Mam czterdzieści pięć lat i czasami łapię się na tym, że świat wokół mnie zmienia się szybciej, niż jestem w stanie go zrozumieć. Ostatnio największym szokiem okazała się dla mnie sprawa… nóg. A dokładniej – tego, że coraz więcej młodych dziewczyn postanawia ich nie golić. Z dumą pokazują owłosione łydki, mówiąc, że chcą być naturalne, że to ich wybór, że nie będą się dostosowywać do czyichś oczekiwań. I za każdym razem, gdy to słyszę, nie potrafię ukryć zdziwienia.
W moich czasach – a mówię to tak, jakbym miała już siedemdziesiątkę, a nie czterdzieści pięć lat – depilacja była czymś oczywistym. Po prostu tak należało. Pierwszy raz ogoliłam nogi w ósmej klasie, pamiętam to doskonale. Mama dała mi swoją maszynkę, zresztą niezbyt ostrą, i kazała uważać, żebym się nie zacięła. Koleżanki już wtedy zaczynały golić, a ja czułam, że jeśli nie zrobię tego szybko, będę wyglądać dziwnie. W latach dziewięćdziesiątych nikt nie mówił o "byciu naturalnym". Owłosione nogi były po prostu symbolem zaniedbania. Podobnie zresztą jak okolice bikini.
Pamiętam, że kiedyś na koloniach jedna dziewczyna – Ania, miała wtedy może czternaście lat – nie ogoliła nóg. Już następnego dnia cała grupa szeptała, że wygląda "jak chłopak", że to obrzydliwe. Takie były realia. Dla mnie i dla moich koleżanek depilacja była nie tyle wyborem, co obowiązkiem. Wyrastałyśmy w przekonaniu, że to po prostu element higieny i kobiecości. Boże.... jak to brzmi... "za naszych czasów".... ale serio, świat się zmienia.
Dlatego dziś, kiedy widzę młode dziewczyny w krótkich spodenkach czy spódnicach, które z dumą pokazują owłosione nogi, nie mogę wyjść z podziwu – i z konsternacji. Na plaży widziałam podobny efekt w bikini. Mocną wyciętym. W pracy mam dwudziestoparoletnią koleżankę. Pewnego dnia przyszła w sukience i, ku mojemu zaskoczeniu, jej nogi były pokryte ciemnym, wyraźnym owłosieniem. Zauważyłam, że patrzę na nie zbyt długo, aż w końcu przyłapałam samą siebie. Ona jednak uśmiechała się z pełną pewnością siebie, jakby chciała powiedzieć: "Tak, widzisz dobrze, to mój wybór". Nie zagadnęłam jej o to, bo pomyślałam, że może jednak ona nie zauważyła tych włosów. Nie chciałam też usłyszeć, ze jestem staroświecka.
Zaczęłam się zastanawiać – skąd ta zmiana? Przecież nas całe życie uczono, że kobieta powinna być gładka, pachnąca, zadbana. A tutaj nagle okazuje się, że te wszystkie lata golenia, depilacji woskiem, bólu i dyskomfortu… można było odpuścić? Że nagle ktoś mówi: "To wcale nie jest konieczne, to tylko presja społeczeństwa".
Wiem, że powinnam podejść do tego z otwartą głową, ale nie ukrywam – mam z tym problem. Przecież przez lata walczyłam z najmniejszym włoskiem. Na wakacjach, zanim założyłam strój kąpielowy, obowiązkowy był depilator. Ile razy płakałam z bólu, ale zaciskałam zęby, bo przecież trzeba. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że można inaczej. I nagle patrzę na dziewczyny, które śmieją się z tych wszystkich naszych poświęceń i z przekonaniem mówią: "My jesteśmy naturalne. Wy byłyście zniewolone modą i oczekiwaniami".
Najbardziej zdziwiła mnie rozmowa z moją córką. Ma siedemnaście lat i coraz częściej wchodzi w świat, którego ja nie rozumiem. Powiedziała mi ostatnio: Mamo, a wiesz, że ja chyba nie będę golić nóg. Nie czuję potrzeby. Skoro chłopcy mogą chodzić z owłosieniem i nikt nie robi z tego afery, to dlaczego ja mam się męczyć?
Przyznam szczerze – zatkało mnie. Chciałam od razu powiedzieć: "Nie wypada, to niehigieniczne, to nieestetyczne", ale zatrzymałam się w pół zdania. Bo czy naprawdę mam rację? Czy to tylko moje przyzwyczajenie, które tak mocno we mnie tkwi?
I może właśnie w tym wszystkim najważniejsze nie jest to, czy ogolę nogi, czy nie. Najważniejsze jest to, że moja córka i jej rówieśniczki mogą wybierać. Mają odwagę powiedzieć: "tak chcę wyglądać" albo "nie będę tego robić, bo nie mam potrzeby". My, kobiety mojego pokolenia, bardzo często nie miałyśmy wyboru – albo przynajmniej tak nam się wydawało. Depilacja, makijaż, szpilki, dieta – to były obowiązki, które trzeba było wypełniać, żeby zasłużyć na miano "zadbanej kobiety".
Może właśnie dlatego tak trudno mi dziś patrzeć na nogi mojej córki, kiedy bez skrępowania pokazuje je światu w krótkiej spódnicy, nieważne, czy są gładkie, czy nie. W jej pewności siebie jest coś, co mnie wzrusza i zawstydza jednocześnie. Bo ona nie musi już udowadniać, że jest wystarczająco kobieca. Ona po prostu jest.
Patrzę na nią i myślę, że może właśnie po to jest ta cała zmiana – żeby moje pokolenie uświadomiło sobie, że bycie kobietą nie zaczyna się ani nie kończy na maszynce do golenia. Że prawdziwa siła tkwi w tym, by pozwolić sobie na wolność wyboru, nawet jeśli ta wolność czasem kłuje w oczy tych, którzy byli wychowani inaczej.
I choć wciąż nie rozumiem wszystkiego, jedno wiem na pewno – moja córka uczy mnie odwagi. A może za parę lat spojrzę na swoje własne nogi i z uśmiechem pomyślę, że nie zawsze trzeba być tak idealnie „gładką”, żeby czuć się kobietą w pełni.
Długo o tym myślałam. Z jednej strony czuję, że trudno mi się pogodzić z taką wizją kobiecości. Gładka skóra wydaje mi się po prostu estetyczna. Sama nadal depiluję nogi, i nawet nie wyobrażam sobie wyjść na plażę inaczej. Z drugiej jednak – widzę, że te młode dziewczyny mają w sobie coś, czego nam często brakowało: pewność siebie. Nie boją się oceny, nie chcą dopasowywać się do cudzych wymagań. Może właśnie o to chodzi? Może to, co mnie szokuje, dla nich jest symbolem wolności?
Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek przestanę golić nogi. To dla mnie naturalna część codzienności, coś jak mycie włosów czy malowanie paznokci. Ale wiem jedno – świat się zmienia. Kobiety coraz częściej same decydują, jak chcą wyglądać, a nie kierują się tym, co wypada. I choć czasami patrzę na to z niedowierzaniem, muszę przyznać, że jest w tym coś pięknego.