Historie osobiste

Opieka naprzemienna: dlaczego chcą jej współczesne mamy? "Ja też mam prawo odpocząć od dziecka!"

Opieka naprzemienna: dlaczego chcą jej współczesne mamy? Ja też mam prawo odpocząć od dziecka!
Fot. Getty Images

Czym jest prawdziwe macierzyństwo? Niestającym poświęcaniem siebie? Kobiety coraz częściej realnie mówią o opiece naprzemiennej po rozstaniu z ojcem dziecka. Niestety, łączą się z tym różne uczucia i różne reakcje drugiego rodzica. O swojej historii opowiada czterdziestoletnia Matylda.

Czasami, kiedy zamykam się w łazience na pięć minut, tylko po to, żeby chwilę posiedzieć w ciszy, z kubkiem zimnej już herbaty, patrzę w lustro i nie poznaję tej kobiety, którą widzę. Niby to wciąż ja — ta sama trzydziestokilkuletnia dziewczyna, która kiedyś marzyła o spokojnym życiu z mężem, domem, psem i dziećmi. Dziś jestem rozwódką, matką ośmioletniego chłopca, który potrafi doprowadzić mnie do płaczu szybciej niż jakikolwiek mężczyzna, i kobietą, która pierwszy raz w życiu poważnie zastanawia się, czy nie oddać połowy swojej macierzyńskiej codzienności.

Żywe srebro - mówią o takich dzieciach

Olek to huragan. Nieustający, rozbrykany, emocjonalny rollercoaster. Jest inteligentny, dowcipny, bystry — potrafi zapytać o coś, co zbija mnie z tropu, a pięć minut później wrzeszczy, bo nie pozwoliłam mu grać na tablecie trzecią godzinę z rzędu. Rozrabia, testuje granice, prowokuje. Potrafi mnie uderzyć słowem, czasem też rzucić czymś w złości. Krzyczy. Ja krzyczę. Potem płaczemy oboje.

Przez kilka lat od rozwodu byłam przekonana, że dam radę. Że pogodzę pracę, dom, wychowanie. Że jestem wystarczająco silna. Dziś wiem, że to była tylko pozorna kontrola. Prawda jest taka, że jestem zmęczona. I nie chodzi tylko o fizyczne zmęczenie. To ten rodzaj wyczerpania, który przenika kości, wchodzi w myśli, odbiera radość z najprostszych rzeczy. Przestałam czytać książki. Ostatni film, który obejrzałam, przerwałam w połowie, bo Olek miał koszmar i nie chciał spać sam. Dla niego jestem zawsze na zawołanie. Nawet gdy tego zawołania nie znoszę.

Kiedy ojciec na nowa miłość

Z jego ojcem, Michałem, mamy poprawne relacje. Przynajmniej na zewnątrz. Formalnie mamy ustaloną opiekę – ja jestem rodzicem głównym, on ma prawo do kontaktów. W praktyce to oznacza, że widuje syna co drugi weekend i czasem w środku tygodnia na szybkie lody. Rzadko, ale jednak tak bywało. Kiedyś. A teraz? Teraz jest zakochany. Nowa kobieta, nowy etap, motyle w brzuchu. I nagle wszystko, co dotyczy naszego syna, staje się dla niego jakimś dyskomfortem. "Nie mogę wziąć Olka w tym tygodniu, bo jedziemy z Kasią do Zakopanego". "W weekend mam urodziny znajomego Kasi". "Kasia nie czuje się komfortowo, gdy..."

A ja? Czy ktoś pyta, czy ja się czuję komfortowo, gdy kolejny tydzień z rzędu kończy się moimi łzami w poduszkę, bo nie mam już siły być matką, kucharką, korepetytorką, negocjatorką i pocieszycielką?

Zmęczenie kontra wstyd

Ostatnio coraz częściej myślę o opiece naprzemiennej. Chciałabym móc oddychać przez tydzień. Móc po pracy wrócić do pustego mieszkania. Posprzątać raz i mieć porządek przez siedem dni. Przeczytać książkę. Spotkać się z przyjaciółką. Nie krzyczeć, nie tłumaczyć, nie strofować. Nie być w trybie czuwania przez całą dobę. I wtedy przychodzi do mnie to okropne pytanie: czy ja jestem złą matką?

Bo przecież kocham moje dziecko. Za śmiech, którym potrafi zarażać cały pokój. Za to, jak mówi: "Mamusiu, ty jesteś moim domkiem". Za jego wyobraźnię, gdy opowiada niestworzone historie o tym, jak na księżycu mieszkają psy. Ale jestem też kobietą. Osobą. Człowiekiem, który ma granice wytrzymałości.

Nie chcę być matką, która wybucha, przeklina pod nosem, zamyka się w pokoju i nie reaguje, gdy dziecko woła. A czasem właśnie nią jestem. I to mnie przeraża.

Ojciec nie chce więcej godzin z synem

Michał nie rozumie. Gdy mówię mu o opiece naprzemiennej, kręci głową. Mówi, że Olek potrzebuje stabilizacji, że to nie jest dobry czas. Że Kasia nie jest gotowa. A ja? Ja potrzebuję równowagi. Żeby być lepszą matką, muszę najpierw być lepszą wersją siebie. A tego nie osiągnę, będąc nieustannie na skraju załamania nerwowego.

Nie trafia do niego argument, że nauczyciele się skarżą na zachowanie naszego syna, że bywa nieskupiony, a nawet agresywny. Padają już wprost komentarze, że potrzebuje "silnej ojcowskiej ręki". Z tym że ojcowska ręka, a właściwie mózg, nie chce mieć dodatkowych kłopotów. Próbowałam kusić Michała pieniędzmi. Powiedziałam, że w opiece naprzemiennej nie musiałby mi płacić alimentów. Ale on nie jest głupi, wie, że te 900 zł nie zrównoważą energii (a także pieniędzy), jakie wkłada się w dziecko przez połowę miesiąca. Odmówił. Jeszcze się nasłuchałam, że "taką siłaczką byłam" i co?

Nie takie miało być wychowanie dziecka...

Coraz więcej kobiet mówi o tym głośno. O tym, że macierzyństwo nie zawsze jest usłane różami. Że są momenty, kiedy się żałuje. Kiedy się pragnie ucieczki. I nie, to nie oznacza, że jesteśmy złymi matkami. Oznacza, że jesteśmy ludźmi. Czytam takie zdania w poradnikach, ale i tak nie czuję się dobrze. Uważam, że jednak ponoszę pewną porażkę. 

Nie wiem jeszcze, co zrobię. Czy dopnę swego i wywalczę opiekę naprzemienną. Czy Michał zrozumie, czy będzie wojna, czy kompromis. Ale wiem jedno: nie chcę już żyć w przekonaniu, że jedynym moim obowiązkiem i sensem życia jest ciągłe dawanie z siebie wszystkiego. Chcę być matką. Ale chcę być też kobietą.

Z prawem do ciszy. Z prawem do zmęczenia. Z prawem do chwili dla siebie.

Może właśnie to jest prawdziwe macierzyństwo – nie heroizm, ale świadomość własnych ograniczeń. I odwaga, żeby o tym mówić.

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również