Kiedy na kolegium rzuciłam pomysł, że porozmawiam z dietetykiem, jak schudnąć w czasie pandemii, usłyszałam tylko westchnięcie: „Oj tak, zróbmy to!”. No to proszę bardzo. Dietetyk Ewa Sypnik-Pogorzelska z poradni Dietosfera podpowiada, jak to zrobić wreszcie skutecznie. No to co? Zaczynamy!
Pandemia zamknęła nas w domach i od razu zaczęliśmy tyć. Z badań wynika, że przybyło nam średnio około dwóch kilogramów. Ale to tylko średnia. Sporo z nas przytyło od sześciu nawet do 10–12 kilogramów. Co się stało, że odpuściliśmy?
Ewa Sypnik-Pogorzelska: Problem jest bardzo skomplikowany. Myślę, że nie ma jednej przyczyny, to kumulacja wielu zdarzeń i wielu emocji. W tym trudnym okresie pandemii nawet najbardziej odporni psychicznie nie dawali sobie rady i jedzeniem rekompensowali różne braki. Brak kontaktów społecznych, zdalną pracę, zamknięcie w domu, nadmiar obowiązków związanych ze zdalną nauką dzieci, obniżki pensji czy groźbę utraty pracy. Ta niepewność i lęk, co dalej, powodowały, że wielu z nas zostało „sparaliżowanych”. A w ekstremalnych warunkach każdy z nas radzi sobie inaczej. Jedni przestają jeść i chudną, drudzy „zajadają” problemy i chowają się w domach, gdzie czują się najbezpieczniej, inni sięgają po alkohol, by obniżyć napięcie. W marcu i kwietniu doszedł problem lockdownu. Nie mogliśmy wychodzić z domów, wszelka aktywność groziła mandatem, więc wielu z nas całkowicie z niej zrezygnowało. Przestaliśmy się ruszać, jedliśmy więcej, a nasz bilans energetyczny był wciąż na plus. Praca z domu determinuje inne zachowania i zwyczaje. Lodówka jest na wyciągnięcie ręki, pracujemy w wygodnych dresach, bardzo często przy kuchennym stole (bo biurka i stoły zajmują dzieci), więc dostępność wszelkich przegryzek i pocieszaczy ogromna. Nawet jeśli jedliśmy tyle samo co przed pandemią, a przestaliśmy się ruszać, to nasz bilans wydatkowanej energii był niższy. Pół kilograma tygodniowo daje dwa kilogramy miesięcznie. Po roku to już średnio 8–12 kilogramów więcej.
Tyciu sprzyja też brak motywatorów. Nasze życie nakręcały ważne prywatne i zawodowe wydarzenia. Trzymaliśmy się w ryzach, bo zbliżała się prezentacja dla strategicznego klienta, komunia dziecka, wesele przyjaciółki. Dziś nie ma szybkiej perspektywy powrotu do normalności. Siedzimy więc w tych nieco wyciągniętych przez rok dresach, czekając na cud. Może te kilogramy stracimy z nadejściem wiosny?
Rzeczywiście ten złudny komfort wygodnych ubrań wielu z nas rozleniwił. Ale nie oszukujmy się, kilogramy bez redukcji spożywanych kalorii i ruchu nie znikną. Jeśli codziennie zjadam dodatkowo dwa, trzy ciastka, garść karmelizowanych orzechów albo dwie kanapki z pasztetem, to jest to średnio 200–300 kcal więcej. Jeden kilogram tkanki tłuszczowej to 7000 kcal. Łatwo obliczyć, w jakim tempie będziemy przybierać na wadze. Oczywiście dochodzą uwarunkowania genetyczne. Nie każdy przy takim bilansie będzie od razu tył. Jednak warto sprawdzić kaloryczność „całkiem niewinnych” zachcianek. Kieliszek białego wina to tylko 100 kcal. Ale popijając wino, od razu chce nam się jeść. Jak białe wino, to żółty, tłusty ser. Takie połączenie fajnie się komponuje, jeszcze lepiej smakuje. Kwadratura koła. Myślimy: najwyżej poluzujemy gumkę w coraz bardziej obszernych i wygodnych dresowych spodniach.
Cały wywiad z Dietetyk Ewą Sypnik-Pogorzelską w najnowszej PANI. Już w sprzedaży!