niewidzialne. Grace i Frankie odmawiają bycia niewidzialnymi, wycofania się na pozycje babć, mają swoje sprawy, związki, pasje, biznesy, mają wpływ na rzeczywistość. To uniwersalne przesłanie, bo często jesteśmy definiowane przez role społeczne, jakie mamy do odegrania: babci, emerytki, staruszki… i nagle nie jesteśmy sobą. Trzeba wielkiego samozaparcia, żeby nie dać się wtłoczyć w utarte koleiny. Mężowie Grace i Frankie okazują się gejami i biorą ślub. Po szoku i gniewie rodzi się przyjaźń całej czwórki. Czyli istnieje mnogość konfiguracji, szczęśliwe rodziny nie muszą być stereotypowe i dajmy ludziom żyć, jak chcą.
Ale co z tym szczęściem? Istotą filozofii zawsze było dążenie do szczęścia, a teraz czytam, że to błąd zachodniej cywilizacji… Już go nie szukamy?
Wszyscy zgadzają się, że szczęście jest super, ale kiedy zapytamy, czym ono właściwie jest, zaczynają się wątpliwości. Może czas przedyskutować paradygmat, który każe nam, ludziom, sytuować się jako korona stworzenia, centrum wszechświata? Dopuścić do głosu inne istoty? Uwielbiam pytanie starożytnego sceptyka: dlaczego myślisz, że świat jest takim, jakim ty go widzisz, a nie takim, jakim widzi go mucha? Wielość perspektyw nie oznacza, że nasza jest uprzywilejowana. A to, co my ludzie postrzegamy jako szczęście, nie da się usprawiedliwić w skali ogólnej. W XXI wieku powinniśmy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy nie jest tak, że nasz humanocentryczny sposób myślenia niszczy świat, a winę za to ponosi nasze uparte i egoistyczne dążenie do szczęścia?