Praktykowanie wdzięczności to zauważanie tego, co w naszym życiu dobre, a na co dzień nam umyka. Czujesz wdzięczność? Odpowiedź jest miarą zadowolenia z życia, ale i tego, na ile jesteśmy dojrzali emocjonalnie. Psycholog, profesor Wiesław Łukaszewski, o pożytkach z wdzięczności napisał książkę, „Niewielka suma szczęścia”. W rozmowie z Jagną Kaczanowską zachęca nas do treningu wdzięczności i przekonuje, że dzięki niej spojrzymy życzliwiej nie tylko na ludzi wokół, ale też na siebie. O wdzięczności jako sposobie na szczęście warto zatem pamiętać. Oto wskazówki, jak praktykować wdzięczność.
Za co jest pan wdzięczny?
Wiesław Łukaszewski, profesor, psycholog: To pytanie złożone, bo odnosi się do dwóch emocji: wdzięczności i radości. Mógłbym powiedzieć, że jestem wdzięczny, bo przeszedłem 10 kilometrów nadmorskim bulwarem, ale nie brzmi to sensownie. Ja raczej cieszę się z tego, ale radość ze spaceru nie ma konkretnego adresata. A słowo „wdzięczność” wywodzi się ze słowa „dziękuję”. Z drugiej strony i dzisiaj, i nieustająco od lat, jestem wdzięczny lekarzom, którzy uratowali mi życie, stawiając na czas diagnozę i operując mi serce. I ten rodzaj wdzięczności skierowanej ku ludziom zasługuje na uwagę. Wydaje mi się trochę sztuczne, a nawet dziwaczne mówienie: dziękuję drzewu za cień, słońcu, bo świeci itp.
A dziękowanie słońcu, drzewu jest modne. Rzadziej słyszy się, by ludzie wyrażali wdzięczność drugiej osobie.|
Taki mamy kontekst społeczny, Polska jest specyficznym krajem. Można wręcz mówić o zjawisku „przesunięcia ku negatywności”.
O co chodzi?
Mamy dużą łatwość popadania w negatywne stany emocjonalne, w złość, przeżywanie frustracji, a co za tym idzie, także formułowanie roszczeń. Przejawiamy natomiast małą gotowość do odczuwania i wyrażania emocji pozytywnych, także wdzięczności. Króluje myślenie: skoro on ma, a ja nie, to pewnie ukradł. A jeśli mi dał, to dlatego, że mi się to należało. Za co więc dziękować? W takich warunkach wdzięczność staje się rzadkością, małym cudem. Każdy dobry uczynek staje się czymś szczególnym. Pozytywna reakcja na życzliwy gest również.
A może nie musimy być wdzięczni. Po co nam wdzięczność?
Wdzięczność ma wiele form. Najprościej rozumiana może mieć postać wymiany. Robert Cialdini, który odkrył niektóre uniwersalne zasady regulujące zachowania ludzi, opisał regułę wzajemności: ja daję tobie – ty mi oddajesz. Czasem niekoniecznie chodzi o zapłatę bezpośrednio od osoby, która coś od nas dostała. Czynimy dobry gest, by nas pochwalono. Wtedy czujemy się lepiej i mamy nadzieję, że ci, którzy nas chwalą, będą nas lepiej traktować. W takim rozumowaniu nie wykraczamy jednak poza regułę wzajemności. Nie wyjaśnia ona altruistycznych zachowań: robię coś dla drugiego człowieka, by poprawić jego, a nie własny dobrostan i tylko to stawiam sobie za cel. Nie działam dla własnego interesu, ale na rzecz interesu drugiego człowieka. Często nie interesuje mnie w ogóle reakcja innych. Dojrzała emocjonalnie matka troszczy się o dziecko, nie oczekując w zamian wdzięczności. Jeśli ją otrzymuje, traktuje to jako dar, a nie jako należną zapłatę. Jest szansa, że ta niewymuszana żadnymi kalkulacjami wdzięczność będzie prawdziwa i szczera. W tym sensie dojrzałemu człowiekowi wdzięczność, podobnie jak bezinteresowne gesty, jest „po nic”. A mimo to ma sens.
Wdzięczności mogą doświadczyć tylko ludzie, którzy… jej nie oczekują? Takich osób jest chyba niewiele.
Oczywiście. Dlatego często słyszymy narzekania, że wokół pełno niewdzięczników; „bo ja się poświęcam, tyle daję, a oni mi nie dziękują”. Wyjście poza perspektywę własnego interesu nie jest zjawiskiem częstym, ale... niesłychanie funkcjonalnym. I czasem, częściej niż zazwyczaj myślimy, się jednak zdarza. W relacji przyjacielskiej, partnerskiej, romantycznej bywa, że dużo robimy na rzecz bliskiego człowieka i nie oczekujemy, że on natychmiast się zrewanżuje.
Co można zrobić, by rozwinąć w sobie bezinteresowność, ale i zdolność odczuwania wdzięczności?
Dla mnie mistrzem w tej dziedzinie był świętej pamięci profesor Wiktor Osiatyński. Opowiadał mi kiedyś, że codziennie robi bilans wdzięczności: rejestruje w głowie, komu powinien podziękować i za co. Mówił mi, że to w wyraźny sposób zmieniło jego obraz świata. Zaczął postrzegać ludzi jako lepszych i samego siebie też zaczął oceniać pozytywniej. Czerpał spore korzyści z tego działania, choć realnie niczego od nikogo nie dostawał, co pokazuje, że sensem wdzięczności jest głęboka mentalna przemiana, która pomaga lepiej się czuć, ciekawiej żyć. Z wdzięcznością związany jest też rozwój tendencji prospołecznych. Kiedy mam wrażenie, że spotkało mnie coś dobrego, staję się bardziej uważny na położenie innych, skory do wspierania bliźnich. Chętniej pomagam, interesuję się losem drugiego człowieka, angażuję w działania różnych grup, a to zawsze jest źródłem satysfakcji, poczucia sprawczości. Same zyski.
