Joanna Brodzik, autorka wydanej w listopadzie książki kulinarnej "Umami. Opowieści i przepisy" mówi, że książka, na którą się odważyła, to wyśniona przez nią gawęda kulinarna. Aktorka wpuszcza nas do swojego świata, sadza przy stole. Opowiada o ludziach, którzy kształtowali jej smak, ale i podejście do życia. Takiej jej nie znacie.
To książka o skarbach miłości, którymi zostałam obdarowana, mówi Joanna Brodzik. Pierwsza obdarowała mnie babcia. Babcia Jadzia była jak kaczka, za którą dreptałam. Jako brzydkie kaczątko – ze względu na mój wąsik i czarną monobrew przypominałam raczej chłopca w typie południowym (śmiech). Ona pokazała mi, ile radości może dać dzielenie się posiłkiem. Nawet w tak skromnie prowadzonym domu jak nasz. Można mieć w lodówce tylko dwa jajka i nie wyrzekać na los. Utrzepać je z gazowaną wodą i zrobić piękny omlet. Nakryć do stołu, zapalić świece, cieszyć się smakiem. Pokazała mi, jaką frajdę można mieć z popełniania kulinarnych „wykroczeń”. Na przykład gdy wracałyśmy z piekarni, połowę bochenka chleba dzieliłyśmy jeszcze na pół. Jedna ćwiartka była przeznaczona na kanapki, z drugiej wydrążałyśmy miąższ. Miałam przyzwolenie, by zanurzyć twarz w opróżnionej skórce i wąchać. Nazywałyśmy to „świętem przytulania chleba”.
Babcia do naszej mikroskopijnej kuchni zgarniała nawet kilkanaście osób. Dorośli przekomarzali się, dyskutowali, żartowali. Aż wreszcie otwierano piekarnik i na stół wjeżdżało drożdżowe ciasto.
To było w Lubsku, miasteczku, gdzie osiadła moja rodzina, kiedy już wszyscy odnaleźli się po wojennych perypetiach – przesiedleniach na „ziemie odzyskane”, po zsyłce na Syberię. Opowieści o tych wojennych doświadczeniach są motywem mojego dzieciństwa. Na przykład opowiadanie o tym, jak podczas syberyjskiego głodu, na przednówku, dzieci wybierały jajka z wronich gniazd i jak tęskniły za chlebem. Moja ukochana ciotka Dagmara Dworak, córka najmłodszego brata babci, napisała książkę o losach naszej rodziny, zatytułowaną właśnie Kromka chleba. Często we wspomnieniach bliscy przywoływali historię, którą babcia Jadzia – najstarsza siostra – opowiadała rodzeństwu na dobranoc w najsroższą zimę zsyłki. Opisywała ze szczegółami, jak bierze kromkę świeżego pachnącego chleba, smaruje ją grubo masłem, okłada tłustym twarogiem, a potem polewa wszystko miodem, którego jest tak dużo, że spływa z kanapki i cieknie po palcach... Dla głodnych dzieciaków ta historia była jak bajka. Dla mnie to opowieść o szacunku dla chleba.
O tym również jest moja książka "Umami. Opowieści i przepisy" – jak nie marnować jedzenia, przetwarzać je, zagospodarować. Światowo mówi się na to: „cucina povera” – kuchnia biedaka. Nie potrafię wyrzucać jedzenia, chleba. Staram się kupować pieczywo dobrej jakości, nie dopuszczam, by pleśniało. W przewiewnym miejscu zawiesiłam lniany woreczek, też z recyklingu, po mandarynkach. Wkładam tam resztki chleba, piętki. Gdy woreczek się napełnia, mielę suchy chleb. Do jednego słoika wkładam bardziej rozdrobniony, który przeznaczam do zagęszczania zup i sosów. Do drugiego grubiej zmielony, zmieszany z czerwoną papryką albo innymi przyprawami – będzie z tego panierka do mięsa. Schabowe w panierce z chleba są niezrównane w smaku. Resztki mięsa i wędlin zbieram do pudełka i przechowuję w zamrażarce. Wykorzystuję je do bigosu albo fasolki po bretońsku. W innym pudełku mam pieczone kości, które zostają po posiłkach. Wzbogacam nimi wywary. Przygotowuję je w piekarniku, który po pieczeniu ciast w wysokiej temperaturze jeszcze przez kwadrans pozostaje porządnie nagrzany. To według mnie szacunek dla energii. W stygnącym piekarniku suszę też plasterki jabłek, które zastępują czipsy. Podczas oglądania serialu na kanapie sięgamy do miski po coś, co nie zatłuszcza palców.
Nie planowałam jej! Kiedy zaczęła się pandemia, zamknięto teatry, plany filmowe, szkoła przeszła na tryb online. W tym trudnym czasie szukałam dla siebie nowego sensu, celu. I przestrzeni, w której mogłabym się schronić, pobyć kilka godzin dziennie. Miałam okazję uporządkować i pogłębić wiedzę z niezliczonych książek kucharskich ustawionych na moich półkach, z gawęd o jedzeniu, zapisanych we wspomnieniach i na skrawkach serwetek – ich kolekcjonowanie to mój ulubiony sposób wchłaniana informacji o kuchni. Osobny rozdział poświęciłam moim guru w tej dziedzinie: Markowi Łebkowskiemu, autorowi Kuchni polskiej, z którą wyszłam z domu w świat, i Piotrkowi Adamczewskiemu, dziennikarzowi, znawcy kuchni i win. Z ludzi, których miałam szczęście poznać, on mówił o jedzeniu najpiękniej. Niestety, obaj już odeszli, dlatego zrobiłam wywiady z kobietami ich życia – żonami, córką Marka. Spotkałyśmy się. To było tak niezwykłe w tym trudnym dla spotkań pandemicznym czasie, takie uroczyste... Pamiętam dzień, w którym dostałam egzemplarz próbny Umami... W domu było zamieszanie, nie mogłam się skupić, więc witanie się z moją książką zostawiłam na wieczór. Wzięłam ją w ręce, poczułam, jaki ma ciężar i kształt. Powąchałam kartki i się rozpłakałam. Wzruszenie było porównywalne do tego, które poczułam pierwszy raz, trzymając na rękach dzieciaki. Traktuję ten egzemplarz wyjątkowo. Zabieram na spotkania autorskie, rozmowy, wywiady. Kiedy jestem proszona o autograf na czyimś egzemplarzu, odwdzięczam się prośbą o wpis, zostawienie śladu w mojej książce, między wydrukowanymi literami. Dobre emocje ludzi, których Umami łączy, okruszki serc to dla mnie najgłębszy sens tej przygody i podróży! Bardzo jestem ciekawa, dokąd mnie ona zaprowadzi...