Czy sobie też powinniśmy okazywać wdzięczność? W wielu poradnikach czytamy rady: „podziękuj sobie, że powstrzymałaś się dziś od złości”, „okaż sobie wdzięczność za to, że byłaś wytrwała”.
Dla mnie to jednak abstrakcja, jak dziękowanie drzewu czy słońcu. Wdzięczność wobec siebie trąci mi też nadmierną koncentracją na własnej osobie. Choć zabrzmi to jak paradoks, wdzięczność się... nie wdzięczy. Prawdziwa wdzięczność, by nie zostać posądzona o interesowność, powinna być praktykowana jak sztafeta. Spotkało cię coś dobrego, puść to dobro w obieg, pomóż komuś bez oczekiwań na rewanż. I tyle.
Mój dziadek, który bardzo troszczył się o mamę, zawsze powtarzał: „Nie dziękuj, oddasz swoim dzieciom”. I mama tak robi. O to chodzi?
Tak. Gdy mój wielki nauczyciel i mentor, profesor Tadeusz Tomaszewski, wsparł mnie w początkach drogi naukowej, byłem mu wdzięczny. Ale nie opowiadałem mu o mojej wdzięczności. Uznałem, że powinienem we właściwym czasie zachować się jak on. Zapewnić moim studentom warunki rozwoju. W sztafecie wdzięczności istotne jest przekazanie dalej dobra tak, że ten, kto je dostaje, nawet nie musi wiedzieć, kto i dlaczego był „nadawcą”. Jestem przekonany, że anonimowość daru wpływa korzystnie na cały proces. Dobry uczynek profesora Tomaszewskiego posłałem dalej w nadziei, że ten łańcuch się nie zerwie. Nikt z nas, biorących udział w tej sztafecie, nie oczekuje wdzięczności. Dostałem, więc daję, ale nie temu, od którego dostałem, to by nie miało sensu. Dostałem od „bogatego”, gdy sam byłem „biedny”. Teraz się „wzbogaciłem”, więc daję tym, którzy nie mają. Bez afiszowania się. Takie zachowanie ma też praktyczny wymiar.
Jaki?
W badaniach dowiedziono, że beneficjenci często nie lubią darczyńców. Właśnie z powodu wspomnianej reguły wzajemności: obdarowany – często słusznie – podejrzewa, że darczyńca mógł mieć ukryte zamiary i liczy teraz na wzajemność, która może być kłopotliwa. Interesowne czynienie „dobra” z sugestią, że mamy teraz wobec darczyńcy dług wdzięczności, ma długą tradycję. Obserwujemy to na przykład przed każdymi wyborami parlamentarnymi. Ten, kto przekonał innych, że mają wobec niego dług wdzięczności, zdobywa wielką władzę. To sprytny sposób, by zapanować nad drugim człowiekiem. Dobroczynność połączona z oczekiwaniem na wdzięczność może też demoralizować. Podczas powodzi tysiąclecia, która nawiedziła południową i zachodnią Polskę w 1997 roku, uczestniczyłem w badaniach nad psychologicznymi konsekwencjami kataklizmu. Byłem zdumiony, jak szybko u darczyńców, a nawet tych, którzy dystrybuowali pomoc wśród ofiar powodzi, pojawiła się niechęć do tych ludzi. Bo ktoś dostał puszkę z fasolą i nie podziękował, jak należy. Wdzięczność bywa toksyczna, gdy jest wymuszana, gdy służy do uzależniania od „ręki, która daje”.
Może dlatego biorcy narządów nie powinni znać dawców?
Gdy przechodziłem operację serca, miałem wszczepioną świńską zastawkę. I muszę powiedzieć, że świni, która nieświadomie podarowała mi życie, poświęciłem sporo rozmyślań. O ileż więcej rozmyślałbym o drugim człowieku, o ileż bardziej czułbym potrzebę, by go poznać i podziękować mu!
Virginia Satir, terapeutka, uważała, że codziennie powinniśmy się przytulić do kogoś 12 razy. Czy wdzięczność też ma limity „do wyrobienia”?
Obawiam się, że gdybyśmy traktowali wdzięczność jak z rozdzielnika, wtedy zagubilibyśmy istotę rzeczy: przestałaby być naturalna, prawdziwa i altruistyczna. Pozostawmy sprawy naturalnemu biegowi. Ten, kto ma głębokie i szczere relacje z innymi, będzie miał wielokrotnie okazję do wyrażenia wdzięczności. Co więcej, cudzego dobrego uczynku nie trzeba wcale ważyć na czułej wadze. Raczej dobrze pomyśleć o choćby niewielkim powiększeniu ogólnej sumy szczęścia. Podobały mi się słowa, jakimi w swojej niezwykle ciekawej książce „Prawy umysł” prof. Jonathan Haidt podziękował swojej współpracownicy, która nauczyła go, że „wdzięczność wyrażamy nie po to, by spłacić długi lub wyrównać rachunki, lecz by umacniać relacje”. Gorąco namawiam więc do rozpoczęcia sztafety wdzięczności. Proszę podać dobro dalej. Niech krąży, trwa i się pomnaża.